Dune fairytales

niedziela, 16 lutego 2014

Złodziejka książek – Markus Zusak

Jak wiele można ukraść, a ile uratować?

Tytuł Oryginału: The Book Thief
Wydanie oryginału: Markus Zusak 2005
Wydanie Polska: Warszawa 2014 ( I wyd. Warszawa 2008)
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Przełożyła: Hanna Baltyn
Ilustracje: Trudy White
Okładka: miękka, filmowa
Liczba stron: 496
ISBN: 978-83-10-12645-0



Oczywiście o książce usłyszałam za sprawą filmu – nie ma co ukrywać – który ukazał się w Polsce 31 stycznia 2014 roku. W planach mam obejrzenie, może nawet dziś, ale zawsze zaczynam od słowa pisanego. Złodziejka książek wzbudziła moje zainteresowanie samym tytułem. Książki to moje uzależnienie… ale żeby kraść? Nie miałam pojęcia, jaka jest jej tematyka, co zawiera, z czym się spotkam i czy będę uciekać, czy śmiać się, czy może ronić łzy. W pośpiechu też nie zapoznałam się z opisem na tylnej okładce książki, ogólnie dość często pomijam te krótkie informacje, nie zawsze mnie zachęcają do przeczytania. Chciałabym powiedzieć jak najwięcej o tej powieści, nie zdradzając nic. Z własnego doświadczenia wiem, że najlepiej samemu coś odkrywać, odbierać słowa, obrazy, wciąż na nowo, by zaskakiwały, a jednocześnie dawały poczucie bezpieczeństwa.
Biorąc do ręki Złodziejkę książek zderzyłam się z prologiem, który już objawił, kto będzie narratorem. Pierwsza myśl „niemożliwe”, byłam pewna, że kolejne rozdziały przyniosą innego przewodnika słów, że tak poetycko to ujmę. Było to zarazem intrygujące jak i burzące pewne bariery. To właśnie Śmierć opowiada tę historię, snując się wśród dusz, i tych żywych, zagubionych, jak i zbierając martwe. Czas wojny, hitlerowskiego nazizmu jest dla Śmierci bardzo męczący, wymagający. Wciąż jest przekazywany jego punkt widzenia, snuje opowieści małej dziewczynki i mieszkańców ulicy Himmeltrasse, wplata życie innych mieszkańców Molching, choć na chwilę, by wyrazić swoje odczucia, przekazać myśli, czasem zapłakać. Śmierć wykreowana przez Markusa Zusaka ma serce. Jest to rozwiązanie literackie bardzo zaskakujące, wprowadzające trochę odrealnienia, jak i wątek tak bardzo ludzki, tak nam bliski. II wojna światowa to czas okrucieństwa, straty, bolesnego milczenia, gdy jest pragnienie zrozumienia jak największej ilości słów. Tytułowa bohaterka Liesel, w obliczu tragicznych wydarzeń swego życia, ucieka właśnie w świat słów i książek. Jednak zanim to nastąpi, musi nauczyć się czytać.
W tej powieści australijskiego pisarza mimo ogromnego umiłowania książek, to Śmierć zwrócił najpierw moją uwagę, pobudził do refleksji, wywołał współczucie. Tworzy historię, historię po historii, historię wewnątrz historii. Nie pragnąc zaskakiwać zaskakuje, pojawia się nagle, mimo zapowiedzi. Może miał być tylko narratorem, tłem, a stał się dla mnie najważniejszy. Przez pryzmat losów ludzi i wojny opowiada własne, dotyka całego świata. Czy nie nabiera ludzkich cech w obliczu tego, co dzieje się wokół niego? Czy nie wydarzyło się to właśnie w obliczu braku człowieczeństwa, gdy człowiek zabija człowieka? Jak bardzo ta książka oddziera ludzkie życie z tajemnicy, jak bardzo odkrywa duszę jednostki, pokazuje bezsens jej działań? Niektórzy starają się wciąż nie krzywdzić drugiej osoby, przytulić, dać kawałek chleba, ale czy to wystarczy? Starając się ochronić jedną istotę, można narazić drugą. Wciąż szukając granic… Miłość przeplata się z poczuciem straty, uciekający czas staje się bezlitosny, bo ile można odmawiać pocałunku? Przyjaźń miesza się z poczuciem winy, bo jeden nieprzemyślany krok potrafi nam dać jednego człowieka, a zabrać innego. Słowa mają wielką moc, w chaosie i panice to one dają ludziom poczucie bezpieczeństwa, pozwalają oderwać myśli od zagrożenia tuż nad głową. Czytając tę książkę zdajemy sobie sprawę nie tylko z tak trudnych spraw jak Holocaust, przyjaźń, polityka, miłość, wartość życia i śmierć, ale także czujemy głód i strach bohaterów jakby były właśnie nasze. Kartka po kartce zaczyna do nas docierać jak trudno jest nauczyć się czytać, poznawać słowa i pytać, gdy trzeba milczeć. Opada wciąż kurz po nalotach bombowych, czujemy mdły zapach przerażenia.
Czytając miałam wciąż w głowie „muszę więcej dowiedzieć się o śmierci”. Nie o Holocauście, Hitlerze czy sytuacji Żydów, ich dziejach w tym okresie. Ale właśnie o śmierci, gdyż ta dotyka wszystkich i nie zabiera wybranych. Bez względu na wszystko – danse macabre. Gdy robi się taką mieszankę, która ma gorzko – słodki smak, trzeba mieć świadomość, jakie to robi zamieszanie w sercu i duszy czytelnika. Śmierć, mała dziewczynka, książki, Holocaust, przyjaźń i wciąż doskwierający głód. Głód nie tylko jedzenia, ale przede wszystkim słów, książek i ludzi. Historia ta pokazuje, jak często trudno jest cokolwiek (już nie mówię, że wiele!) zrozumieć, jak znaleźć odpowiednie słowa, jak coś wyrazić. Ile może nam powiedzieć przekleństwo i milczenie? Co mnie zachwyca w Złodziejce jako postaci oprócz jej przyciągania książek, siły by poznawać słowa? Prosta czynność: z każdym, kto tylko zechce, kto potrzebuj,e czyta na głos i po cichu książki, uczy się nieprzerwanie nie tylko czytania, ale także ludzi. Świat jest wtedy dla niej cichy i spokojny, ukrywa się w swoim prywatnym świecie.
Czasami trzeba spełnić obietnicę, zaryzykować, zachwiać wszystkim w posadach. Wojna to niewdzięczny czas nie tylko dla ludzi, ale także dla Śmierci, wciąż w biegu, wciąż zbiera umęczone dusze, nie ma prawa się żalić, wspominać. Patrzy na brzydotę i piękno, które w człowieku współistnieją. Ta książka ukazuje, że ludzie nie tyle chcą, co potrafią umierać – co jest zadziwiające, bo wydawałoby się, że tak bardzo pragną życia. Chyba po prostu wiedzą, że są granice cierpienia i ich czasu. W całym zamieszaniu, które nas otacza, człowiek przystaje i patrzy. Są przecież dusze, które oddały już z siebie wszystko – każdą cząstkę siebie. Nigdy nie zostanie zapomniane to, co powtórzyłeś wielokrotnie. Sam też nie zapomnisz. Są też dusze, które powinny jeszcze zostać, wywołują wiele łez, siedzą w sercach, nawet Śmierci. 
Gdy skończyłam czytać… chciałam zacząć od początku, jeszcze raz. Miałam świadomość jak wiele rzeczy, spraw, obrazów, słów mi umknęło. Chciałabym jeszcze więcej zrozumieć, choć czułam, że tak naprawdę nie mogę i nie powinnam, bo mnie tam nie było. Albo byłam tylko trochę. To czytanie po raz kolejny – w moim wydaniu największy komplement, ponieważ tylko kilka tytułów mogę wymienić, do których wracam wciąż, a tylko jeden pisarz sprawił, że będę wracać do niego nieskończenie wiele. Jednak książka Markusa Zusaka ma do zaoferowania bezgraniczną ilość myśli, interpretacji, uczuć… i smutku. Temat jakże trudny, jeszcze trudniejszy w odbiorze narrator, z którym chciałoby się walczyć, polemizować, uciekać przed nim. Sytuacja jednak sprawia, że Śmierć jest tutaj bardzo uosobiona i bardzo ludzka. Może ona jest właśnie najbliżej naszych dusz, człowieczeństwa i jego braku? Dopiero w jej obliczu pokazujemy kim naprawdę jesteśmy, czego się boimy, ukazujemy pokorę, bunt, prawdę. W tym momencie kłamstwo i każdy zły czyn, bierność obciążają nas, a o te przecież nie trudno w czasach wojny, szczególnie na terenie nazistowskich Niemiec, gdzie każde uchybienie, każdy przejaw litości czy dobroci rejestruje i karze Partia… bądź sąsiedzi.  Można by powiedzieć za Andrzejem Pilipiukiem: nie ma powodów by bać się trupów, bać się należy raczej żywych.
Oczywiście nie można pominąć bohaterów, mniej lub bardziej aktywnych, ale zawsze wyraziście nakreślanych, którzy przychodzą i odchodzą. Z niektórymi się zaprzyjaźniamy, niektórzy zaskakują, niektórzy się zmieniają. Najtrudniej jest, gdy Śmierć zdradzi, kiedy umrą, gdyż jest po prostu bardzo gadatliwy. Gdy już przywiążesz się do któregoś z bohaterów, nagle dowiadujesz się, kiedy umrze. Jednocześnie frustracja i smutek. Śmierć stara się opisać nam historię pewnej małej dziewczynki, na podstawie jej książki, ale rozdział po rozdziale wplata tam siebie i swoją samotność. Mówi nam może tak dużo, bo chce być bliżej nas? Czy może być jeszcze bliżej?
Główna bohaterka Liesel Meminger, narrator – Śmierć, przybrani rodzice: Rosa i Hans Hubermannowie, przyjaciele: Rudy Steiner, mężczyzna żydowskiego pochodzenia: Max Vandenburg i żona burmistrza: Ilsa Hermann. To dla mnie najważniejsi, których poznałam najbardziej, których chętnie posadziłabym obok siebie na kanapie i poczęstowała ciepłą herbatą. Jest też wiele innych kobiet, mężczyzn, dzieci, którzy kształtują i no cóż… nie ukrywajmy… niektórzy bardzo denerwują wymienionych bohaterów, ale są istotni. Nie są wcale tłem, nie odczuwam, że są drugoplanowi. Po prostu ta książka to nie ich historia i autor pięknie to pokazuje. Jest też brat Złodziejki: Werner i jej mama, choć przez okrutną chwilę. Czemu pominęłam Adolfa Hitlera? Jest to postać historyczna, wydawałoby się, że najbardziej dla nas realna i żywa, bo wciąż odczuwamy skutki jego działań, jego ideologii. Nie tylko narodowości, które są prześladowane, jak Żydzi czy Polacy, ale także mieszkańcy Niemiec. Führer wzbudza nieograniczoną nienawiść, zmienia cały świat, w tym także życie i duszę Liesel, jak i jej bliskich. Jednak w żaden sposób nie mogę nazwać go bohaterem, chcę właśnie jak najbardziej umniejszyć jego osobę przez to przemilczenie.  Miejsce wydarzeń: Molching, Niemcy, są także pewne wspomnienia, podróże, ale to okryję tajemnicą. Tak naprawdę powinnam tu napisać: cały świat. Czas: styczeń 1939 roku do października 1943 roku, z domieszką przeszłości i zakończenie trochę obejmujące inny czas, ale to doczytacie już sami.
Powoli, od słowa do słowa, zarysowuje się życie dziewięcioletniej dziewczynki. Jest styczeń 1939 rok, okrutna zima, podróż pociągiem, śmierć bliskiej osoby i pierwsza książka. Po niej przychodzą kolejne, ale czy tak naprawdę kradzione? Czy można próbować ratować duszę książki, gdy ma się już świadomość, nawet jako dziecko, że nie można uratować człowieka? Jak wielka może być potrzeba zrozumienia i miłości, gdy nie można mówić? Czy każdy z nas spotyka w swoim życiu Führera, którego musi wyzwać na ringu? Ile razy bezskutecznie boksujemy się z życiem i czujemy się bezradni? Ciąży nam samotność, ciemność, władza, strach… ale czy śmierć? Kiedy staje się sympatyczna, kiedy staje się rozwiązaniem? Może tylko nam odchodzenie wydaje się straszne? Może bardziej cierpią ci, co zostają? Wiele pytań mogłabym tu zadać, na niektóre próbować odpowiedzieć. Ale nie wiem czy chcę, czy potrafię, czy powinnam. Nie zdradzę oczywiście zakończenia książki, do ostatniego zdania, które mną wstrząsnęło trzeba dojść samodzielnie.
Kilka słów „technicznych”, może by odetchnąć. Jest to książka w pełnej mierze zasługująca na miano literatury przez duże L. Język niby prosty, autor stara się czasami rozbawić, czasami wzruszyć, zdarzają się potoczne zwroty, ale nie ma żadnej wątpliwości o jego kunszcie literackim. Prolog, epilog i dziesięć części książki, rozdziały wewnątrz nie numerowane, ale tytułowane są niejasną i intrygującą zapowiedzią, co znajdziemy w środku. Bardzo czytelny układ graficzny, czcionka jak dla mnie idealnej wielkości, księga wagowo lekka – mimo znacznej objętości stron. Czyta się ją nie tylko jednym tchem, ze względu na fabułę, ale po prostu przyjemnie, gdyż wydawnictwo postarało się w kwestii odbioru estetycznego tej książki. Nie zauważyłam literówek, więc korekta dołożyła starań – nie mogę jednak być pewna, czy ich nie ma, gdyż rzadko, ale czasem mi umykają, gdy tekst mnie sobą zaabsorbuje. Okładka jak najbardziej aktualna – filmowa i tutaj zawsze wzbudza to moją niechęć, zawsze ich unikam, gdyż narzucają pewną wizję, jednak Złodziejka książek jest prezentem i narzekać nie będę. Jest to też jak najbardziej rozwiązanie marketingowe – dużo osób kojarzy książkę z filmem, a o sprzedaż powieści trzeba dbać na każdym obszarze. Są także ilustracje wewnątrz i nie można ich oceniać w kategoriach tak uproszczonych jak ładne – brzydkie, bo nie taki był zamiar autora, zarówno tekstu, jak i rysownika. Z treści jasno wynika, że Max tworzący książeczki i ubarwiający je obrazami swojej wyobraźni, nie ma talentu plastycznego – sam się do tego przyznaje. Jednak najważniejsze rzeczy, myśli, uczucia potrafi nam oddać swoją niewprawną kreską z pomocą Trudy White.
To zupełnie odmienne spojrzenie na Niemcy w czasach rządów Hitlera, ukazuje także tragedię zwykłych obywateli niemieckich. Nie każdy chciał się ugiąć, zrezygnować z człowieka w sobie. Nie chodziło tu o poświęcenie, lecz zwykłe odruchy serca, dłoni, przyjaźń i uśmiech. Wciąż walka z bezsilnością, z agresją, to poczucie, że można tylko obserwować. Liesel stara się robić małe kroczki, tak jak jej przybrany ojciec, jak Rudy Steiner. My też powinniśmy, 
Nie wiem czy recenzja w tak dużej mierze powinna składać się z pytań? Na pewno ze słów. Opisać to tak, by Złodziejka stanęła wam przed oczami, z jedną ze swoich książek w dłoni. Byście zastanawiali się, jakie tytuły znalazły się w jej kolekcji, czy da się uratować więcej? Właśnie to wzbudziła we mnie książka Markusa Zusaka: słowa i pytania. I jeśli to możliwe jeszcze większy szacunek do książek, a także do mojej małej biblioteki. Nie rozwiała moich wątpliwości, ale pokazała, że gdzieś są drobiny sprawiedliwości, człowieczeństwa. Trzeba tylko chcieć je dostrzec, bo dają nadzieję. Odwaga wśród pożogi i samotności… trzeba odnaleźć samego siebie i drugą osobę, by móc patrzeć w oczy i jej i sobie, odnaleźć człowieka w człowieku. Świata nie da się zmienić, ale zawsze można zmienić siebie. Świat to ludzie, to my, a książki i słowa mogą tak wiele…

2 komentarze:

  1. A ja już widziałem film i pragnę go serdecznie polecić!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też film polecam. A książkę... z pewnością niedługo przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń