Spóźniona niemal o trzy tygodnie... Ktoś inny miał napisać, ale się nie udało, więc zabieram się do pracy. Dobrze chociaż, że zaraz po powrocie z kina (26 grudnia) zrobiłam sobie notatki – tak na wszelki wypadek.W przeciwnym razie mogłabym mieć znacznie więcej problemów z przywołaniem tego, co rzeczywiście czułam po obejrzeniu "Pustkowia Smauga".
Film, że tak kolokwialnie się wyrażę, trzyma poziom pierwszej części. Jest tu dużo akcji, śmiesznych, przerażających, trzymających w napięciu scen. Czyli wszystkiego po trochu. I dobrze, o to przecież właśnie chodzi.
Na ile jest zgodny z powieścią? Cóż – przeniesienie na ekran krótkiej bądź co bądź powieści i zrobienie z tego trzech trzygodzinnych filmów wymagało "przyprawienia" fabuły. Tak też się stało. Pojawiają się więc postaci, których w historii Tolkiena możecie szukać ze świeczką, z latarką, czy nawet teleskopem Hubble'a, a i tak nie znajdziecie. Np. piękna elfica Tauriel, do której bije gorące erce krasnoluda Kiliego. Myślę, że ortodoksyjni fani twórczości Tolkiena nie będą, czy tez nie byli zachwyceni tym iście szatańskim mezaliansem. Ja nie mam nic przeciwko, choć zachwycona nie jestem. Samym pomysłem, bo Evangeline Lilly wygląda doprawdy zjawiskowo, czego nie można, niestety, powiedzieć o Orlandzie Bloomie (czyli Legolasie), który... no cóż, postarzał się przez tę dekadę od czasów "Powrotu króla".
Z racji tego, że Tauriel zauroczyła Kiliego i na dodatek zdaje się odwzajemniać jego uczucia, dochodzi w pewnym momencie do podziału krasnoludów. Nie wszyscy więc dotrą do Ereboru.
Rewelacyjna jest kreacja Benedicta Cumberbatcha, który wciela się w straszliwego Smauga. Nadal świetnie sobie radzą Ian McKellen w roli Gandalfa, Martin Freeman jako Bilbo, czy James Nesbitt w roli Bofura (btw, dzisiaj są urodziny Jamesa, więc dołączamy do najserdeczniejszych życzeń). O Richardzie Armitage'u w roli Thorina nie wspominam, bo to, że jest genialny, fantastyczny, cudowny i do schrupania rozumie sie samo przez się...
Znów piękne widoki, bardzo nastrojowa muzyka (choć przyznaję, że ścieżka dźwiękowa do pierwszej części podobała mi się bardziej),a wszystko to "psują" jedynie przerażające i mrożące krew w żyłach sceny z wielkimi pająkami. Tak, wiem, że musiały się tam pojawić. Były w powieści, były ważne, ale czy... musiały być aż tak odrażające, wielkie, paskudne...? Pewnie musiały, a ja tylko przesadzam. Dla tych widzów, którzy lubią poczuć buzowanie w żyłach to są te sceny, które przypadną Wam do gustu. Szczególnie, jeśli wybierzecie się na wersję 3D.
Podobają mi się, i to bardzo, sceny w Esgaroth. Nawet, jeśli Bard jest trochę inny, niż w powieści. Cóż, większość postaci jest tu trochę innych. i dobrze, ja się z tego ciesze, bo za Thorinem w wersji książkowej, delikatnie mówiąc, nie przepadałam.
Właściwie to chyba nie mam nic do dodania. Obejrzyjcie, bo naprawdę warto.ja już nie mogę doczekać się trzeciej (i ostatniej) części. Premierę planowano na lipiec, jednak ostatecznie przełożono i znów "Hobbit" zagości na ekranach kin w grudniu. Będzie okazja do kolejnego świątecznego wyjścia. Ja się cieszę.
Tak na marginesie, dla tych. którzy mogą się czepiać – czytałam powieść i to nie tak dawno, bo jakieś dwa lata temu. Nie podobała mi się.
Byłem, zobaczyłem i z hobbitem powróciłem ;)
OdpowiedzUsuń