Dune fairytales

wtorek, 30 września 2014

30 września – Międzynarodowy Dzień Tłumacza

Dzisiaj tłumacze winni świętować, choć – jak znam życie – pracują. Ja również za chwilkę zabieram się do ostatnich korekt tłumaczenia jednego z opowiadań Murraya Leinstera.

Chciałam Was jednak, z okazji tego święta, zaprosić do zapoznania się z niesamowitym tłumaczeniem powieści. Chodzi mi mianowicie o "Anglików na pokładzie" Matthew Kneale'a. Wydawcą książki jest Wiatr od Morza i to właśnie dzisiaj – nie bez powodu – przypada premiera powieści na polskim rynku. Recenzję znajdziecie tu.

Pokrótce zdradzę jedynie, że narrację książki prowadzi 21 postaci, a każdą z nich tłumaczyła inna osoba. Macie więc możliwość przeczytania jednolitej powieści w przekładzie zespołu składającego się z dwudziestu jeden osób. Niespotykane! Skutki natomiast po prostu rewelacyjne. Oby więcej takich odważnych i dobrze wykonanych projektów. Wydawnictwu Wiatr od Morza gratulujemy pomysłowości i samozaparcia, a Autorowi powieści – talentu (i nagród, które "Anglicy..." otrzymali).




środa, 24 września 2014

Chleb z ziarnami

Jesień zaczęła się oficjalnie wczoraj. Choć co do tego, co za oknem można mieć wątpliwości. Raz upał, następnego dnia para bucha z ust. Trzy dni pada, a nasz nastrój daleki jest od choćby umiarkowanie pozytywnego, by następnie zaskoczyć nas iście wakacyjną pogodą – słońcem, ciepłem i zapachem łąk. Organizm czuje jednak, że nieuchronnie zbliża się zima, a z nią... wzmożony głód. Przygotowujemy więc sobie coraz więcej pysznych kanapeczek, by jakoś wytrwać w tych przerwach między głównymi daniami. Proponuję Wam zatem przepis na pyszny, domowy chleb z ziarnami, który robi furorę wśród moich bliskich.

Idąc do sklepu, do koszyka włóżcie koniecznie:
– 0,5 kg mąki tortowej jasnej albo ciemnej – jak wolicie (wiem, wiem – nie da się kupić pół kilo, trzeba
całą paczkę...),
– 15 dkg otrębów owsianych albo płatków owsianych,
– 4 łyżki sezamu (i znowu trzeba całą paczkę... sezam jest bardzo zdrowy i przydaje się w kuchni, np. jako panierka, choćby do żółciaka siarkowego),
– 0,5 litra mleka,
– 5 dkg drożdży,
a poza tym upewnijcie się, że macie w kuchni łyżkę cukru, łyżkę soli i Wasze ulubione przyprawy. Tak? No to do dzieła.

Drożdże rozrabiamy z cukrem i dodamy podgrzanego (nie gorącego!) mleka. Następnie powoli dosypujemy mąkę i na bieżącą mieszamy. Tak przygotowane ciasto należy odstawić na jakieś pół godziny, by wyrosło. 

Łączymy pozostałe składniki, czyli: otręby/płatki (osobiście preferuję płatki), sezam, sól, przyprawy. Najczęściej używam: rozmarynu, słodkiej papryki, curry, estragonu i majeranku, choć właściwie za każdym razem eksperymentuję z przyprawami. Nieraz dodaję kminek i anyż.

Kiedy składniki są dobrze wymieszane – dodajemy do nich zaczyn i odstawiamy całośc, by jeszcze chwilę, jakieś 15 minut, postała. 

Następnie ciasto wykładamy do foremki. Ja wykładam foremkę papierem do pieczenia i dzięki temu nie muszę jej już natłuszczać. Jeśli jednak chcecie ciasto piec bezpośrednio w metalowej formie – nie zapomnijcie o posmarowaniu jej masłem, margaryną albo smalcem. 

Nastawcie piekarnik na 200 stopni i kiedy się rozgrzeje, włóżcie formę. W zależności od piekarnika chleb piecze sie od 50-70 minut. Musicie sprawdzać, po 45.minucie, jak wygląda.



Smacznego!






czwartek, 11 września 2014

Żółciak siarkowy, czyli jadalna huba

Jesień nadeszła już całkiem na dobre. Słońce przeplatane z chmurami. Chłodne poranki, upalne południa, deszczowe wieczory, w nocy mgła. W lasach natomiast grzyby. Nie tylko w lasach zresztą. Ja znalazłam całkiem ciekawy okaz na drzewie nad stawem. Drzewo było liściaste, a rosła na nim wielka, żółta huba. Przypomniało mi się, że te żółte są ponoć jadalne, zrobiłam zdjęcie, upewniłam się (dziękuję, Tomek) i pojechałam powtórnie, by odciąć choć kawałek. Wyszło tego ponad kilogram, a na drzewie zostało jeszcze ze dwa razy tyle, więc okaz mógłby wykarmić całe przyjęcie, gdybym chciała. Z mojego kilograma żółciaka siarkowego mieliśmy cztery pokaźne obiadki.

Jeśli macie ochotę spróbować, nie zwlekajcie za długo. Tomek twierdzi, że tylko świeże żółciaki są smaczne. Później robią się włókniste i smakują jak zwykła huba. Cóż, jako dziecko włożyłam sobie do paszczy taką jedną i nie była najsmaczniejsza...

Czego Wam potrzeba, by przygotować przepyszny jesienny obiad i z pewnością zaskoczyć znajomych? Załóżmy, że żółciak już jest i udało Wam się zebrać plon o wadze około kilograma. Do tego jeszcze zapewnijcie sobie:
– 2 jaja,
– 3 łyżki mleka,
– 2 łyżki sosu sojowego,
– 1/3 łyżeczki soli,
– 2/3 łyżeczki pieprzu,
– ulubione przyprawy (dodałam: majeranek, estragon, rozmaryn, curry i słodką paprykę),
– 1,5 szklanki tartej bułki,
– szklanka ziarenek sezamu (może trochę mniej),
– naczynie żaroodporne (natłuszczone).

Grzyby należy dokladnie umyć, pokroić na kawałki (tak ok. pięciocentymetrowe) i ugotować w osolonej wodzie. Gotujcie je okolo 10-15 minut, nie dłużej. Najlepiej przy otwartym oknie, ewenualnie włączonym nawiewie nad kuchenką, ponieważ w czasie gotowania może się ulatniać nieprzyjemny zapaszek siarki.

Po ugotowaniu, żółciaka trzeba odcedzić i poczekać aż przestygnie. W tym czasie przygotowujecie pozostałe składniki. W misce łączycie jaja, mleko, sos i przyprawy. Do drugiego naczynia wsypujecie tartą bułkę i sezam.

Kiedy grzyby są już chłodne, maczacie je w zalewie, po czym obtaczacie w bułce z sezamem, a następnie układacie w żaroodpornym naczyniu (które wcześniej należy natłuścić masełkiem, albo oliwą). Kiedy już opanierujecie wszystkie kawałki, zalejcie je pozostałą zalewą i wstawcie do nagrzanego piekarnika. 

Po około pół godzinie (w 180-190 stopniach) macie gotowe przepyszne danie.

Tomek nie przygotowywał żółciaka w piekarniku, ale smażył, jak kotlety – bo obtoczeniu w zalewie i panierce, kładł je na patelnię z tłuszczem i smażył. W obu wersjach grzyb wyszedł wyśmienicie.

Bon apetit!

poniedziałek, 1 września 2014