Długi, nieco zbawienny tytuł. Wiem, przyznaję się bez bicia, że nie miałam pomysłu na nic krótszego... Trudno. Najważniejsze, że udało mi się w nim zawrzeć to, co chciałam i... wszystko właściwie co chciałam, by Was zainteresować tematem. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Wszystko zaczęło się od pewnej dyskusji (właściwie nie na temat, ale tak zazwyczaj wychodzi) na Falkonie. Czy powinniśmy mówić o elfach "elfy" czy może "elfowie"? Dyskusja zażarta, zakończyła się mniej więcej... Ech, szkoda słów, bo zakończyła się bez sensu, nie wnosząc właściwie niczego i to przez osobę, która na dodatek właściwie nie potrafiła się wypowiedzieć w temacie merytorycznie. I tak się zdarza. Grunt w tym, że dwie dyskutujące strony potrafiły przytoczyć argumenty potwierdzające ich racje i wybronić "swoją" wersję. Cóż więc – czy rzeczywiście obie formy są poprawne i czy można się przy którejś z nich upierać? A co w takim razie z krasnoludami i innymi "stworami", których nazwy zostały wymyślone, a następnie przetłumaczone? Jakaż ciężka jest praca tłumacza i jak wiele czasem może od niego zależeć...
Przechodząc do sedna sprawy. Zacznijmy od tego, czym, czy też może kim jest elf.
Za Wikipedią podaję więc (choć wiem, że to olbrzymi skrót myślowy i wiele osób może mi teraz zarzucić tysiące nieścisłości): "Elf – stworzenie rodem z mitologii germańskiej. Z początku elfy były pomniejszymi bożkami natury i płodności, później były przedstawiane jako chochliki lub duszki leśne bądź wodne. W folklorze przedstawiane są jako małe, wyglądające młodzieńczo ludziki wielkiej piękności, żyjące w lasach, źródłach, studniach, a nawet pod ziemią. Wierzono, że są długowieczne, jeśli nie nieśmiertelne i posiadają różnorakie magiczne moce."
Jak bardzo taka definicja jest nam w tym momencie potrzebna? Średnio, ale wyznaję zasadę, że niczego nie można rozważać, nie ustaliwszy uprzednio definicji tegoż przedmiotu. Zatem wiemy – mniej więcej (a pewnie raczej mniej) – czym są... No właśnie... elfy? Elfowie? Wiemy, mniej więcej, czym jest elf. Ale jako, że popularny był w starożytnych wierzeniach, w ludowym folklorze, a dzisiaj zdobył sobie rzesze wielbicieli fantasy... Elf to nie pojedynczy przypadek, jest ich wiele, może nawet bardzo dużo. Nie sposób więc nie używać – mówiąc o nich, czy pisząc – formy mnogiej. Tu, jak już wiemy, pojawia się pewien drobny problem. Właściwie wielbiciele prozy Tolkiena mogliby niemalże murem stanąć za wersją "elfy", gdyby nie tłumaczenie pana Marka Gumkowskiego. Oto, jak on tłumaczył się z użycia takich słów, jak właśnie "elfowie", czy "krzaty":
"Wspomnieć także należy o modyfikacji innego rodzaju: rzeczownikowi elf w mianowniku i bierniku liczby mnogiej nadawana jest tu męskoosobowa forma elfowie, nie figurująca w słownikach języka polskiego. Odważono się na takie odstępstwo od językowych prawideł zarówno dlatego, że w odniesieniu do postaci określanych tym mianem są tu zawsze stosowane formy gramatyczne przynależne istotom ludzkim (a więc oni, nie one; zrobili, nie zrobiły), jak i z chęci naśladowania w tej mierze decyzji autora, używającego nieprawidłowej w angielszczyźnie formy liczby mnogiej elves (zamiast elfs) i toczącego o to zażarte boje ze skrupulatną korektą. Tolkien chciał w ten sposób odświeżyć sens słowa, które – jak pisał – "z biegiem czasu skarlało i dziś kojarzy się raczej z fantastycznymi duszkami".
Czy to cokolwiek wyjaśnia? Owszem, tłumaczy, dlaczego użyto takiej, a nie innej formy, jednak nadal pozostaje pytanie – czy w tym przypadku istnieje dowolność, czy może jednak którakolwiek z form jest prawidłowa,a druga nie? I właściwie – tu znów moje wtrącenie – kto ma o tym decydować i jakie to będzie mieć znaczenie dla ludzi, którzy od dekad są już przyzwyczajeni do "swojej" wersji?
Włodzimierz Gruszczyński, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, tak oto wypowiada się na ten temat:
"Jaki stąd wniosek dla elfów? Jeśli zaczyna się traktować te rzeczowniki jako
męskoosobowe (a dlaczegóżby nie?), to trzeba nadać im wszystkie gramatyczne
cechy tego rodzaju – powinny więc one mieć DWA mianowniki lm.: te elfy i
ci elfowie (bo jednak chyba nie ci elfi) oraz biernik równy
dopełniaczowi ("Widzę tych elfów" tak jak "Nie widzę tych elfów"). Oprócz
tego pozostaje "po staremu" rzeczownik elf nieosobowy, który w liczbie
mnogiej ma tylko jedną formę mianownika elfy, a biernik ma równy
mianownikowi – "Widzę te elfy". W ten sposób gramatycznie można uosabiać różne istoty. Korzysta z tego nie
tylko tłumacz Tolkiena, ale również np. Olga Tokarczuk, która w swej
powieści Prawiek stosuje (w wypowiedziach jednej z bohaterek) formy
kotowie i psowie, ponieważ bohaterka ta traktuje te istoty jak ludzi.
Innowację zastosowaną przez pana Marka Gumowskiego w pełni popieram. Choć
ściśle mówiąc, on nie dokonał innowacji – on po prostu skorzystał z formy,
która wpisana jest w system naszego języka, ale dotąd nie była stosowana,
bo... nikt jej nie potrzebował. Tłumacz znalazł się jednak w potrzebie i
na szczęście znał język polski na tyle dobrze, że potrafił utworzyć
odpowiednią formę."
Co zatem z tego można wywnioskować? Chyba właściwie tyle, że każda z tych form jest dopuszczalna, choć trochę co innego one znaczą. Otóż mówiąc o rasie elfów mówić chyba winniśmy: te elfy. O elfach rodzaju męskiego: ci elfowie, natomiast o elfickich kobietach... no właśnie – elfice, czy elfki? Jak widać zrodziło się oto nowe pytanie... Tak to już jest z tymi dziwnymi słowami określającymi byty, co do istnienia których nie możemy być do końca pewni. przyjęło się jedno określenie, a jednak są osoby, które wykazują, że to druga forma jest właściwa i... każda ze stron doskonale potrafi swe racje wyłożyć i wyjaśnić. Ja sama, w rozmowie z Mężem, doszłam ostatnio do wniosku, że gdyby "Diunę" miano przetłumaczyć dopiero teraz, a dostałaby się w moje łapki, to pewnie nigdy nie mielibyśmy w Polsce rodu Atrydów. Zapytał mnie, jak bym ich w takim razie nazwała, skoro rodowe nazwisko po angielsku brzmi Atreides? Jak? Nie mam pojęcia, ale raczej wątpię, widząc, jakim kluczem posługuję się w tłumaczeniu imion i nazwisk, by byli to Atrydzi... I pomyśleć, że "zwykły" pożeracz książek nie zdaje sobie sprawy, jak wiele zależy nie tylko od autora, ale i tłumacza danej pozycji literackiej...
Na zakończenie jeszcze jedno... Chciałabym usłyszeć, jakie jest Wasze zdanie na ten temat. Nie tylko odmiany słowa "elf" (choć mnie to bardzo interesuje), ale w ogóle odmian w tlumaczeniach.
Co zatem z tego można wywnioskować? Chyba właściwie tyle, że każda z tych form jest dopuszczalna, choć trochę co innego one znaczą. Otóż mówiąc o rasie elfów mówić chyba winniśmy: te elfy. O elfach rodzaju męskiego: ci elfowie, natomiast o elfickich kobietach... no właśnie – elfice, czy elfki? Jak widać zrodziło się oto nowe pytanie... Tak to już jest z tymi dziwnymi słowami określającymi byty, co do istnienia których nie możemy być do końca pewni. przyjęło się jedno określenie, a jednak są osoby, które wykazują, że to druga forma jest właściwa i... każda ze stron doskonale potrafi swe racje wyłożyć i wyjaśnić. Ja sama, w rozmowie z Mężem, doszłam ostatnio do wniosku, że gdyby "Diunę" miano przetłumaczyć dopiero teraz, a dostałaby się w moje łapki, to pewnie nigdy nie mielibyśmy w Polsce rodu Atrydów. Zapytał mnie, jak bym ich w takim razie nazwała, skoro rodowe nazwisko po angielsku brzmi Atreides? Jak? Nie mam pojęcia, ale raczej wątpię, widząc, jakim kluczem posługuję się w tłumaczeniu imion i nazwisk, by byli to Atrydzi... I pomyśleć, że "zwykły" pożeracz książek nie zdaje sobie sprawy, jak wiele zależy nie tylko od autora, ale i tłumacza danej pozycji literackiej...
Na zakończenie jeszcze jedno... Chciałabym usłyszeć, jakie jest Wasze zdanie na ten temat. Nie tylko odmiany słowa "elf" (choć mnie to bardzo interesuje), ale w ogóle odmian w tlumaczeniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz