Dune fairytales

wtorek, 1 września 2015

Doktor prawa i poczytny młody pisarz, czyli Remigiusz Mróz o sobie słów kilka



Dzień dobry.
1.       Kiedy zaczął Pan pisać?
W trzeciej klasie podstawówki, ale na szczęście szybko przestałem. Wróciłem do pisania na moment w gimnazjum, ale okazałem się równie niekonsekwentny, co wcześniej. Potrzebę pisania zaspokajałem tworząc artykuły do własnego magazynu i popełniając ponad setkę wierszy, które dla dobra potencjalnych odbiorców nigdy nie powinny opuścić mojego dysku.
Ale na dobre przepadłem na studiach. Zacząłem pisać Parabellum i… właściwie skończyłem dopiero, gdy wszystkie tomy były gotowe. W trakcie pracy nad tą książką dotarło do mnie, że nie chcę robić niczego innego.

2.       Co jest ich największym atutem książek Pana autorstwa?
Nie mam pojęcia. Staram się nie myśleć ani o ich atutach, ani o wadach. Gdybym zaczął to robić, zapewne skupiłbym się wyłącznie na tych drugich, bo autor musi być swoim największym krytykiem.
Inna sprawa, że ocena tekstu następuje w trakcie pisania i podczas redakcji – po wydaniu książki trzeba po prostu przestać o niej myśleć. W przeciwnym wypadku można by zwariować, wciąż zastanawiając się nad tym, ile rzeczy trzeba było napisać inaczej.

3.       Jak to się stało, że prawnik stał się poczytnym pisarzem?
W całkiem banalny sposób – prawnik stwierdził, że nie będzie zajmował się prawem, tylko tym, co naprawdę chciałby robić. Pożegnałem więc widniejącą gdzieś na horyzoncie przyszłości perspektywę ewentualnej pracy w kancelarii i skupiłem się na książkach. (No, może nie licząc doktoratu, bo z niego nie chciałem rezygnować). Jak można się domyślić, nie był to wybór, który powodowałby ogólne uznanie – raczej pobłażliwe uśmiechy. Miałem już wprawdzie wydawcę, ale nie opublikowałem wówczas jeszcze żadnej książki. Zazwyczaj poleca się autorom, by wydali kilka, wyrobili sobie markę, a dopiero potem poświęcali się w całości pisaniu. Ja zdecydowałem się podjąć ryzyko i zagrałem va banque. Niełatwo było podjąć tę decyzję, ale w głębi ducha wiedziałem, że w przeciwnym wypadku będę żałował do końca żywota.

4.       Co jest największym paliwem, które napędza Pana do pisania?
Pomysły pojawiające się w głowie. Historie, które chcą być opowiedziane. Postacie, które chcą być zarysowane. W zasadzie można wymieniać tak w nieskończoność, ale wszystko sprowadza się do iskier, które ni stąd, ni zowąd zatlą się gdzieś w umyśle, a potem urastają do gigantycznej pożogi. Ugasić można ją jedynie przelewając myśli na elektroniczny papier. I tak to działa.

5.       Co Pana inspiruje? Powoduje, że siada Pan i pisze?
Wszystko – od życia do śmierci, od szczęścia do rozpaczy, od zupełnych bzdur do rzeczy ważkich. Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie, bo nigdy nie wiadomo, co wywoła tę iskrę, o której wspomniałem. Czasem da się ustalić źródło ognia, czasem nie. Jak się udaje, to fajnie, bo można potem powiedzieć w wywiadzie, skąd wziął się pomysł na taką, a nie inną książkę…

6.       Skąd wziął się pomysł napisania trylogii o komisarzu Forście?
Na szczęście tę iskrę pamiętam. Wróciłem z gór, usiadłem w fotelu i przypieczętowałem dzień czytając jakiś kryminał. Niestety nie pamiętam jaki, bo w pewnym momencie się wyłączyłem i myśli podryfowały z powrotem w Tatry. Pojawiła się jakaś zabłąkana idea związana z ciałem na Giewoncie, niepokornym śledczym przy krzyżu i zarysem fabuły. Zapisałem ją w notesie, dodałem kilka wykrzykników, by nie utonęła w morzu innych pomysłów, a potem wróciłem do książki, którą czytałem.
Jakiś czas później po prostu przyszedł moment tego pomysłu. Poza tym zawsze chciałem napisać o pewnych dwóch kwestiach historycznych – jedna związana była ze zwojami z Qumran, druga z… tym, co spotkacie w ostatniej części Ekspozycji.

7.       Jak długo pracował Pan nad tą powieścią i ile z tego czasu poświęcił Pan badaniom, a ile rzeczywiście pisaniu?
Zacząłem pisać 24 marca 2014 roku, skończyłem 13 kwietnia (tak, rzeczywiście zapisuję te daty). Jest to jedna z książek, które wessały mnie w swój świat zupełnie, przez co pracowałem po dziesięć godzin dziennie.
Wcześniej robiłem raczej luźny research, mający dać podwaliny pod ten właściwy – oglądałem trochę dokumentów na BBC czy Discovery, poczytywałem to i owo w Internecie. Podczas pracy nad książką zacząłem bardziej zgłębiać temat, ale ponieważ miałem przyzwoite podstawy, mogłem ograniczyć się do tekstów naukowych ze Stanów czy Wielkiej Brytanii (tudzież quasi-naukowych, z których wyciągałem co rzetelniejsze elementy).

8.       Pana ulubiona książka z dzieciństwa to…
Nowe Przygody Trzech Detektywów. Czytałem tę serię bez wytchnienia. Nawet nocami, kiedy rodzice kazali już gasić światło. Na początku lat dziewięćdziesiątych mogło to stanowić niejaki odchył, bo przecież można było zarywać noce dla dziesiątek innych rzeczy – karmiąc swojego zwierzaka w Tamagotchi, bawiąc się jo-jo, słuchając przegranej kasety na walkmanie, święcąc czerwonym laserem po oknach sąsiadom czy planując, jakie „karteczki” wymieni się następnego dnia w szkole.

9.       Ulubiona książka własnego autorstwa to…
Na pewno któraś z tych jeszcze niewydanych. Prawdopodobnie jeden z horrorów, z wątkiem religijnym.

10.  To może jeszcze ulubiony film.
Jeden? Nie dam rady, musi być co najmniej kilka. Więzień nienawiści, Gladiator, Między słowami, Powrót do przyszłości, Skazani na Shawshank, Donnie Darko… można by wymieniać i lista by się nie skończyła.

11.  Przez przypadek do akwarium w Pana domu trafi złota rybka i jest bardzo chętna, by spełnić… jedno życzenie, specyficzne, polegające na tym, że może Pan zjeść obiad z wybraną przez siebie osobą i spędzić z nią całe popołudnie. Może to być ktoś znany, ceniony, ktokolwiek. Rybka jest magiczna, więc może to być nawet ktoś z zamierzchłej przeszłości, o kim piszą w podręcznikach do historii. Z kim zatem chciałby Pan zjeść obiad?
Z kimś bliskim.

12.  Co myśli Pan o współczesnej polskiej literaturze? Jak widzi jej rozwój w najbliższych latach? Będzie dobrze, czy nie?
Wydaje mi się, że idziemy w dobrym kierunku. Jesteśmy młodym rynkiem, a lata PRL-u mocno dały nam w kość. Wyszliśmy z nich poobijani, pełni kompleksów i niepewni, jak i dla kogo pisać. Patrzyliśmy z pewnym dystansem na Kena Folletta, Lee Childa, Dana Browna, Jeffreya Archera, Johna Grishama, aż w końcu ci zaczęli sprzedawać u nas bestsellery. Każde kolejne nacje i gatunki oswajaliśmy już śmielej, czego wynikiem jest popularność choćby Skandynawów. A teraz zaczęliśmy chyba sami pisać to, co podobało nam się w literaturze zagranicznej. Jestem więc optymistą – będzie bardzo dobrze.

13.  Jaką literaturę najbardziej lubi Pan czytać i dlaczego?
Wszelaką – a dlatego, że zachowuję wtedy czytelniczą świeżość (to samo zresztą sprawdza się przy pisaniu i zmienianiu gatunków). Najbliżej jest mi jednak do wątków kryminalnych – jeśli w powieści nie pojawia się zbrodnia, ciało i zagadka, czuję się czytelniczo zaniepokojony. Gatunek właściwie nie gra roli, elementy te mogą wystąpić w powieści SF, historycznej czy nawet obyczajowej.

14.  Jak wygląda u Pana proces pisania? Załóżmy, że ma Pan jakiś pomysł na scenę, czy bohatera. Teraz należy ubrać to w słowa i dopisać całą resztę. Siada Pan do komputera, bierze notes i pióro, czy może ma Pan jeszcze inne sposoby? Co dalej? Samo przychodzi, czy się Pan męczy?
Jeśli pisze się odpowiednio często, przychodzi samo. Męczenie się nie ma sensu, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że czytelnik również będzie przeżywał to samo podczas lektury. Pewnie, nad niektórymi sprawami trzeba zastanowić się dłużej, inne przychodzą z trudem… ale Stephen King powiedział kiedyś, że nawet najgorsze momenty spędzone przy pisaniu zalicza do jednych z najbardziej udanych momentów w życiu. I to właściwie stawia kropkę nad i.

15.  Czy pisze Pan tylko wtedy, kiedy ma tzw. wenę, czy traktuje Pan pisanie bardziej metodycznie i stara się codziennie poświęcić mu choć chwilę, nawet jeśli weny brak?
Piszę wtedy, kiedy muszę, a muszę codziennie. Wena to słowo, które właściwie nie występuje w słowniku pisarza.

16.  Czy, pisząc „Ekspozycję”, zapoznał się Pan z treścią zwojów z Qumran, czy jedynie z ich opracowaniami (oczywiście nie chodzi mi o oryginały zwojów, ale ich tłumaczenie, np. na angielski, czy polski, bo i takie są)?
Rzeczywiście, wszystkie zwoje zostały zdigitalizowane trzy lata temu. Od tamtej pory pojawiło się sporo anglojęzycznych transkrypcji, opracowań i komentarzy. Czytałem głównie artykuły naukowe czy paranaukowe, ale kilkakrotnie musiałem sięgnąć do przełożonych tekstów źródłowych. Powodem były przeinaczenia, które pojawiały się, gdy autorzy chcieli podciągnąć daną kwestię pod własną teorię. Niewiele było takich przypadków, bo starałem się używać tekstów quasi-naukowych tylko jako drogowskazów do interesujących mnie rzeczy. Z polskimi tłumaczeniami miałem problem, bowiem dokopałem się tylko do przekładów tworzonych przez pasjonatów – siłą rzeczy różniły się między sobą. Postanowiłem więc, że nie będę z nich korzystać i ograniczyłem się do wersji angielskich.

17.  W sieci wielkie poruszenie. Remigiusz Mróz nowym polskim Danem Brownem. Jak się Pan czuje z taką etykietką? Cieszy, męczy, denerwuje, peszy?
Każde porównanie do pisarzy, którzy odnieśli sukces, jest miłe. O Danie Brownie można mówić wiele, ale jeśli ktoś decyduje się na takie zestawienie, przypuszczalnie nie odnosi się do jego przywar, a do rzeczy, które u Browna mu się podobały. Amerykanin z pewnością dobrze nadaje tempo swoim powieściom, potrafi bezprecedensowo przykuć uwagę czytelnika i ją utrzymać, a poza tym trzeba pamiętać, że zaowocowała współpraca ze świetnym redaktorem – człowiekiem, który dziś jest rozchwytywany, kiedy szuka się osób mających zająć się najgłośniejszymi tytułami na rynku.

18.  Czy ma Pan ułożony plan, co się będzie działo dalej w śledztwie prowadzonym przez Wiktora? Czy od początku wiedział Pan, jak się ta powieść skończy i co się będzie działo w trakcie, czy może w pewnym momencie zaczęła ona żyć własnym życiem?
W tym przypadku wiedziałem mniej więcej, jaki będzie finał. Broniłem się przed tym rękami i nogami, gdy opowieść zbliżała się ku końcowi, ale ostatecznie nie mogło być inaczej.
Planu jako takiego nie miałem, bo nigdy go nie rozpisuję. Uważam, że odbiera to przyjemność z pisania i sprawia, że autor zamyka się w schemacie, który sobie narzucił. Bohaterowie tymczasem żyją własnym życiem i niejednokrotnie chcą postąpić wbrew temu, co się dla nich założyło. Wydaje mi się, że jeśli pisarz pozostawi im swobodę, zawsze wyjdzie na tym dobrze.

19.  Jest jeszcze całe mnóstwo pytań, które chętnie bym zadała, jednak byłyby dla wielu osób spoilerami przed przeczytaniem „Ekspozycji”, dlatego pozostawię je dla siebie. Na zakończenie zatem jeszcze jedno pytanie. Kiedy kolejny tom cyklu i jaki będzie nosił tytuł?
Najprawdopodobniej będzie to pierwsza moja pozycja w przyszłym roku, a jeśli nie, to wyjdzie zaraz po Parabellum. Tytułu zdradzić jeszcze nie mogę, bo jest to wersja robocza, ale mogę powiedzieć, że pierwsze szczegóły pojawią się w październiku, prawdopodobnie podczas Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Oprócz tytułu planujemy ujawnić także okładkę i synopsę drugiego tomu.

Dziękuję serdecznie i z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg tej niezwykłej, wciągającej przygody kryminalno-historycznej.







poniedziałek, 15 czerwca 2015

Apokalipsa św. Jana księgą „pociechy” dla chrześcijan

Apokalipsa (czyli Objawienie) świętego Jana uważana jest za jedną z najbardziej tajemniczych, o ile nawet nie za najbardziej tajemniczą księgę Pisma Świętego. W ludzkiej naturze jest to, że najbardziej boi się człowiek nieznanego, ale też do tego nieznanego, niezrozumiałego, tajemniczego najbardziej go „ciągnie”. Stąd też Apokalipsa św. Jana stała się przez stulecia czymś więcej niż „tylko” mówiącą o końcu świata księgą chrześcijan. Stała się swego rodzaju symbolem i motywem chętnie wykorzystywanym tak przez zwykłych ludzi, jak i wielkich artystów.
Z czasem jednak jej rozumienie zaczęło się zmieniać. Łatwo dostrzec to porównując choćby wielkie tryptyki Hansa Memlinga, Hieronima Boscha i Fra Angelico z obecnym przedstawieniem „dni ostatecznych”. Ówcześni malarze widzieli Sąd Ostateczny jako moment, w którym dobrzy dostąpią zaszczytu obcowania na co dzień z Bogiem, gdy źli i występni zostaną pochłonięci przez piekielne ostępy. Ostateczne zwycięstwo przypadnie więc Dobru, Bogu. Współczesny przeciętny człowiek (XX i XXI wieku) na słowa „apokalipsa” czy „koniec świata” reaguje raczej wizją plag spadających na Ziemię i siedmiu trąb (o ile pamięta ich liczbę). Widzi po prostu ogrom zniszczeń i cierpienia, jaki będzie udziałem ludzkości. Jest to również chętnie wykorzystywane przez przedstawicieli kultury, czego dowodem jest choćby popularny serial telewizyjny „Sleepy Hollow” (2013), w którym dwoje głównych bohaterów jest biblijnymi Świadkami, mającymi na celu niedopuszczenie, by nad Ziemią zapanowały demony. Mroczny klimat wpisuje się w gotyckie upodobania części fanów. Sama zresztą chętnie serial oglądam. Nowe, czy też raczej „stare” postrzeganie końca dni ukazano niedawno w filmie „The Remaining” (2014) i należy przyznać, że dla wielu widzów musiał być ten film szokujący, a być może niektórym otwarł oczy na inne pojmowanie Objawienia świętego Jana – jako księgi będącej „pociechą” dla chrześcijan, dobrych chrześcijan, którzy naprawdę wierzą.
Mówi (pisze) święty Jan: „I ujrzałem umarłych – wielkich i małych – stojących przed tronem, a otwarto księgi. I inną księgę otwarto, która jest księgą życia. I osądzono zmarłych z tego, co w księgach zapisano, według ich czynów” (Ap 20,12). Nie podlega więc wątpliwości, że każdy zostanie osądzony, osądzony wedle swoich czynów, a nie jakiegoś tajemnego klucza. Już choćby tutaj znajdujemy nadzieję dla tych, którzy są dobrzy i prawi.
Na końcu dni nastąpi ostateczna walka Dobra ze Złem. Jan opisuje ją bez wahania jako całkowite zwycięstwo Boga. Apokaliptyczny Smok, Wąż z Genesis zostaje zdeptany, strącony raz na zawsze. To zdarzenie otwiera drogę do zbawienia i królowania Pana. W Jego Królestwie zaś znajdą pociechę i wieczne szczęście ci, którzy „zwyciężyli dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa i nie umiłowali dusz swych – aż do śmierci” (Ap 12, 11).
W Królestwie niebieskim nie będzie miejsca dla „tchórzów, niewiernych, obmierzłych, zabójców, rozpustników, guślarzy, bałwochwalców i wszelkich kłamców” – im przypadnie „udział w jeziorze gorejącym ogniem i siarką” (Ap 21,8). Tak samo stanie się z każdym „kto kłamstwo kocha i nim żyje.” (Ap 22,15). Jak opowiada Jan: „nic nieczystego do niego nie wejdzie ani ten, co popełnia ohydę i kłamstwo, lecz tylko zapisani w księdze życia Baranka” (Ap 21,27). To nie tylko przestroga dla tych, którzy postępują niezgodnie z nakazami Pana, ale i pociecha dla tych, którzy dostąpią radości bycia z Nim po wsze czasy – w Królestwie niebieskim będzie bowiem panowało samo dobro, żadne zło nie będzie tam miało wstępu.
Jak zatem będzie wyglądało to wspaniałe miejsce, to Królestwo, w którym znajdą radość i spokój ludzie sprawiedliwi i żyjący zgodnie z zasadami wiary, z miłością wobec bliźnich i wrogów? Otóż „zasiadający na tronie rozciągnie namiot nad nimi. Nie będą już łaknąć ani nie będą już pragnąć, i nie porazi ich słońce ani żaden upał, bo paść ich będzie Baranek, który jest pośrodku tronu, i poprowadzi ich do źródeł wód życia: i każdą łzę otrze Bóg z ich oczu” (Ap 7, 9-17). Nawiązuje tu święty Jan do obietnicy Boga, którą Ten złożył ludowi wybranemu w czasach Pierwszego Przymierza. Wówczas to mówił Bóg: „umieszczę wśród was mój przybytek (…) Będę chodził wśród was, będę waszym Bogiem, a wy będziecie moim ludem” (Kpł 26, 11-12). Obietnica ta znajdzie spełnienie właśnie po Sądzie Ostatecznym – tylko jednak wobec tych, którzy przestąpią bramy Królestwa. Boża zapłata za dobre czyny i czyste serce będzie więc wspaniała, ale jak to zapłata – jest za coś, a mianowicie Bóg tak każdemu odpłaci, jaka była jego praca (Ap 22,12).
Królestwo niebieskie, które opisuje święty Jan to „przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni Jego ludem, a On będzie „BOGIEM Z NIMI”. I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już [odtąd] nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły” (Ap 21,3-4). „I [odtąd] już nocy nie będzie. A nie potrzeba im światła lampy i światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków” (Ap 22,5). Po zmartwychwstaniu „sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego” (Mt 13,43). Czyż nie jest to więc prawdziwa i wielka pociecha dla chrześcijan?
Święty Jan również w swoim liście apostolskim przytacza obietnicę na ostateczne zwycięstwo Boga nad szatanem, pisząc: „Na świecie będziecie musieli cierpieć; ale ufajcie: jam zwyciężył świat” (J 16,33).
Ukazując wieczną szczęśliwość u boku Pana, która przypadnie w udziale dobrym chrześcijanom, święty Jan roztacza przed nami wizję „świata”, w którym Zło zostało całkowicie zwyciężone. Nie ma już łez, nie ma śmierci, nie ma smutków. Obok tych, którzy byli dobrzy nie ma złych, występnych i nieprawych. Ci bowiem umarli na zawsze, prawdziwych chrześcijan natomiast czeka wieczne życie. Choć w tym ziemskim żywocie przychodzi im nie raz cierpieć, nadejdzie dzień zapłaty, a zapłata ta – wedle ich uczynków i serca – będzie słodka.

Radek Lewandowski... słów kilka

Słów kilka od Radka Lewandowkiego, Autora cyklu "Yggdrasil". Wpis ten został zamieszczony na fanpage'u cyklu, a że dotyczy również moich recenzji książek, dzielę się z Wami informacją.

Teraz rozwiązanie mojego konkursu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Sporo tekstu, ale mam nadzieję, że warto doczytać do końca:-). Do ścisłego finału dostały się dwie recenzje: Krzysztofa Balińskiego i Ewy Chani Skalec.
Ponieważ tematem konkursu było wykazanie inspiracji autora i wskazanie konkretnych tytułów, na których celowo, lub bezwiednie, zbudował on świat opisany w Yggdrasilu, na tym aspekcie się skupię.
Krzysztof prowadzi bloga o książkach: http://kb17777.blogspot.com/ i zauważa, że mamy tu zakręconą mieszankę Artura C. Clarke’a i Stephena Baxtera z ich „Odyseją Czasu” i Andrzeja Pilipiuka z cyklem „Oko Jelenia”. Ponadto dostrzegł trochę z „Planety Małp” Boulle'a i „Trylogii mrówczej" Bernarda Werbera. Sporo tego Emotikon smile
Ewa Chani Skalec, autorka dwóch książkowych blogów: http://dune-fairytales.blogspot.com/; http://fairyliterature.blogspot.com/ - również zauważa w wymyślonym przez mnie uniwersum, wpływy sir Artura C. Clarke’a i jego „Odysei Czasu”. Tu muszę się otwarcie przyznać – nie miałem przyjemności przeczytać, a szkoda. Będą to pierwsze książki, po które teraz sięgnę. Dostrzegła też, ale to głównie w drugiej części, wpływy serialu „Star Trek”, „Mrocznych Materii” Philipa Pullmana (zapewne aspekt światów równoległych), oraz coś z filmu Matrix braci Wachowskich.
To zapewne tylko niektóre skojarzenia, więc dołożę jeszcze kilka własnych.
Myślę, że moje świadome i nieświadome inspiracje leżą też jeszcze głębiej. U Isaaka Asimova z jego cyklem „Fundacja”, u Harrego Harrisona z cyklem „Planeta śmierci”, (ale może zdradzam trochę, o czym będzie część trzecia trylogii Yggdrasil:-)). Swoje piętno odcisnęła również, i to czuć w mojej twórczości niczym zapach potu u maratończyka, czytana w wieku nastoletnim trylogia Siergieja Sniegowa „Ludzie jak bogowie”. Co to była za jazda…
Reasumując, ta dwójka uznanych przecież blogerów, zrobiła lekką wiwisekcję mojej powieści i… zmusiła mnie do zastanowienia się nad kwestiami złożoności źródeł, z których czerpiemy pomysły na książki. Moimi autorskimi pomysłami były np.: wyjaśnienie zagadki przyczyn wyginięcia homo sapiens neandertalensis, kwestia stałej liczby ras inteligentnych we wszechświatach i automatycznych regulatorów, oraz sama koncepcja wielu wszechświatów. Oczywiście, mogę się mylić, bo, co widać wyżej, nie wszystkie książki z szeroko pojętego gatunku zwanego fantastyką, udało mi się przeczytać.
Kończąc – długo, ale recenzenci wykonali pewną pracę, więc jestem IM to winien – nagroda, czyli najnowsze wydanie, ze specjalną, specjalną, specjalną dedykacją, trafi do…
Muszę porozmawiać w właścicielem wydawnictwa Sumptibus – Maćkiem Ślużyńskim. Jeśli się zgodzi (Mam nadzieję, że tak), chciałbym, by to były dwie równorzędne nagrody Emotikon smile
Tak dla tych, którzy jeszcze nie czytali tej książki. Historia opisana w Yggdrasil Struny czasu i Yggdrasil Exodus, jest faktycznie wielowątkowa i może być niełatwa do „ogarnięcia”, jeśli czytelnik preferuje liniowe rozwiązania (pomijam ewentualne niedoskonałości warsztatowe autora). Mój dyslektyczny umysł (dzięki bogom za nawigację i edytory tekstów), nie dostrzega barier gatunkowych, co dla niektórych zapewne jest wadą, a dla innych zaletą.
W Strunach pobrzmiewają echa młodych lat, gdy godzinami zastanawiałem się nad zagadnieniem: co bym zabrał ze sobą w odległą przeszłość wiedząc, że będę musiał tam spędzić kilka lat, i mogę wziąć tylko tyle, ile jestem w stanie udźwignąć? Poza tym, zawsze miałem problem ze zniknięciem Neandertalczyków, którzy byli lepiej przystosowani do życia od ludzi z Cro-Magnon. Nie chodzi tu tylko o większe mózgi (pół kilograma, przy naszych 450 gramach).
No i kwestia skończoności wszechświata i powstania inteligencji. Czy to przypadek? Czy liczba inteligentnych ras w kosmosie jest w jakiś sposób regulowana, jak np. liczba ryb w jeziorze? Czy nasz wszechświat jest jedyny?
Miłej lektury

piątek, 12 czerwca 2015

Yggdrasil. Exodus – Radek Lewandowski

Wydawnictwo: RW2010
Poznań 2014
Cykl: Yggdrasil, tom 2
Liczba stron: 259
Ebook, format pdf, epub, mobi
ISBN: 978-83-7949-099-8






Czy drugi tom cyklu dorównał pierwszemu i moje noty będą równie wysokie jak dla "Strun czasu"? Miałam wszak bardzo duże oczekiwania wobec tej powieści, szczególnie po zapewnieniach Autora, że pójdzie bardziej w klimaty sf.
Początkowo byłam trochę zawiedziona. Chociaż nie, to złe słowo. Lewandowski znowu zaczyna od świata przyszłości, by szybko przejść do opowiadania o Eryku Eriksonie. Polubiłam tego wikinga i nie mam pretensji, choć spodziewałam się czegoś innego. Przez przynajmniej 70-80 stron poznajemy jego dalsze losy. Jego i, oczywiście, przedstawicieli Starej Rasy. Szczególnie ważny staje się tu Kamyk, syn Wierzby i... cicho sza, nie powiem, czyj. W każdym razie czytelnik znów "ląduje" w paleolicie. Jednak tym razem coraz więcej do powiedzenia ma Sztuczna Inteligencja, którą wysłali do przeszłości nasi potomkowie. To ona zawiedzie dzielnego wikinga w miejsce, z którego odwrót wydaje się niemożliwy. A co z Jagną? Przekonajcie się sami.
Historię Eryka poznajemy w drugim tomie powieści jako swoistą wirtualną rzeczywistość. Życie wikinga i jego towarzyszy ogląda Hez Tolov, człowiek z trzydziestego wieku, przed którym do wykonania niesamowite, bardzo niebezpieczne i nad wyraz odpowiedzialne zadanie. Ma ocalić ludzkość (i cztery inne rasy) przed totalną zagładą. Zaczyna się prawdziwie futurystyczna powieść ze statkami kosmicznymi, sztuczną inteligencją, światami równoległymi i wielkim bum, które ma wszystko zakończyć. Lewandowski pięknie łączy różne pomysły, które już zaistniały. Mamy tu więc coś z "Odysei czasu" Clarke'a i Baxtera, co nieco ze "Star Treka", nie zabrakło też nawiązań do "Mrocznych Materii" Pullmana, czy nawet pewnego wątku z "Matrixa". Gdyby się wgłębić, można by z pewnością napisać krótką (albo i dłuższą) pracę na temat zapożyczeń w "Exodusie". Jednak Lewandowski dodaje naprawdę dużo od siebie, tworzy nową wartość, buduje własny świat, tworzy niesamowite, ciekawe rasy i przedstawia nieźle zakręconą fabułę, na której należy się porządnie skupić, jeśli się chce wszystko zrozumieć. Posługuje się przy tym dwoma językami – dość prostym i codziennym, kiedy opowiada historię z paleolitu oraz naszpikowany wyrażeniami technicznymi i neologizmami, gdy poznajemy świat przyszłości. Narratorów też więc mamy dwóch – Eryka i Heza. Inteligentny i dobrze wykonany zabieg, który sprawia, że od razu wyczuwa się wielkie różnice między światem przeszłości a światem przyszłości.
Autor kładzie duży nacisk nie tylko na fabułę i bohaterów, ale na cały świat przedstawiony. Dzięki temu czytelnik niemal go widzi. Barwne opisy zmian społecznych i stanu społeczeństwa, które są dla Heza codziennością, sprawiają, że można tę powieść nazwać futurystyczną w pełnym tego słowa znaczeniu. 
Jak się zachowują ludzie przyszłości w obliczu totalnej zagłady? Czy pozostałe rasy są do nich podobne? A co z neandertalczykami, ludźmi Starej Rasy? Czy odnalezienie bezpiecznego miejsca w innym wszechświecie okaże się celem, który ich zjednoczy, czy może nawet w obliczu takiego zagrożenia nie będą potrafili znaleźć wspólnego języka? Do tego równania dodajcie jeszcze dwie zmienne – samych ludzi, którzy przecież jak dotąd nigdy nie potrafili się zjednoczyć i Sztuczną Inteligencję nazywaną Ojcem, czyli byt powstały w świecie posługujących się telepatią przedstawicieli Starej Rasy.
Autor nie zapomina o tym, że dobry sf to nie tylko statki kosmiczne i obce rasy, ale również problemy społeczne, ludzkie dylematy, odpowiedzialność, miłość, zdrada, czyli jednym słowem to wszystko, z czym spotykamy się na co dzień. Owszem, w kosmicznej konwencji, ale ważne by było dobrze w niej osadzone, logiczne i z nią spójne. Wszystko to się Lewandowskiemu udało.
No i zakończenie. Zupełnie niespodziewane, kompletne, wielkie zaskoczenie, którego naprawdę nie dało się w żaden sposób przewidzieć. Genialne!
Ponadto Hez przypominał mi w niektórych miejscach kapitana Picarda ze statku Enterprise, więc nie mogłam go nie polubić.
Uwagi krytyczne? Niektóre sceny były przydługie, aż chciało się iść dalej, a tu nie. Napięcie rośnie, krew w żyłach się gotuje, koniec świata tuż tuż, a Lewandowski nie chce nam pokazać kolejnej sceny. Szczególnie na końcu było to denerwujące. Wszak miał się skończyć świat! Na szczęście takich momentów było niewiele i ogólnie oceniam tekst bardzo, bardzo pozytywnie. 
Plus dla dobrej korekty i redakcji. Znalazłam bodaj 3 literówki, czyli naprawdę nieźle. 
Zostało mi jeszcze krótkie opowiadanie ze świata Yggdrasilu, zatytułowane "Pieczęć na niebie". Z pewnością podzielę się z Wami moimi przemyśleniami po lekturze, tymczasem...  gratuluję Autorowi, ponieważ napisanie dobrego sf to nie lada wyczyn, szczególnie w polskich realiach. Może tym cyklem utoruje drogę innym, którzy chcieliby podzielić się z czytelnikami swoją wizją świata przyszłości.