Dune fairytales

czwartek, 31 lipca 2014

1 sierpnia 1944 roku zdarzyło się... wybuchło Powstanie Warszawskie

Sierpień, miesiąc spadających gwiazd, ciepłych, wakacyjnych wieczorów i romantycznych westchnień. Sierpień słodko pachnący gruszkami i płowiejącymi w słońcu łanami zbóż. Sierpień obficie zroszony krwią powstańców odbijających swoje ukochane miasto z rąk okupanta…
Dokładnie siedemdziesiąt lat temu o godzinie 17-tej wybuchło Powstanie Warszawskie.  Jednostki Okręgu Warszawskiego AK oraz oddziały dyspozycyjne KG AK zaatakowały niemieckie obiekty we wszystkich dzielnicach okupowanej Warszawy. Położenie wyjściowe powstańców było niezwykle trudne. Na skutek decyzji dowództwa AK o skróceniu czasu mobilizacji do 12 godzin, wielu żołnierzy nie zdołało dotrzeć na czas na miejsca zbiórki. W Śródmieściu, gdzie stawiennictwo było stosunkowo najwyższe, do oddziałów dotarło nieco ponad 60 procent żołnierzy. W dzielnicach peryferyjnych (m.in. na Woli i Pradze) stawiło się zaledwie ok. 40 procent żołnierzy. Z tego samego powodu tylko 40 procent magazynowanej broni zdołano dostarczyć na czas do oddziałów bojowych. W rezultacie 1 sierpnia do walki stanęło zaledwie od 1500 do 3500 uzbrojonych żołnierzy AK (nie licząc kilkunastu tysięcy nieuzbrojonych powstańców, stanowiących siłą rzeczy rezerwę kadrową). Polskie oddziały były pozbawione ciężkiej broni, bez której szturmowanie silnie umocnionych obiektów było niezwykle trudne. Powstańcy nadmiernie rozproszyli swoje siły, atakując zbyt wiele celów jednocześnie. Nie udało się także uzyskać efektu zaskoczenia, gdyż niemieckie dowództwo, zaalarmowane meldunkami konfidentów, już o godz. 16.30 zarządziło alarm dla garnizonu warszawskiego i wszystkich Niemców pozostających w Warszawie.
W rezultacie polskie natarcie 1 sierpnia 1944 zakończyło się niepowodzeniem. Z ważniejszych obiektów udało się opanować jedynie: gmach „Prudentialu” (najwyższy budynek w Warszawie), elektrownię na Powiślu,  magazyny żywności i mundurów na Stawkach, gmach sądów na Lesznie, budynek Ratusza przy pl. Teatralnym, areszt śledczy przy ul. Daniłowiczowskiej, gmach Wojskowego Instytutu Geograficznego, siedzibę MZK, Poselstwo Czechosłowackie, kilka zamienionych na koszary szkół oraz budynek Dyrekcji Kolejowej na Pradze.
Pierwszą reakcją Hitlera na wieść o wybuchu powstania było wydanie rozkazu rozpoczęcia dywanowych nalotów na polską stolicę. Niemiecka Luftwaffe miała zrównać Warszawę z ziemią i przez to zdusić ognisko powstania. Szybko okazało się jednak, że wykonanie rozkazu jest nierealne. W mieście zostało bowiem odciętych szereg niemieckich urzędów oraz jednostek wojskowych i policyjnych, których ewakuacja była chwilowo niemożliwa. W tej sytuacji zadanie zorganizowania odsieczy dla garnizonu warszawskiego Hitler powierzył Himmlerowi oraz generałowi Guderianowi.
Ogólnie przyjmuje się następującą periodyzację powstania: ogólne natarcie powstańcze dla opanowania Warszawy (1-4 sierpnia), okres powstańczej obrony zaczepnej (5 sierpnia – 2 września), walka o przetrwanie (3 września – 2 października).
Poczynając od 11 sierpnia, kiedy to oddziały niemieckie zajęły Ochotę i Wolę, rozpoczął się początek końca. Krwawa walka o Stare Miasto, gdzie walczono o każdy pojedynczy budynek, wyczerpała siły powstańcze. Po upadku Żoliborza w rękach powstańców znajdowało się już tylko Śródmieście. Już wcześniej generał „Bór” Komorowski uznał jednak, że z militarnego i politycznego punktu widzenia kontynuacja walki nie ma żadnego sensu. Mimo sprzeciwu ze strony pułkownika „Montera” komendant główny AK 28 września zdecydował się rozpocząć rozmowy kapitulacyjne z Niemcami. Dwa dni później do kwatery von dem Bacha w Ożarowie Mazowieckim przybyli delegaci KG AK w celu poinformowania o propozycjach kapitulacyjnych. Zawarto wówczas porozumienie o wstrzymaniu ognia, które obowiązywało od 5.00 rano do 19.00 w dniach 1 i 2 października. W międzyczasie w Ożarowie Mazowieckim toczyły się pertraktacje, które zakończyły się w nocy z 2 na 3 października podpisaniem aktu kapitulacji powstania warszawskiego. Niemcy zgodzili się uznać prawa kombatanckie żołnierzy AK oraz nie stosować odpowiedzialności zbiorowej wobec ludności cywilnej. Mieszkańcy Warszawy mieli zostać wysiedleni, zachowując przy tym prawo zabrania majątku ruchomego, kosztowności, dóbr kultury itp. Niemcy zobowiązali się także oszczędzić pozostałe w mieście mienie publiczne i prywatne, ze szczególnym uwzględnieniem obiektów o dużej wartości historycznej, kulturalnej lub duchowej. W kolejnych dniach do niewoli oddało się blisko 15 tys. polskich żołnierzy, w tym komendant główny AK generał Tadeusz „Bór” Komorowski oraz pięciu innych generałów. Około 3,5 tys. powstańców zdołało wmieszać się w opuszczający miasto tłum ludności cywilnej i uniknąć w ten sposób niewoli. Był wśród nich generał Leopold Okulicki ps. „Niedźwiadek”, którego generał „Bór” wyznaczył na swego następcę na stanowisku komendanta głównego AK. Wraz z cywilami miasto opuścili również: Delegat Rządu na Kraj, Jan Stanisław Jankowski; przewodniczący Rady Jedności Narodowej, Kazimierz Pużak; a także członkowie Krajowej Rady Ministrów.
Powstanie Warszawskie do dziś budzi wiele emocji i kontrowersji. Dla jednych był to niepotrzebny rozlew krwi, który doprowadził do zniszczenia niemal całej Warszawy, dla innych była to sprawa honoru oraz konieczność w obliczu zbliżającej się Armii Czerwonej. Ja nie wdaję się w te polemiki, lecz co roku 1 sierpnia o godzinie 17-tej staję zasłuchana w wycie syren i myśląc o tych wszystkich pięknych, młodych ludziach, którzy walczyli na ulicach mojego ukochanego miasta, oddaję Im cześć.

środa, 30 lipca 2014

Babka dwukolorowa

Ostatnio mam olbrzymi apetyt na babki i babeczki. Lekkie, wilgotne, z delikatną cierpką nutką. Albo słodziutkie. Rozpływające się w ustach. W sam raz na lato (choć pewnie zimą również dobrze się sprawdzą). Tym razem więc przedstawię Wam przepis na coś naprawdę szybkiego. Po cóż spędzać czas kręcąc babkę i czekając w gorącej kuchni aż się upiecze, skoro można to zrobić szybko i już biec (razem ze smakołykiem) na taras, czy do ogródka i korzystać z pięknego polskiego lata?

Co będzie Wam potrzebne? Oto lista:
– 4 jaja,
– szklanka cukru,
– 6 łyżek oleju,
– pół aromatu pomarańczowego,
– 1,5 szklanki mąki,
– 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia,
– trzy czubate łyżki rozpuszczalnego kakao.

Jajka ukręcamy z cukrem i dodajemy olej. Następnie dolewamy aromat pomarańczowy (mniej więcej pół buteleczki). Po dobrym wymieszaniu, dosypujemy mąkę z proszkiem do pieczenia i dalej mieszamy (albo miksujemy), aż wyrobi się gładka masa.

Połowę masy wlewamy do formy babkowej. Drugą połowę zostawiamy na chwilę w misce.

Do szklani wsypujemy kakao i dolewamy wodę. Tylko tyle, by się kakao rozpuściło, nie więcej niż na półtora centymetra. Dolewamy kakao do masy i dokładnie mieszamy. 

Kakaową masę przelewamy powoli do formy babkowej.

Całość wstawiamy do nagrzanego wcześniej piekarnika. 180 stopni i mniej więcej 50 minut. Voila! Pychota!
 


środa, 23 lipca 2014

Wywiad z Mają Woźniak – Artystką, która potrafi stworzyć prawdziwe dzieła sztuki



1. Kiedy w Twoim życiu pojawiła się miłość do sztuki?
Pochodzę z artystycznej rodziny. Moja babcia była portrecistką na paryskim Montmartrze, jej brat był uznanym, paryskim rzeźbiarzem, a moja mama nauczycielką plastyki w szkole podstawowej. Od dziecka dbano o mój rozwój artystyczny. Wysyłano mnie na pozalekcyjne zajęcia z rzeźby. Pamiętam, gdy w podstawówce zajmowałam się pierwszymi ręcznymi robótkami, znikałam bez reszty. Potrafiłam zajmować
broszka karaczan pasiasty
się nimi w każdej wolnej chwili, nawet na wakacjach. Początkowo było to hobby, które cały czas rozwijałam i poszerzałam o nowe specjalizacje. Ponad dziesięć lat temu powiła się w moim życiu pierwsza możliwość połączenia mojego artystycznego zamiłowania z pracą zarobkową i tak już zostało do dziś.


2. Pracujesz, wykorzystując wiele różnych technik. Opowiedz coś o nich.
emaliowane kolczyki
Obecnie techniki, które są moją miłością i wyborem życiowym, wiążą się z tworzeniem biżuterii artystycznej. To dość trudna, choć dająca dużo swobody dziedzina jubilerstwa. Wymaga ona szerokiej wiedzy z zakresu obróbki metali (srebro, miedź itp.) i kamieni oraz wiąże się z używaniem sporej ilości maszyn, a także specjalistycznych urządzeń pomocniczych. Oczywiście jubilerstwo to bardzo szerokie zagadnienie. Przez ostatnie lata starałam się posiąść sekrety emalierstwa – technologii pozwalającej na nakładanie na metal, warstwy kolorowego szkła wraz z utrwaleniem jej w wysokiej temperaturze (800 stopni).
Fascynuje mnie również praca ze szkłem i światłem. Dlatego też od wielu lat zajmuję się witrażową techniką Tiffaniego, pozwalającą na połączenie kawałków kolorowego szkła w spójną całość, np. lampę czy inną formę witrażową, która finalnie ma być podświetlona światłem naturalnym lub sztucznym.
Wcześniej zajmowałam się również: filcowaniem, koralikową biżuterią wykonywaną według tradycyjnej ludowej szkoły, wikliniarstwem, hafciarstwem oraz ceramiką.

3. Którą technikę najbardziej lubisz i dlaczego?
witraż w drzwiach, metoda Tiffaniego
Emalierstwo jest moim oczkiem w głowie. Myślę, że to szkliste kolory mnie urzekły. Jeszcze podczas
studiów na łódzkim ASP (specjalizacja: projektowanie biżuterii) marzyłam o posiadaniu własnego pieca do wypału oraz uzupełnieniu mojego warsztatu w niezbędne narzędzia. Większość z nich trzeba było sprowadzić z zagranicy. Zgromadziłam odpowiednie środki, zamówiłam piec w Paryżu i przywiozłam go w walizce samolotem. Do dziś gdy to wspominam, zastanawiam się, jak mi się to udało? Piec jest bardzo delikatny i ciężki. W łatwy sposób mógł ulec uszkodzeniu podczas transportu. Finalnie szczęśliwie sprowadziłam cały warsztat do Polski. Podczas moich licznych podróży staram się zorientować, czy w nowo poznawanym kraju można znaleźć jakiś rzadki kolor emalii bądź jakiś detal ułatwiający pracę, którego jeszcze nie mam. Na przykład ostatnio przywiozłam piękne kolorowe emalie z Gruzji, uzupełniłam gamę również odcieniami z Francji, a w Niemczech znalazłam piękne duże millefiori (rodzaj szkła z motywem kwiatowym, którego używam do wtapiania w emalię). Każda książka o emalierstwie czy możliwość zobaczenia na żywo wyrobów w tej technice to dla mnie ogromna radość. Staram się też dalej rozwijać. Obecnie moim marzeniem jest nauka emalii witrażowej (bez podłoża metalowego) w trójwymiarze. Jestem w trakcie poszukiwań miejsca/artysty, do którego mogłabym się udać na staż.

4. Fascynuje Cię secesja. Dlaczego?
odlew z natury z minerałem
To prawda. Zachwycają mnie zarówno projekty biżuterii, mebli, szkieł, jak i architektura. Precyzja wykonania oraz kolorystyka. Gromadzę na ten temat liczne albumy. Chodzę do muzeów poświęconych temu stylowi. W większych muzeach wyszukuję eksponatów z tamtego okresu, na ulicach śledzę budownictwo w poszukiwaniu motywów Art Nouveau. Styl ten jest po prostu wyjątkowy, a patrzenie na kolejne perełki z czasów secesji to dla mnie ogromna radość.


5. Często odwiedzasz Paryż. Jakie jest Twoje ulubione miejsce w tym mieście?
Ciężko jest mi wskazać jedyne. Bardzo lubię i polecam każdemu zobaczyć secesyjny budynek mieszkalny, okrzyknięty w 1903 roku najpiękniejszą kamienicą Paryża (29 Avenue Rapp). Dla mnie jest nią do dzisiaj – kolory, kształty, precyzja wykonania, to po prostu bajka. Zawsze, gdy jestem w Paryżu, staram się, choć na chwilę, stanąć naprzeciwko niej i nacieszyć oczy. Obiecałam sobie, że któregoś dnia zaczekam cierpliwie, aż ktoś będzie wychodzić i wejdę do środka, by móc obejrzeć klatkę schodową.
odlew z trzmiela z Budapesztu-naszyjnik
Oczywiście uwielbiam błądzić po dzielnicy Łacińskiej – wąskimi uliczkami, wśród urokliwych kamieni, szukając pochowanych między nimi średniowiecznych pozostałości. Za każdym razem również obowiązkowo spaceruję brzegiem Sekwany. Wieczorami zazwyczaj przechadzam się po Montmartrze. Lubię podglądać tamtejszych portrecistów oraz delektować się panoramą Paryża.



6. Czy masz jakiegoś ukochanego mistrza – malarza, rzeźbiarza, sama nie wiem? Kto to i dlaczego właśnie on?
emaliowane kolczyki
Trudno mi wskazać jedną postać. Z pewnością ogromnym szacunkiem darzę Amerykanina, Luisa Comforta Tiffaniego, za to, co wniósł do dziedziny obróbki szkła. Czasy jego największej świetności przypadają na przełom XIX i XX wieku. Wprowadził nowe możliwości w sposobie wytwarzania szkła, wymyślił jego nowatorskie rodzaje oraz zrewolucjonizował technologię wytwarzania witrażu. Do jego czasów mieliśmy do czynienia jedynie z witrażami w formie okien (w kościołach, pałacach itp.). Tiffany opatentował sposób łączenia szklanych elementów w trójwymiarze. Dzięki niemu zaczęto robić lampy, nogi do lamp oraz inne dekoracyjne przestrzenne formy. Do dziś technologia ta jest bardzo popularna. Sama często wykonuję zamówienia w tej technice.
Podziwiam również Emila Galle – francuskiego artystę pracującego w szkle w czasach secesji – za jego wytrawiane w szkle motywy dekoracyjne. Nie mogę również nie wspomnieć o jubilerach (monotematycznie dodam, że także secesyjnych): Rene Lalique, George Fouquet oraz Lucien Gillard. Myślę, że ich pieczołowicie wykonane prace mówią same za siebie.

7. Prowadziłaś przez jakiś czas warsztaty. Czego uczyłaś i jak wspominasz to doświadczenie?

odlew z żołędzia w mosiądzu
Tak. W zasadzie od dziesięciu lat prowadzę warsztaty. Zaczęło się od biżuterii według motywów karpackich dla początkujących – czyli instruktaż na temat składania kolczyków, naszyjników oraz bransoletek z drutów, metalowych półfabrykatów oraz korali wykonanych z różnych materiałów. Zainteresowanie było spore, dlatego dla zaawansowanych ułożyłam dalszy program, tzw. formy druciane. Jak nazwa wskazuje były to zajęcia poświęcone pracy z drutem. Nauka robienia samodzielnie elementów biżuterii od A do Z. Dla żądnych kolejnych technik, prowadziłam również warsztaty z filcowania i filcowania na jedwabiu w stopniu początkującym oraz zaawansowanym, a także warsztaty witrażowe. Od 5 lat mam swoją specjalnie przystosowaną do prowadzenia warsztatów pracownię na Mokotowie. To zazwyczaj tam spotykam się z warsztatowiczkami i klientami. Prowadzenie warsztatów sprawia mi wiele radości. Zazwyczaj gdy robię biżuterię, siedzę godzinami sama w pracowni. Cenię zatem możliwość bycia z innymi ludźmi. Na warsztaty przychodzą zwyczaj kobiety, ale bardzo różne. Od studentek przez sportsmenki, bussinesswomen, kończąc na seniorach. Od bezrobotnych po osoby majętne. Przekrój kobiet spotkanych na warsztatach jest zatem przeogromny. Takie interakcje bardzo mnie wzbogacają. A nieraz zostają też bardzo cenne kontakty na lata.
(Bojkowszczyzna, Huculszczyzna, Łemkowszczyzna). Była to nauka ozdób z tysięcy malutkich koraliczków nanizanych na nitkę. Szybka i prosta technika, łatwa do samodzielnego odtworzenia w domu. Potem opracowałam autorski program

8. Twoja zimowa kolekcja biżuterii wzorowana była na owadach. Hodujesz żuki. To bardzo oryginalne. Możesz coś na ten temat powiedzieć? Co Cię w nich zachwyca? Jak wygląda hodowla?
praca dyplomowa-kolczyki ważki, emalia witrażowa
Wszystko zaczęło się oczywiście od zamiłowania sztuką secesji. Pisałam o niej dyplom na ASP. Za najciekawszy, obecny w niej motyw, uznałam właśnie wzory owadów. Przygotowałam kolekcję dyplomową składającą się z 5 insektów. Po obronie nie potrafiłam zrezygnować z tego tematu. W krótkim czasie, podczas zwiedzania okolic Budapesztu, znalazłam pięknego, martwego trzmiela. Zabrałam go do Polski. Bardzo chciałam dać mu drugie życie. Szukałam informacji, jak mogę to zrobić. Specjalnie dla niego nauczyłam się technologii odlewnictwa. Efekt przerósł moje oczekiwania. Postanowiłam poszukać kolejnych obiektów do utrwalenia. I tak właśnie powstała moja pierwsza kolekcja. Teraz pracuję nad kolejną. Znajdą się w niej również żuki. Od września posiadam mini hodowlę żuków z Afryki. Cieszę się, gdy wykluwają się nowe, radośnie biegają po terrarium, próbują wspinaczki na ściankę z kamienia. To dodaje mi energii. Długość ich życia to zaledwie 6 miesięcy. Gdy umierają, zabezpieczam je tak, by móc wykonać ich odlewy w metalu, a następnie biżuterię. Jesienna kolekcja zapowiada się zatem ciekawie. Miejcie oczy szeroko otwarte :)
Mai dziękuję, Was natomiast zapraszam na fanpage Mai i jej stronę internetową. Linki poniżej:


praca dyplomowa- naszyjnik ćma, emalia witrażowa

poniedziałek, 21 lipca 2014

Dike by Ewa Chani Skalec – Część druga, rozdziały 4-7

Rozdział 4   Przeczucia

 

Jokiti wyszła z biura około godziny dwudziestej. Ten dzień pracy zakończył się bardzo szybko, co najmniej o trzy godziny wcześniej niż zwykle. Jednak mimo to była bardzo zmęczona. Poprzedniej nocy nie mogła spać. Ostatnimi czasy miewała dziwne sny. Nie rozumiała ich znaczenia, często nawet, już rano, ich nie pamiętała. Budziła się mimo to zlana zimnym potem i przerażona.

– Coś się szykuje wyszeptała wsiadając do swego czerwonego ślizgacza, służbowego, oczywiście. – Nigdy nie pozwolili mi wyjść tak szybko. Dzieje się coś dziwnego. Powinnam to sprawdzić, ale jak?

Zastanawiała się nad tym przez całą drogę. Do prezydenta przychodził coraz częściej generał Jacobs. Zamykali się w gabinecie i długo rozmawiali. Poza tym te dziwne telefony. Od wszystkich gubernatorów w tym samym czasie. To nie było normalne. Coś się działo. Tylko co?

Weszła do swojego dwupokojowego mieszkanka. Było urządzone trochę staroświecko. W saloniku stały stare meble sprzed dwóch wieków, a na ścianach wisiały obrazy z dawnych epok. W sypialni stało drewniane, szerokie łóżko. Jedynie kuchnia i łazienka były urządzone nowocześnie. Spojrzała na zegar. Było dwadzieścia po ósmej. Znów spytała siebie, dlaczego pozwolili jej wyjść tak wcześnie. Tyle razy prosiła o to, by mogła zakończyć pracę choćby o dziesiątej, ale nigdy się nie zgadzali. Dziś natomiast sami poprosili ją, by opuściła budynek. „Nie podoba mi się to.”
Wzięła zimny prysznic i przebrała się w błękitny kostium. Postanowiła sama zrobić kolację. Miała czas. Dużo, za dużo, czasu. Nie lubiła tego. Za wiele wtedy rozmyślała.
Panna Hawai pochodziła z Tokio. Mieszkała razem z rodzicami, dwoma siostrami i sześcioma braćmi w niewielkim domku na przedmieściu. W szkole zawsze była prymuską uczyła się bardzo dobrze, pomagała słabszym uczniom, działała społecznie. Marzyła, aby iść na studia prawnicze, jednak nie było jej na to stać. Musiała iść do pracy. Zatrudniła się jako opiekunka do dzieci w domu pewnej bogatej rodziny. Odpowiadało jej to lubiła swoich podopiecznych, a poza tym miała czas na dalszą naukę. Po kilku latach ukończyła korespondencyjny kurs dla sekretarek. Wtedy nadszedł czas wielkiego kryzysu. Jej rodzice stracili pracę. Pracodawcy wyjechali. Po długim zastanowieniu Jokiti postanowiła również opuścić Japonię. Udała się do Waszyngtonu. Tam znalazła pracę w niewielkiej firmie ochroniarskiej. Pewnego dnia do biura wszedł mężczyzna. Po tygodniu została sekretarką prezydenta. Jednak, mimo sukcesu, cierpiała. Musiała zostawić swoją rodzinę, przyjaciół, znajomych. Często rozmawiała z nimi przez telefon. Niestety, jej to nie wystarczało. Ostatnio, gdy zauważyła, że dzieje się coś dziwnego, zaczęła zastanawiać się nad powrotem do domu. Nie wiedziała, co knują Motabisku i jego ludzie, była jednak pewna, że nic dobrego. Nie chciała brać w tym udziału. Była z natury spokojną osobą, wrażliwą i delikatną. I, niestety, naiwną. Początkowo ślepo wierzyła i ufała swojemu szefowi. Nie podejrzewała, że może on pragnąć władzy absolutnej. Nie zdawała sobie również sprawy z tego, iż prezydent był w niej szaleńczo zakochany. Gdyby się o tym dowiedziała, na pewno bez wahania opuściłaby Amerykę.
Zjadła kolację, w czasie której dużo rozmyślała o swoim dotychczasowym życiu i przyszłości. U boku Motabisku czekał ją awans, może nawet sukces zawodowy, możliwość studiowania prawa. Jednak wiedziała, że to niebezpieczne i zostając wiele ryzykuje. Usiadła przed lustrem. Rozpuściła długie, rude włosy. Spojrzała na swoje odbicie. Była jeszcze bardzo młoda i atrakcyjna. Miała wiele planów. „Dlaczego musiałam urodzić się właśnie teraz? Dlaczego nie sto lat temu? Wtedy byłabym szczęśliwa.”



 Rozdział 5   Szok

Miranda jechała do domu swoim pięknym, luksusowym ślizgaczem. Cieszyła się bardzo, gdyż pozwolili jej zakończyć pracę co najmniej o dwie godziny wcześniej niż zazwyczaj. Była pewna, że generał zrobił to z powodu jej dzisiejszego święta. Była to bowiem piąta rocznica ślubu państwa Sorvino. Miranda bardzo kochała swojego męża i nie mogła się już doczekać spotkania z nim. „Spędzimy razem wspaniały wieczór”– pomyślała.
Nareszcie zajechała pod swój dom. Był to duży, oszklony budynek z wielkim tarasem od strony południowej…wszystkie koleżanki z pracy zazdrościły jej tej willi, gdyż żadnej z nich nie byłoby na taką stać. Miranda również nigdy by się nie dorobiła takiego lokum, gdyby nie jej mąż.
Pabla poznała jeszcze przed pójściem na studia. Jego ojciec miał firmę nieopodal jej osiedla. Spotykali się w parku, gdzie Miranda wyprowadzała psa. Nie od początku się lubili. Wręcz przeciwnie. Codzienne utarczki słowne w parku, kłótnie o psy powiadali ludzie, że kto się czubi, ten się lubi. Jednak Pablo i Miranda nie słuchali. Każda okazja do uszczypliwości, złośliwości, czy krzywego uśmiechu była dobra. Aż pewnego dnia… pies Mirandy wpadł do stawu…  dziewczyna nie umiała pływać i panicznie bała się wody. Z pomocą przyszedł… Pablo. Już miała powiedzieć coś złośliwego, gdy zaprosił ją na kawę. Zdziwiona  i zdezorientowana, przyjęła propozycję. Od tego dnia potrafili rozmawiać ze sobą całymi godzinami. Byli do siebie tacy podobni… zaczęli się ze sobą spotykać jako para. Niedużo czasu upłynęło, gdy postanowili połączyć się „na dobre i na złe”…
Miranda weszła do hallu. Był to przestronny pokój o żółtych ścianach. Na środku znajdował się drewniany, czarny stół i skórzane meble. Na kominku stał wazon ze słonecznikami. Były to ulubione kwiaty pani domu. Zamknęła drzwi wejściowe. Zdjęła czerwony płaszczyk i buty w tym samym kolorze, po czym weszła do salonu. Zapaliła światło. Jej oczom ukazał się niespodziewany widok na nakrytym białym, koronkowym obrusem stole stały dwa srebrne lichtarze. W nich osadzone były kremowe świece. Przy oknie stał Pablo. Był elegancko ubrany i czarująco się uśmiechał.
– Wszystkiego najlepszego, Kochanie powiedział na powitanie.
– Pablo, najdroższy odrzekła, całując go namiętnie w usta nie trzeba było. Przecież wiesz, że i tak bardzo cię kocham.
Pablo przytulił swoją piękną żonę. „Jak mam jej to powiedzieć?” zapytał siebie. „Czy zrozumie?”
„Jak zareaguje na tę wiadomość? Ucieszy się?” zastanawiała się Miranda.
Usiedli przy stole. Pablo nalał do kieliszków szampana.
Za nas wzniósł toast.
Za nas odpowiedziała Miranda.
Po kolacji długo siedzieli na kanapie w salonie. Słuchali romantycznej muzyki i rozmawiali. Nadszedł jednak moment, którego oboje się obawiali.
Muszę ci o czymś powiedzieć, Słonko rozpoczął Pablo. Właściwie…nie wiem, od czego zacząć. Zdaję sobie sprawę z tego, że cię to nie ucieszy. Wręcz przeciwnie. Próbowałem jednak przełamać się już od przeszło tygodnia. Nie mogę dłużej zwlekać. Rzecz w tym… przełknął ślinę i wziął głęboki oddech muszę wyjechać. Nic nie mów położył jej palec na ustach ja… to bardzo ważne. Nie mogę nic zrobić. To rozkaz od… od samego prezydenta. Myślę, że nadszedł najwyższy czas, abyś się dowiedziała prawdy. Całej prawdy. Moja firma to tylko przykrywka. Kiedyś, na samym początku, rzeczywiście produkowałem ślizgacze. I nie zajmowałem się niczym innym. Jednak nadeszły czasy… już ponad trzy lata temu władzę w firmie przekazałem bratu. Pojawiam się tam zaledwie raz na miesiąc. Przypuszczam, że chcesz wiedzieć, co robię. Jestem… pracuję w NB…
O, Boże! W Nadzorze Bezpieczeństwa?! – krzyknęła przerażona Nie wierzę! To jakieś brednie! Żartujesz sobie ze mnie i to wcale nie jest zabawne!
Kochanie, ja nie żartuję.
Myślisz, że w to uwierzę?! Mógłbyś to wmówić każdej, ale nie mnie. Pracuję z Jacobsem. Wiedziałabym, gdybyś pracował w NB. Masz kogoś?! Na pewno tak! I nie chcesz się przyznać. Jednak kłamstwo ma krótkie nóżki! Krzyknęła płacząc. Poderwała się na nogi i chciała wyjść. Pablo chwycił ją za rękę.
Miri, słońce moje. Uwierz mi. Mówię prawdę. Zadzwoń do Jacobsa. On potwierdzi. Muszę, muszę wyjechać.
Nie wypuszczę cię. Nie pozwolę, żebyś mnie porzucił. Nie teraz.
Nie rozumiem odparł patrząc na zapłakaną twarz żony. Co masz na myśli?
Jestem w ciąży, Pablo! Nawet NB, nawet Jacobs, nawet sam prezydent Motabisku nie zmienią tego. Oczekuję twojego dziecka i nie pozwolę ci odejść!
Miri… wyszeptał przerażony Miri…



Rozdział 6   Krok pierwszy

Był pierwszy czerwca. Dzień zapowiadał się cudownie. Prognostycy twierdzili, że będzie świecić słońce, a temperatura osiągnie 30 stopni Celsjusza.
Prezydent Motabisku siedział w swym gabinecie. Przeglądał jakieś dokumenty. W budynku nikogo jeszcze nie było. Wszyscy zjawiali się dopiero o dziewiątej rano, była natomiast dopiero szósta trzydzieści.
Jeszcze trochę” pomyślał.
Czas płynął dla niego bardzo wolno. Pół godziny zdawało się być całą wiecznością.
Spojrzał na zegar. Była szósta pięćdziesiąt pięć. Włączył komputer.
Kanał kodowany. Proszę podać hasło odezwał się kobiecy głos.
Relampago odpowiedział.
Zgodność hasła potwierdzona. Proszę podać numer identyfikacyjny.
Numer ab 10022 d333 ck500 x.
Numer potwierdzony. Proszę mówić.
Tu prezydent Arnold Motabisku. Wybiła godzina X powiedział.
Wiadomość ta dotarła równocześnie do gubernatorów Azji, Ameryki Południowej, Europy, Afryki i Australii. Wbrew pozorom nie był to kod…
„Wybiła godzina X” zabrzmiało na wszystkich kontynentach.

„Boże, ratuj” powiedziała Chawwa. Nagle przeszył ją dreszcz. Wiedziała, że coś jest nie tak, jak powinno być. Nie wiadomo, dlaczego, niespodziewanie słońce zaszło za chmury,      a niebo zmieniło swój kolor z błękitnego na granatowy. Zaczął wiać silny, zachodni wiatr unosząc nad pustynią tumany piasku.

Motabisku spojrzał przez okno. „Co się, u diabła, dzieje?” Spytał przerażony. Nagle pociemniało i zrobiło się zimno.

Federico Oreiro de Santibanez spał jeszcze. Była piąta nad ranem. Obudził go głos prezydenta. W momencie, gdy usłyszał jego słowa stało się coś dziwnego. Nagle zaczął padać… śnieg… w Meksyku nie zdarzyło się coś podobnego od prawie dwudziestu lat!

Generał Iwan Balonkow jadł właśnie obiad, gdy jego sekretarka zapowiedziała rozmowę na kanale kodowanym. W momencie, gdy rozłączył się z prezydentem dostał wiadomość o zatonięciu pięciu statków moskiewskiej floty…

Generał Czeslowic wybierał się na lunch, gdy otrzymał prezydencką wiadomość. „A więc to już” pomyślał. Przymknął oczy. Zawsze to robił, gdy rozmyślał o czymś istotnym.W momencie, gdy je otwarł przeraził się. Za oknem było zupełnie ciemno, mimo że wybiło właśnie południe…

Mohhamed Kali był bardzo zdenerwowany po ostatniej rozmowie z Jacobsem. Wiedział, że prezydentowi nie podoba się niezdecydowanie. Sytuacja w Afryce nie była najlepsza. A jemu nie udało się do końca stłumić buntu. Gdyby tylko Jacobs wiedział…
Wybiła godzina X usłyszał. Nagle. Niespodziewanie silny wiatr otwarł okno. Do pokoju dostał się pustynny piasek. Niebo zasnuło się ciemnymi chmurami…

Don Smith właśnie skończył kolację. Dochodziła dwudziesta druga. Jechał ulicami Sydney rozmyślając o przyszłości tego pięknego miasta. Wtedy właśnie komputer pokładowy                  w ślizgaczu zapowiedział rozmowę na kanale kodowanym.
„A więc to już” pomyślał, gdy rozłączył się z prezydentem. Nagle niebo rozbłysło. Rozpoczęła się burza. „Co się dzieje?”…



 Rozdział 7   Aresztowanie

Pokój był mały. Pod oknem stało niewielkie biurko. Leżały na nim stosy książek i papierów. Na kartonie obok siedział mężczyzna. Czytał gazetę.
-    Co u cholery myśli ten idiota, Motabisku? Wyobraża sobie, że mu wszystko wolno, bo jest prezydentem! Ale jeszcze zobaczymy!
   Ktoś zapukał. Mężczyzna bardzo wolno podszedł do drzwi.
Kto? Zapytał.
Martin. Szybko, to pilne odpowiedział głos z zewnątrz.
Co się dzieje? Jesteś zdenerwowany. Uspokój się. Siadaj. Zrobię ci herbaty, a ty spokojnie mi wszystko opowiesz. Cholera! krzyknął, gdyż poparzył się gorącą wodą Co ci, Martin? Zwariowałeś, żeby przychodzić tu w taką pogodę? Leje jak z cebra. I ta burza. Ci głupcy zapowiadali ładną pogodę. Mogą się pocałować…
Cicho… to nie ma znaczenia. Nie narzekaj na pogodę. Stało się coś poważnego.
Co? U licha, mów do rzeczy!
Motabisku…
Cholera! Tak mi coś nie pasowało. Co ten diabeł znów knuje?
Raczej, co knuł. Właśnie jego bojówki opanowują ważniejsze miasta świata. On chce zapanować nad całą planetą!
Nie!!!
Niestety…
Nagle usłyszeli pukanie do drzwi. Było jeszcze wcześnie. Przed południem nikt nigdy nie zaglądał do tego domu na przedmieściu. W ogóle rzadko ktokolwiek się tu zjawiał. Dlatego właśnie tu zorganizowali kryjówkę.
Kto tam? spytał Martin.
Tu Pablo Sorvino z Nadzoru Bezpieczeństwa. Mam nakaz aresztowania pana Juana del Fuego. Proszę otwierać. Jeśli nie, to wyważymy drzwi.
Mężczyźni spojrzeli na siebie przerażeni.
„Jeśli chcą aresztować starego, to co zrobią ze mną? Na pewno nie zostawią mnie w spokoju. Będą chcieli wiedzieć, co tu robię, skąd go znam i tak dalej” myślał zrozpaczony chłopak „Jak z tego wybrnę? A jeśli skłamię? Nie, nie mogę. Organizacja uzna mnie za zdrajcę. Pójdę do więzienia razem ze starym. Ale…”
Powtarzam ostatni raz otwierać drzwi. Liczę do trzech. Jeden, dwa…
Już odpowiedział stary przekręcając klucz w zamku. Tylko spokojnie. Musiałem się przebrać.
Pan Juan del Fuego? spytał wchodząc do dusznego i ciemnego pomieszczenia, młody mężczyzna. Mam nakaz aresztowania pana.
Pod jakim zarzutem, jeśli można wiedzieć? wtrącił się Martin.
Owszem, można. Sąsiedzi skarżą się na hałas odpowiedział, stojący na zewnątrz, agent.
Aaa skwitował to Martin dziwne… bardzo… słuchaj no, pan. Kitować to ja, ale nie mnie! Ok? Mam nadzieję, że się rozumiemy?
Tak odpowiedział Pablo. Jednak odnoszę wrażenie, iż panowie doskonale znacie powód mojej tu obecności. Mogę się jednak mylić.
Do twojej wiadomości, młokosie nie znam powodu, dla którego przychodzisz do mnie o tak nieprzyzwoitej godzinie.
Drogi panie jest już po dziesiątej. Za dwie godziny pora lunchu.
Ha! Bogacz się znalazł, co ma czas i pieniądze na lunch. Nieźle. A skąd je ma? Od tego drania, Motabisku.
Właśnie za to pana aresztujemy. Za zniewagę prezydenta wtrącił się agent w granatowym garniturze.
Martin stał przy biurku. Nadal nie wiedział, co się z nim stanie. Jak na razie nikt się do niego nie zwracał. Nie znaczyło to jednak, że może być spokojny o swoje życie. W pewnym momencie nie wytrzymał. Musiał coś zrobić, choćby miało mu to zaszkodzić.
Panie Sor…– zaczął.
Sorvino. Pablo Sorvino.
Panie Sorvino, chciałbym się dowiedzieć, czy mogę wyjść.
Pańska godność wtrącił „granatowy” agent.
Hm? A, no, więc Martin. Martin Rapallo.
Może pan iść, ale nie wolno panu opuszczać miasta. Zrozumiano?
Yes, sir odpowiedział z uśmiechem na ustach, chłopak.
Bez żartów skwitował Pablo. Proszę z nami panie del Fuego.
Mowy nie ma, wy małpy tresowane! krzyknął stary, wymachując laską. Niech ten wasz prezydent nie myśli, że mu wszystko wolno! Nie ruszę się stąd!
Użyjemy siły, jeśli będzie to konieczne.
Stary nie zwracał jednak uwagi na ostrzeżenia Pabla. Opierał się jeszcze przez pół godziny, cały czas obrażając prezydenta i jego ludzi.
„Granatowy” agent tracił cierpliwość. W pewnym momencie, gdy stary wyzwał go od śmiecia, nie wytrzymał. Wyjął pistolet i strzelił.
Co robisz?! krzyknął przerażony Pablo   Zwariowałeś? Mogłeś go zabić!
Niestety nie udało mi się. Oberwał w nogę. Spudłowałem odpowiedział agent.
Postawię cię przed sądem. On miał rację. Jesteś…
Ani się waż. Drugi raz trafię. A celuję zawsze między oczy.
Jesteś wariatem powiedział Pablo.
Podszedł do zranionego starego. Obejrzał dokładnie ranę i opatrzył ją.
Świnia krzyknął stary. W tym momencie Pablo usłyszał strzał i zobaczył kolejną ranę aresztanta.
Zabiłeś go, draniu! krzyknął Zabiłeś!
Użyjemy siły, jeśli będzie trzeba. Pamiętasz? odpowiedział agent. To nasze prawo              i obowiązek. Dla prezydenta Motabisku. To jego rozkaz!