Azalea zadrżała. Nieprzyjemny chłód
wdzierał się często do jej niewielkiej izdebki, jednak tym razem było to coś
innego. Spojrzała w okno. Na niebie dumnie prężyła się Srebrna Tarcza. Zawsze
się jej obawiała, choć przecież nie powinna. Była symbolem Boga. To w noc jej
pełni obchodzono największe uroczystości na cześć Wielkiej Czarownicy Marii.
Dlaczego więc ją przerażała? Czy miało to jakikolwiek związek z opowieściami
snutymi dawno temu przez babkę?
***
Maria
wiedziała, że sama jest sobie winna. Chciała być potężna i niezwyciężona.
Pragnęła władzy, potęgi, szacunku. Czy gdyby zdawała sobie sprawę, że magia,
którą się posługiwała doprowadzi ją do tak marnego końca, mimo wszystko by się
jej uczyła? Z pewnością tak. Znała siebie aż nazbyt dobrze…
Minęło…
Ile? Jeśli liczyć według kalendarza ze świata, z którego przybyła – nieco ponad
tysiąc lat. Jeśli brać pod uwagę tutejszy… Tylekroć więcej… Rodziły się nowe
imperia i upadały. Kontynenty przesuwały się nieznacznie, ginęły kolejne
połacie piaszczystych plaż i pięknych puszczy. Ludzie żyli i umierali. Całe
pokolenia, wielkie i mniejsze cywilizacje. Wszystkie zaś niosły na ustach jej
imię.
Jakaż
jednak była samotna w tej bezkresnej podróży przez wieki. Czasami z nostalgią
wspominała pierwsze lata po przekroczeniu portalu w Górach Azaba i pewnego
chłopca, który tak wiele uczynił, by rozsławić ją wśród narodów. Tęskniła za
Han-Wu bardziej, niż chciała to przed sobą przyznać. Już nawet nie bolała jego
ostateczna zdrada… Z resztą – usunęła po niej wszelkie ślady, a Kronikarz od
wieków uważany był za świętego.
Jak
wiele można zmienić słowem. Tak, ludzie z jej świata mieli rację, mówiąc, że
piórem można zwyciężyć wojnę. Dzięki Han-Wu zwyciężyła swoją. Czy jednak na
pewno?
***
Staruszka
rozejrzała się dokoła. Pusto, cicho. Bezpiecznie? Tego nigdy nie mogła być
pewna, ale robiła to już wystarczająco długo, by się nie bać. Dożyła godziwego
wieku i nawet, gdyby przyszło jej dzisiaj umrzeć, nie miała żalu do losu. Przez
ostatnie niemal sto lat mówiła o Prawdzie. Żałowała tylko jednego – że nie
udało jej się ze Słowem trafić do ukochanej wnuczki. Minęło już tyle lat odkąd
jej zięć odkrył, czym Samoa zajmuje się naprawdę. Pewnej nocy, gdy usnęła,
zabrał żonę i kilkuletnią córeczkę i zniknął. Nie miała pojęcia, dokąd poszli,
jak daleko się znajdowali, ani nawet, czy żyli. Pozostawała jedynie nadzieja,
że Azalea jest szczęśliwa i że któregoś dnia i do niej dotrze Oświecenie i
pozna Prawdę.
Znów
spojrzała na las za sobą – ciemną, złowieszczo wyglądającą, cały czas dziką
jeszcze puszczę. Niewielu ludzi zapuszczało się w te nieznane i niebezpieczne
tereny, dlatego właśnie tutaj zbudowali swoją kryjówkę. W miejscu, gdzie według
starożytnych podań stał kiedyś pałac króla Elfów, Rofama. Nawet, jeśli w tych
legendach była odrobina prawdy – nic po tym wspaniałym elfim dworze nie
pozostało.
Powoli
przesmyknęła się przez niewielką szczelinę i dotarła do ciemnej groty. Towarzyszył
jej jedynie głuchy dźwięk kropli spadających raz po raz na kamienną podłogę.
***
Marię
ogarnęło dziwne uczucie. Coś, jakby iskierka magii. Czy to możliwe, by do tych
czasów przetrwali jeszcze jacyś ludzie posiadający dar czarowania?
Zaintrygowana, skupiła się na źródle tej mocy. Nie dodawało jej sił. Tym
bardziej się zdziwiła. Nie spotkała jeszcze takiej magii, która by jej nie
pomagała. Czy to znaczyło, że… gdzieś na świecie jest ktoś, kto mógłby ją
pokonać? Ciekawe…
Być
może ta interesująca siła nie dodała jej fizycznie energii, jednak wzmocniła
psychicznie. Jest więc jeszcze szansa na wyrwanie się z tej czarnej otchłani.
Istnieje możliwość powrotu do normalności i… śmierć. Rozochocona, szukała
dalej. Las. Widziała las, ale drzew na świecie nie brakowało. Potrzebowała
czegoś bardziej konkretnego.
Kiedyś
była naprawdę Wielka. W ułamku sekundy potrafiła zlokalizować dowolną istotę.
Teraz, po tysiącleciach nudy, popadła w marazm i nic już jej się nie chciało.
Zdolności powoli zanikały, ale – niestety – nie pozwalały jej zginąć. Po wielokroć
już sama próbowała sobie odebrać życie – bez skutku.
Podjęła
kolejna próbę. Znów widziała las, ale w pewnym momencie pojawiła się również
duża skała obrośnięta ze wszystkich stron mchami i paprociami. Już miała
odwrócić od niej wzrok, gdy usłyszała… plusk? Nie padało, w okolicy nie było
żadnej rzeczki, jeziora, ani nawet kałuży. Czyli… woda kapie wewnątrz skały, w
jakiejś jaskini. To już trop, choć Maria nadal nie miała pojęcia, gdzie szukać
pojedynczej skały. Czekała. Będzie czekać tak długo, aż tajemnicza postać
mająca magiczne zdolności nie wyjdzie. Maria ma czas. Dużo, aż za dużo czasu.
Może tak siedzieć całymi miesiącami i tylko wyczekiwać tego kogoś.
***
– Wiesz, że jeśli znajdą nas kapłani Wielkiej,
jesteśmy zgubione – tłumaczyła Samoa. Była zdenerwowana. Nie tego spodziewała
się po dzisiejszym spotkaniu. – Zastanów się jeszcze, Hasmik, proszę cię.
– Nie mam nad czym. Jestem wystarczająco
silna – oburzyła się zgrabna blondynka o zielonych oczach. Patrzyła prosto na
Samoę, a jej poza dawała znać, że nie zamierza ulec staruszce, nawet, jeśli to
dzięki niej znalazła się w tym miejscu. – Jestem gotowa – powtórzyła.
Samoa
skłoniła głowę. Mogła być starsza, mądrzejsza i mieć znacznie większe
doświadczenie życiowe, jednak to Hasmik miała moc i była jedyną znaną jej osobą,
która miała jakiekolwiek szanse, by stanąć do walki z Wielką.
Wysoka,
szczupła Hasmik robiła na wszystkich wrażenie od dziecka. Blondynki rzadko
zdarzały się tych okolicach. Jej szmaragdowozielone oczy, z zainteresowaniem
przyglądające się światu od najmłodszych lat, błyszczały niespotykaną u innych
energią. Tak, ona mogła być tą, na którą czekali.
Samoa
szła przodem, Hasmik kilka kroków za nią. Staruszka niosła dużą latarnię,
której nikłe światełko oświetlało im drogę do wyjścia. Tunel ciągnął się,
rozdwajał, czasami zakręcał, nieraz można było nieuważnie trafić na ślepą
ścianę. One jednak doskonale wiedziały, które wejścia wybierać – Samoa znała je,
jak własne serce. Przychodziła tu już od ponad czterdziestu lat.
***
Maria
przyglądała się pięknej kobiecie. Przypominała jej kogoś i dopiero po dłuższej
chwili dotarła do niej prawda. Ta wysoka blondynka była taka podoba do niej
samej sprzed lat… Znów ta niezdrowa nostalgia, zrugała się w myślach. Należało
się skupić na dwóch kobietach, które przed chwilą wyszły z groty. Wielka nie
miała oczywiście najmniejszych wątpliwości, która z nich posłużyła się mocą
magiczną. Kim była ta druga i czy w ogóle istnieje uzasadniona potrzeba, by to
sprawdzać?
Ponownie
zatęskniła za Han-Wu, choć to nie miało teraz sensu. Dlaczego o nim pomyślała?
Przecież i tak nie potrafiłby jej pomóc. Jego osoba jednak cały czas zaprzątała
jej myśli.
Kobiety
szły przez las, rozglądając się. Starsza miała niezadowoloną minę, a młodsza
dumnie unosiła głowę, jakby swoją postawą chciała coś udowodnić. Maria
pomyślała, że powinna wysłać po nie któregoś ze swych kapłanów, szybko jednak
zrezygnowała z tej opcji. Gdyby którykolwiek z nich odkrył, że dziewczyna
potrafi czarować, niechybnie skazałby ją na śmierć, a wtedy w żaden sposób by się
Marii nie przydała. Trzeba ją było chronić i to za wszelką cenę. I trzeba się
było dowiedzieć, gdzie i od kogo nauczyła się tej trudnej sztuki.
Han-Wu… Dlaczego
znowu powróciła myślami do Kronikarza?
***
Azalea
starała się skupić na drodze, którą miała do przejścia – nie rozglądać się na
boki, nie kłaniać przypadkiem gapiącym się na nią mieszkańcom wioski.
Przełknęła ślinę. Chciała stąd uciekać, jak najdalej, w jakieś bezpieczne
odludne miejsce. Kochała Sadoka i pragnęła spędzić z nim resztę swego życia,
ale te tradycyjne zaślubiny bardzo ją stresowały. Wszyscy sąsiedzi, jak jeden
mąż, stali teraz przy drodze i się przyglądali. Czy się potknie? Czy nastąpi na
swą suknię? A może upuści kosz, albo nie utrzyma na glowie wielkiego kwiatowego
kornetu? Każda z tych drobnostek miała przynieść nieszczęście ich związkowi, a
gdyby przypadkiem coś takiego zagrażało Sadokowi, jego rodzina mogła po prostu
w ostatniej chwili odwołać uroczystość i pozostawić Azaleę samą, zdaną jedynie
na siebie. Do tego ze złą sławą do końca życia.
Znów
przełknęła ślinę. Jeszcze tylko kawałek, jeszcze jeden zakręt i już będzie
stała przy ogromnym drewnianym łuku, który jej przodkowie wznieśli przed
wiekami. Zawsze dziwiło ją to, że Wielka nie zabroniła takich zaślubin. Jej
kapłani byli w tych kwestiach nadzwyczaj pobłażliwi. Jakże polepszyłaby los
tutejszym kobietom, gdyby zakazała takich obrządków, które mogą im jedynie
zaszkodzić, jednocześnie nie szkodząc nigdy mężczyznom…
Dotarła.
Jeszcze tylko dwa kroki. Poczuła, że po plecach spływa jej strumyk potu.
Ostatni krok. Stała pod łukiem, sąsiedzi bili brawa, wykrzykiwali wiwaty,
szeptali do siebie, tak jednak, by słyszała. Była dzielna. Musiała go naprawdę
miłować. Będzie dobrą małżonką. Da mu wiele dzieci.
Sadok stał spokojnie
i czekał na nią przez cały ten czas. Wyciągnął teraz rękę, uśmiechając się i
podniósł welon z jej twarzy. I ona się do niego uśmiechnęła. Teraz mogli się pocałować
i zostaną mężem i żoną, a zabawa będzie trwała przez najbliższe pięć dni.
Wszystko zgodnie z tradycją, na którą – o dziwo – pozwalała Wielka.
***
– Tak bardzo przypominasz mi niekiedy
moją wnuczkę – Samoa usiadła na zydelku i zajęła się patroszeniem ryby.
– Mówiłaś już o tym setki razy – Hasmik
odpowiedziała, wykrzywiając usta. Brzydziła się tego typu pracy. – Jeśli
chcesz, pomogę ci ją odnaleźć.
– Nie, to zbyt ryzykowne. Wielka mogłaby
cię wykryć i…
– Za bardzo się boisz. Czaruję
codziennie i jak na razie nie widziałam tu ani Wielkiej Czarownicy, ani nawet
jej kapłanów. Być może… Samoo, a jeśli ona nie istnieje? Jeśli to jedynie
wymysł starożytnych i…
– Jak śmiesz?! – zagrzmiał
niespodziewanie doniosły głos.
Samoa zbladła i rzuciła
się w stronę stołu, by skryć się pod nim. Hasmik stała nieruchomo, jak głaz.
Ten głos. Powoli obróciła się w kierunku, z którego dochodził. Stały teraz
naprzeciwko siebie – wysoka blondynka o szmaragdowych oczach i niebiańsko
piękna postać, która z pewnością kiedyś była uroczą kobietą.
– Wielka… – wyszeptała jedynie Hasmik,
nie mogąc złapać tchu.
– Czyli jednak we mnie uwierzyłaś? –
Maria roześmiała się donośnie. Echo jej śmiechu odbijało się od bielonych ścian
niewielkiej izby. – Kobieta małej wiary, a myślałam, że uczysz się magii, by
mnie pokonać.
Hasmik
nie odzywała się. Patrzyła Marii głęboko w oczy, niepewna, czy nie śni. Tyle
lat spędzonych na nauce. Czy miała rację kilka godzin wcześniej, gdy zapewniała
Samoę, że jest gotowa, by pokonać Wielką? Czy jest wystarczająco silna, a jeśli
nie, to czy… Pomyślała o Vartanie. Jeśli dzisiaj dojdzie do walki, a ona
przegra, nigdy nie zostanie jego żoną. Poczuła, że w oku zakręciła się jej łza.
Nawet nad nią nie potrafiła zapanować, a myślała, że pokona Wielką.
– Usiądź! – rozkaz od samego Boga.
Usiadła więc. – Słuchaj. Chcę wiedzieć, kto nauczył cię magii. Kiedy. Jak.
Wszystko.
– Nie odpowiadaj, Hasmik! – krzyknęła
spod stołu Samoa.
– Umilknij, kobieto – Maria nie zaszczyciła
jej nawet spojrzeniem. – Wracając do naszej rozmowy… Hasmik. Kto podpowiedział
ci, że w ogóle można mnie pokonać i… dlaczego chciałabyś to zrobić. Czyż nie
jestem twoim Bogiem? Czyż nie powinnaś mnie czcić? Co złego ci uczyniłam, że chciałaś
mnie zniszczyć? No, odpowiadaj, magiczko.
– Ja… Ja zawsze – Hasmik nie potrafiła
się wysłowić. Wielka była doprawdy wielka, skoro zmusiła ją do mówienia.
– Dalej, nie mam tyle czasu, by siedzieć
tu do wieczora. Cały świat potrzebuje mojej opieki.
– Opieki? – zagrzmiał ponownie głos spod
stołu.
– Cisza! Hasmik, czekam – Maria powoli traciła
cierpliwość. Nie chciała zranić siedzącej pod stołem kobieciny. Chciała jedynie
sprowokować Hasmik do użycia magii. Ale przedtem musiała się dowiedzieć, dlaczego
ktoś chciałby ją zniszczyć. Przecież Han-Wu wykonał swoją pracę doskonale. Nie
powinno już być ludzi, którzy jej nie kochali i nie szanowali.
– Wielki Kronikarz…
– Tak?
– Wielki Kronikarz napisał, że nie
jesteś Bogiem, ale uzurpatorką i podłą wiedźmą.
– O, jakie to smutne. Kto ci naopowiadał
takich historii?
– Jego kronika, napisana w ostatnich
latach jego życia… opisuje w niej… jak naprawdę… kim naprawdę…
Kronika!
Czyżby głupkowaty pomocnik Han-Wu, G’Nnod nie zniszczył zapisków tak, jak mu
rozkazała? Niesłychane. Czy to możliwe, że kronika, w której chciał odkryć
prawdziwą naturę Marii przetrwała przez tysiąclecia, by w końcu…
– Ty bezbożna idiotko! – zawyła Maria. –
Znalazłaś jakieś stare papiery i myślałaś, że to zapiski Wielkiego Kronikarza?
Hasmik
nagle poczuła, że rozpiera ją złość. Nikt nigdy się tak do niej nie zwracał.
Nikt. Nawet ojciec nie ważył się nie okazywać jej szacunku, choć przecież nie
musiał. Jak ta czarownica śmiała? Skupiła się, patrząc Marii cały czas głęboko
w oczy. Teraz ma szansę. Wielka jest rozdrażniona. Być może rozkojarzona. Może
rozważa, czy to, co Hasmik powiedziała, jest prawdą. Jeśli uderzy teraz, ma
szansę przechylić na swoją stronę szalę zwycięstwa.
Zebrała
w sobie całą moc. Czuła, jak jeżą jej się włosy na rękach. Czy Wielka również
to zauważyła? Uderzyła. Za słabo, za wolno. Maria szybko się obroniła i
zrewanżowała.
„Jest
naprawdę dobra” – pomyślała Maria. – „Jeszcze trochę, dzieweczko, jeszcze
trochę mocniej.”
– Śmieszna, bezbożna kretynka! Idiotka,
która myślała, że pokona Boga! – wykrzykiwała. Wiedziała doskonale, że złość i
oburzenie najlepiej i najsilniej wyzwalają magiczną moc.
– Zamknij się – zrewanżowała się w końcu
Hasmik. – Nie jesteś ani trochę bardziej Bogiem, niż ja, czy ta biedna Samoa,
która się przed tobą kryje, choć walczyła przez prawie całe swoje życie.
Bogowie mieszkają w niebiosach, ich
imiona wyryte są w starych grotach nad rzeką.
– No pięknie. Jaka ładna i romantyczna
historyjka. A może podasz mi te imiona, żebym wiedziała, kogo następnego
zgładzić, kiedy poradzę sobie już z tobą?
– Nie poradzisz sobie tak łatwo. Ani ze
mną, ani z Bogami. Fortitudinis jest znów silny, ponieważ ponownie ludzie
uwierzyli w niego i jego rodzinę.
– Rodzinę? Więc wasz bożek ma rodzinę?
Żonkę i może dzieci?
– Nasza Bogini ma na imię Metriopatheia
i jest znacznie piękniejsza od ciebie, nie mówiąc już o mądrości i czystym
sercu. Ich córki zwą się Iustitia i Prudentia, a syn…
– Dość! – syknęła Samoa. – Dość już jej
powiedziałaś, Hasmik.
– Nie. Ja chętnie jeszcze posłucham bredni
głupiej lunatyczki.
Tego
już Hasmik nie mogła znieść. Znów skupiła całą swoją energię, gromadząc w sobie
wspomnienia wszelkich ubliżeń, które w ciągu tak krótkiego czasu usłyszała z
ust Wielkiej. Czuła, że energia rozsadza ją do środka i jeśli za chwile się jej
nie pozbędzie, sama zginie.
Maria
stała naprzeciwko i uśmiechała się. Miała nadzieję, że jej życie zaraz
dobiegnie końca. Więc jednak Han-Wu zwyciężył. Piórem można zwyciężyć każdą
wojnę. Cóż, oby jego słowo było niesione przez wieki i by ten biedny świat nie
zaznał kolejnych takich czarodziejek, jak ona.
Przez
ułamek sekundy wróciły wspomnienia z tamtego świata, który został dawno w
przeszłości. Poznania, z którego pochodziła, Sopotu, w którym odnalazła portal.
Matki, która odeszła, gdy była jeszcze dziewczynką. Babci Lilanny. Wszystkich, których
znała, kiedy była jeszcze zwykłą kobietą. I tego listu, w którym matka
przestrzegała przed zgubną i toksyczną naturą magii. Miała rację. Maria nie potrafiła
swego daru i nauk wykorzystać do czynienia dobra, oby tylko Hasmik nie okazała
się jeszcze gorsza.
W
ostatniej chwili, gdy widziała już magiczną moc wychodząca z Hasmik, zdążyła
jedynie powiedzieć:
– Dziękuję.
Ku
zdziwieniu zielonookiej piękności i siedzącej pod stołem Samoi, nie broniła
się. Uleciała w powietrze, niczym pyłek kwiatowy, niesiony podmuchem wiatru.
Zniknęła.
– Koniec Wielkiej… – szepnęła Samoa.
***
Azalea
i Sadok siedzieli na płaskiej skale. Przyglądali się zachodowi słońca. Gdzieś w
oddali zabłysło światło nieznanego pochodzenia. Jakiś delikatny pylek, niby
babie lato, unosił się nad całą okolicą. Azalea poczuła przeszywający jej ciało
dreszcz. Mąż chwycił ją za rękę. Również miał lodowatą dłoń.
– Co to takiego, Sadoku? – zapytała,
trzęsącym się głosem.
– Nie wiem, ale… Jakby magia.
– Skąd możesz znać magię? – dziwiło ją
to porównanie. Przecież poza Wielką od tysiącleci nie było już magów.
Sadok
pożałował swych słów, ale wiedział, że teraz nie ma już wyboru. Chciał jej o
tym powiedzieć już dawno, ale obawiał się, że nie zechce zostać jego żoną.
Kochał ją i był gotów na każde poświęcenie, by ją przy sobie zatrzymać. Jedyne,
czego nie potrafiłby zrobić, to użyć w tym celu czarów. To byłoby nieuczciwe.
– Wiem o czarach znacznie więcej, niż
możesz przypuszczać, Azaleo. Wiem, ponieważ jestem czarodziejem, jak wielu
innych, którzy od lat wiedzą, że Wielka nie jest ani Bogiem, ani dobrym duchem.
Ćwiczymy się, by ją pewnego dnia zniszczyć. Powinienem chyba powiedzieć,
ćwiczyliśmy, ponieważ mam wrażenie, że któreś z nas właśnie dokonało
niemożliwego. Uwolniło nas od Wielkiej…
Przerwał,
zastanawiając się nad wagą własnych słów. Czy to prawda? Wielka… została
pokonana? Co teraz?
– Moja babcia kiedyś mówiła tak, jak ty,
ale ja byłam wówczas małą dziewczynką, a mój ojciec bardzo wierzącym
człowiekiem. Czy ona miała rację?
– Miała, ukochana, miała. Teraz wszystko
będzie już dobrze, świat należy do nas i musimy o niego zadbać. Wybacz, że
opuszczę cię na jakiś czas, ale muszę odnaleźć tego, kto zniszczył Wielką.
– Pojadę z tobą, choćby na koniec świata,
Sadoku – uśmiechnęła się do niego, wiedząc, że jej ulegnie.
***
Samoa
nie mogła opanować łez. Kiedy usłyszała, że w okolicy zbierają się liczni
magowie, którzy niezależnie od siebie przez lata uczyli się, by pewnego dnia stanąć
przeciwko Wielkiej, szalała wręcz z radości. Przybywali licznie, a ona nawet nie
miała do niedawna pojęcia, że jest jeszcze choćby jeden mag na ziemi poza Hasmik.
Spotykali
się w jej domu, bo to tu zginęła Wielka i wyczuwali to nawet z najdalszych
krain. W tej chwili zgromadziło się już ich ponad sto – mężczyzn i kobiet.
Młodych i starszych, mówiących w różnych językach, ale mających od dawna ten
sam cel, niektórzy z nich z pokolenia na pokolenie.
Gdy wczorajszego
wieczoru do drzwi jej izby zapukał kolejny, ledwie miała siły, by podejść i mu
otworzyć. Doczłapała się jednak i stanęła w drzwiach. Z podkrążonymi oczami,
zgarbiona, nagle odzyskała całą energię. Kimkolwiek był ten przystojny brunet o
niebieskich oczach i wydatnym orlim nosie trzymał za rękę… Azaleę. Jej ukochaną
wnuczkę, która poznałaby niezależnie od miejsca i czasu.
Siedziały teraz
w ogrodzie.próbując nadrobić stracone lata. Przykro było Samoi słyszeć, że jej
córka i zięć zmarli wiele lat temu w straszliwej epidemii, zostawiając
dziewczynkę samą w wieku zaledwie jedenastu lat. Wyrosła jednak na piękna i
inteligentną kobietę, która potrafiła świetnie sobie radzić w życiu, mimo że
było zdominowane przez mężczyzn. Wyszła za mąż, a teraz spodziewała się nawet
dziecka. Zastanawiały się, czy Sadok odkrył już tę małą tajemnicę dzięki swoim
magicznym mocom, czy był zbyt pochłonięty szukaniem pozostałości po Wielkiej.
– Nadszedł czas dla nowego pokolenia,
babciu. Pokolenia wolnego od Wielkiej i jej kapłanów, pokolenia, które samo
będzie decydować o swoich losach i swej wierze. Czy to w Foritudinisa, czy
innych bogów – powiedziała Azalea, kładąc dłoń na brzuchu. – Jedno z pierwszych
dzieci, które urodzi się w lepszej rzeczywistości – dodała, uśmiechając się do
nadchodzącego męża. Tak, wiedział, widziała to w jego oczach – pełnych radości
i dumy.
– Piórem można zwyciężyć wojnę – powiedział,
przysiadając się. – Tego nauczył nas wielki Kronikarz Han-Wu. Jemu się udało.
Nam wszystkim się udało. Wojna została ostatecznie wygrana właśnie dlatego, że
potrafił napisać Prawdę.
W
ciszy siedzieli jeszcze jakiś czas, przyglądając się zielonym lasom na
horyzoncie. Świat stał przed nimi otworem. Nowa, nieznana przyszłość, która
zależała już tylko od nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz