Zrobiłam go trochę na wyczucie. Częściowo według przepisu, który rok wcześniej mi zupełnie nie wyszedł. Obiecałam soi nigdy do niego nie wrócić, ale... zawzięłam się i postanowiłam spróbować raz jeszcze. Efekt? Iście niebiańska uczta, choć właściwie za sprawą tej drugiej części, która wymyśliłam sama, kremu z przepisu rodzinnego oraz dżemu domowej roboty. Feeria smaków drażniących podniebienie delikatnością czekolady, kwaskowością mirabelek i cytryny oraz rozpływającym się w ustach kremem maślano-jajecznym z odrobiną nalewki na spirytusie to coś znacznie wspanialszego, niż tort czekoladowy z wisienką na szczycie. Wypróbujcie sami – na pewno się nie zawiedziecie. Przepraszam tylko za jakość zdjęć – tort tak wszystkim smakował, że zanim olśniło mnie, iż należy wykonać jakieś odpowiednie jego uwiecznienie, zostały już tylko resztki...
Tort Eden składa się z dwóch warstw. Podam kolejno składniki i opis do każdej z nich, a na końcu przepis na krem.
Część czekoladowa. Będziecie potrzebować:
– 10 dkg cukru,
– 15 dkg masła,
– 15 dkg czekolady,
– 15 dkg mąki tortowej,
– łyżeczkę proszku do pieczenia,
– 6 jajek,
– dużą paczkę cukru waniliowego,
– masło i tartą bułkę, jeśli pieczecie w klasycznych, blaszanych formach.
Czekoladę rozpuszczamy w naczyniu na parze. Ja stawiam miskę na garnku, w którym gotuje się woda i delikatnie mieszam czekoladę aż się rozpuści, tworząc zawiesisty sos.
W drugiej misce ucieramy masło z cukrem, po czym dodajemy czekoladę. Następnie, po wymieszaniu na jednolitą masę, dodajemy żółtka i mąkę z proszkiem do pieczenia.
Białka ubijamy na sztywną pianę, po czym delikatnie łączymy z pozostałymi składnikami, mieszając łyżką.
Przelewamy do formy. Ja używam foremek silikonowych, w związku z czym niczym ich nie smaruję, nie wysypuję, ani nie wykładam.Piekę tę część tortu przez około 50 minut w 180 stopniach Celsjusza. Wiele jednak zależy od kuchenki i tego, czy na przykład używacie termoobiegu, czy nie. Po 40 minutach radze spojrzeć, jak wygląda ciasto. Wbijcie w niego wykałaczkę, bądź patyczek do szaszłyków. Jeśli po wyjęciu będzie suchy, ciasto należy za chwilkę wyjąć z piekarnika.
Część druga tortu. Tym razem uszykujcie sobie:
– słoiczek prażonych jabłek, tak około szklanki (ja prażę własne jabłka, więc pakuję w różne niewymiarowe pojemniki),
– szklankę cukru,
– 3 jajka,
– pół szklanki oleju,
– 4 łyżki kakao rozpuszczalnego,
– łyżeczkę cynamonui tyleż kardamonu,
– dwie łyżki dżemu (użyłam dżemu z mirabelek domowej roboty),
– pół buteleczki aromatu cytrynowego,
– łyżeczkę sody oczyszczonej,
– łyżeczkę proszku do pieczenia.
Do robota kuchennego (lub miski, w której następnie będziemy wszystko ubijać mikserem lub malakserem) wrzucamy jabłka, cukier, kakao, przyprawy, aromat cytrynowy i dżem. Wbijamy jajka i wlewamy olej. Następnie wszystko dokładnie ze sobą łączymy aż powstanie ładna, jednolita masa. Dosypujemy mąkę, proszek i sodę, znów miksujemy na gładką masę i taką właśnie przelewamy do formy. Pieczemy znów około 50 minut w 80 stopniach.
W czasie, kiedy piecze się druga warstwa, robimy krem. Oto, czego potrzebujecie:
– kostkę masła,
– 3 jaja,
– 3/4 szklanki cukru,
– połówkę buteleczki aromatu cytrynowego,
– kilka kropelek spirytusu (bądź innego mocnego alkoholu, ja użyłam nalewki z lipy).
Białko ubijamy tak długo aż powstanie piękna piana, która w żaden sposób nie będzie chciała opuścić samodzielne miski. Dodajemy do niej cukier i jeszcze chwilę ubijamy. Następnie dorzucamy jeszcze żółtka, i dolewamy aromat oraz alkohol, po czym znów miksujemy. W drugim naczyniu rozcieramy kostkę masła, aż powstanie taka trochę breja maślana i do niej dodajemy pianę jajeczną, delikatnie mieszając to wszystko łyżką.
Ciasta upieczone, odstawione na jakiś czas do wystygnięcia. Proponuję minimum godzinę od wyjęcia drugiej części z piekarnika. Ja korzystam z lodówki. Właściwie wkladam do niej jeszcze letnie ciasto, tak piętnaście minut po wyjęciu z pieca i czekam jakąś godzinę.
Kiedy ciacha są już zimne rozkładamy je na stole obok siebie. wybieramy,która część będzie dołem, a która góra. Ja wybrałam na dół część jabłkowo-cytrynową, a na górę część czekoladową. Dół pokrywamy dżemem i czekamy jakieś dziesięć minut, zanim położymy na nim górę ciasta. Kiedy tort jest już złożony i wysoki, pokrywamy go kremem. Ja posypałam jeszcze całość wiórkami kokosowymi, które z Mężem uwielbiamy.
Voila, tort Eden gotowy, można łapać za widelczyki i próbować.
Mała rada: uważajcie, by nie zjeść go w całości za pierwszym podejściem. Pójdzie w biodra i kilka innych część ciała, które niekoniecznie chcemy powiększyć, a dla gości nie zostanie ani okruszek. A szkoda, bo dlaczegóż nie mielibyśmy podzielić się tym kawałkiem niebiańskiej pyszności?
Smacznego!
:) Torcik fantastyczny!! Idealne proprocje:) słodki i nieco kwaskowaty zarazem..przepyszne połączenie!:) oczywiście nie skończyło się na jednym kawałku:)
OdpowiedzUsuń