Warszawa 2013
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 314
ISBN: 978-83-64426-00-1
Będzie to jedna z najcięższych recenzji, do jakich usiadłam w ostatnim
czasie. Ta niepozorna ze względu na swą objętość (przecież zaledwie 300
stron właściwego tekstu) powieść spowodowała u mnie prawdziwą lawinę
przemyśleń. Zarówno w sferze filozoficznej, jak i językowej. Dawno już
nie zdarzyło się, bym tak drobiazgowo podeszła do jakiejkolwiek lektury i
zrobiła sobie w czasie czytania tyle notatek. Czy to dobrze?
Przekonajcie się sami.
Autorka ma już na koncie trzy powieści, a za "Duszę" zdobyła na
zeszłorocznym Falkonie II nagrodę literacką Nautilius. Jest wielką fanką
Star Treka i... to widać w jej powieści, o czym jeszcze wspomnę.
Szczególnie, że widoczne to jest w zupełnie innych sferach, niż można by
się spodziewać. "Dzieci planety Ziemia" nie mają właściwie wiele
wspólnego ze space operą. Przypuszczam jednak, że gdyby miały – też,
jako fanka serii – byłabym ukontentowana. Luiza Dobrzyńska idzie jednak o
krok dalej i jest to dość duży krok.
Nie sądź książki po okładce? Dlaczego nie? Okładka powieści – o dziwo –
bardzo mi się podoba. Z reguły wolę spokojniejsze, a jednak coś w niej
jest. Zaproszenie do poznania tego nowego świata, planety Patris, na
którą przybyli ludzie z dalekiej Ziemi? Chyba tak, zaproszenie to dobre
słowo. Zastrzeżenia? Mało wyróżniający się tytuł. Wolałabym, by był
zapisany czarną czcionką, jak nazwisko Autorki.
Przejdźmy do treści. Wspomniałam już, że rzecz się dzieje na planecie
Patris. Ludzie przybywają tam w nie do końca jasnych dla mnie
okolicznościach. Wiemy, że na Ziemi miała miejsce katastrofa ekologiczna
i w związku z tym od lat prowadzony jest program kosmiczny mający na
celu znalezienie miejsc, które staną się nowymi domami ludzkości.
Dlaczego jednak na wyprawę udali się ci konkretni bohaterowie, nie
wiemy. W niektórych miejscach wydaje się to zupełnie logiczne, aż tu
nagle okazuje się, że wybudzona pasażerka w ogóle nie wiedziała, że
wysłano ją w podróż kosmiczną. Innym razem znów wybudzony zostaje
kryminalista, a przecież wiadomo, że tacy są w ziemskim społeczeństwie
usuwani. Cóż... na amen, że tak kolokwialnie powiem. Takie maleńkie
niekonsekwencje są do wychwycenia przy uważnym czytaniu, choć mimo
wszystko nie przeszkadzają za bardzo. Chciałabym... przeczytać jakieś
opowiadanie nawiązujące do tej powieści, które wytłumaczyłoby mi, jak
wyglądał wybór tej załogi i pasażerów. Być może takie wyjaśnienie
znajduje się w trzech wcześniejszych powieściach Autorki. Chyba się na
nie skuszę ;)
"Dzieci planety Ziemia" to przygodówka, obyczajówka, kryminał, sf i
romans w jednym. Pewnie jeszcze o jakimś gatunku zapomniałam, ponieważ
powieść porusza tak wiele zagadnień i tak pięknie je łączy w spójną
całość, że chylę czoła przed Luiza Dobrzyńską. Już samo to, że
zaskakiwała mnie właściwie na każdej stronie jest wielkim sukcesem. Co
prawda przewidziałam ostatnia scenę... chyba jest do przewidzenia dla
wnikliwej czytelniczki. Tak, czytelniczki. Myślę, że mężczyźni mogą się
nie domyślić. Jednakże jeśli chodzi o pozostałe strony – ciągle byłam
zaskoczona. W pewnym momencie przestałam już nawet próbować zgadnąć, co
się będzie dalej dziać. I tak bym nie zgadła, tyle tu niesamowitych
niespodzianek. Rzeczywiście czułam się, jakbym wraz z kapitanem Kirkiem
Willnerem, Estrellą Solis i resztą bohaterów trafiła na tę niesamowitą,
pełną tajemnic planetę.
Patris wydawała się być niemalże rajem dla osób, które pamiętają jedynie
miasta i nieliczne tereny ekologiczne, do których wstęp mieli tylko
wybrańcy. To prawdziwa kraina mlekiem i miodem płynąca. Zieleń, mnóstwo
przydatnych kopalin, zwierzęta, które w większości (poza harpoidami)
zdają się nie być dla człowieka groźne, a stanowić mogą całkiem dobry
pokarm. Szczególnie w porównaniu z chemicznymi zamiennikami jedzenia, do
których załoga już przywykła. Owszem, zbudowanie całej infrastruktury,
nowego świata właściwie, to nie jest coś prostego i zdają sobie z tego
sprawę. Szczególnie teraz, kiedy utracili kontakt z rodzinną planetą i
nawet nie wiedzą, czy ona jeszcze istnieje. Patris zdaje się oddawać im
wszystko, co ma w sobie najlepszego. Czy jednak na pewno nie jest
niebezpieczna? W końcu już wcześniej próbowano ją skolonizować, ale
wieści o załodze Hawkinga przepadły. Jakby... stało się coś złego.
Świat, który opisuje Dobrzyńska jest zupełnie inny od tego, który znamy
dzisiaj. A jednak... Tak łatwo uwierzyć, że do tego właśnie nieuchronnie
zmierzamy. Czy "Dzieci planety Ziemia" mają być dla nas przestrogą?
Swego rodzaju drogowskazem? Wszakże wiele już takich dzieł powstało,
które to miały nas wystraszyć przed zgubnym zapatrzeniem w technologię,
grzebaniem w ludzkim DNA czy próbami stworzenia sztucznej
inteligencji... Przestrzegały, opisywały straszliwe skutki, my
czytaliśmy, rozmawialiśmy, zastanawialiśmy się i... dalej przecież
robimy swoje. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że zamiast pisać teraz
recenzję go gazety, siedzę na blogu. Jak daleko posunie się ludzkość, by
ułatwić sobie codzienne życie? Czy powróci do programów eugenicznych,
nad którymi przecież pracowano w hitlerowskich Niemczech? Czy spartańska
zasada porzucania kalekich znów powróci do łask? Czy być może normalnym
stanie się, że światem rządzić będzie wojsko, utrzymując pokój swą
żelazną ręką, ręką naprawdę świetnie uzbrojoną? Co się stanie, jeśli
naukowcom uda się stworzyć prawdziwe androidy, niczym Data ze Star
Treka, czy Raul z powieści? Czym jest tak naprawdę człowiek, co sprawia,
że jesteśmy gatunkiem wyróżniającym się spośród innych istot? Na te i
wiele innych pytań Dobrzyńska stara się odpowiedzieć w swej najnowszej
powieści. Choć chyba odpowiedzieć to złe słowo. Stara się nas
naprowadzić, skierować nasz tok myśli na te problemy. Odpowiedzieć
musimy sobie sami. A potem... już tylko działać, albo znów zapomnieć...
Muszę tu również pochwalić, że bohaterowie tej historii próbują naprawdę
zrozumieć otaczający ich świat. I to nie tylko naukowo. Autorka
świetnie pokazuje relatywizm ocen. To, czy coś jest dobre, czy złe.
Wystarczy czasami jedno pokolenie, by zupełnie odwróciły się wartości,
którymi ludzie się kierują. Kilkaset lat to prawdziwa przepaść i nieraz
aż trudno pojąć, że o takiej jednej pewnej przecież rzeczy można było w
ogóle myśleć w inny sposób. Bo jakże to? A jednak. Takie ukazanie zmian w
świadomości społeczeństw bardzo podwyższa ocenę tej powieści.
No to jeszcze kilka plusów. Autorka zdecydowanie wie, o czym pisze. Jej wiedza w zakresie biologii, chemii, biochemii musi być olbrzymia. Wie także dużo na temat kształtowania się planet, życia na nich, kolejnych faz ewolucji. "Dzieci planety Ziemia" to naprawdę dobra powieść science fiction, a nie tylko fiction. Nagromadzenie danych jednak tak ładnie wplecione zostało w fabułę, że absolutnie nie razi. Zresztą na końcu książki znajduje się jeszcze słowniczek wyjaśniający niektóre trudne pojęcia oraz te, które Autorka stworzyła na potrzeby tego konkretnego tekstu. Niektóre hasła znalazły się tam – moim zdaniem – niepotrzebnie, być może jednak mniej zaznajomionemu z sf czytelnikowi się przydadzą.
Bardzo ładnie komponują się z całością wyjątki z kroniki prowadzonej przez Estrellę, czyli Ettę. Być może wiecie już, że zawsze lubię takie dodatki, pokazujące zdarzenia z perspektywy danej osoby... pamiętniki, listy, zapiski wszelakie. Te akurat tworzą oficjalną i publiczną kronikę, a nie są jedynie zdaniami pisanymi do poduchy, ale i tak bardzo dobrze uzupełniają treść, przy okazji w żaden sposób nie zdradzając, co się za chwilę stanie.
No to jeszcze kilka plusów. Autorka zdecydowanie wie, o czym pisze. Jej wiedza w zakresie biologii, chemii, biochemii musi być olbrzymia. Wie także dużo na temat kształtowania się planet, życia na nich, kolejnych faz ewolucji. "Dzieci planety Ziemia" to naprawdę dobra powieść science fiction, a nie tylko fiction. Nagromadzenie danych jednak tak ładnie wplecione zostało w fabułę, że absolutnie nie razi. Zresztą na końcu książki znajduje się jeszcze słowniczek wyjaśniający niektóre trudne pojęcia oraz te, które Autorka stworzyła na potrzeby tego konkretnego tekstu. Niektóre hasła znalazły się tam – moim zdaniem – niepotrzebnie, być może jednak mniej zaznajomionemu z sf czytelnikowi się przydadzą.
Bardzo ładnie komponują się z całością wyjątki z kroniki prowadzonej przez Estrellę, czyli Ettę. Być może wiecie już, że zawsze lubię takie dodatki, pokazujące zdarzenia z perspektywy danej osoby... pamiętniki, listy, zapiski wszelakie. Te akurat tworzą oficjalną i publiczną kronikę, a nie są jedynie zdaniami pisanymi do poduchy, ale i tak bardzo dobrze uzupełniają treść, przy okazji w żaden sposób nie zdradzając, co się za chwilę stanie.
Zanim dojdę do ostatniego plusa, zapoznajcie się z kilkoma negatywnymi
uwagami. Przede wszystkim przecinki. Czasami postawione są w dziwnych
miejscach, co dezorientowało mnie w czytaniu. To jest, niestety,
największy minus całej książki. Trochę za często też pojawiały się w
początkowej fazie wyrażenia w cudzysłowie. Nie pojmowałam tego zapisu,
na szczęście około setnej strony Autorka przestała ich używać.
Denerwowały mnie krótkie łączniki zamiast długich myślników, które
powinny być używane w dialogach.
W jednym miejscu nastąpiła swego rodzaju konsternacja. Cały akapit został powtórzony słowo w słowo i już myślałam, że to błąd i jakieś fragmenty wydrukowano dwukrotnie. Okazało się, że jednak nie. Rozumiem, że zadano jedno i to samo pytanie dwa razy, w związku z czym udzielono takiej samej odpowiedzi. Jednak użyłabym innych słów, a nie przepisywała całą odpowiedź, jak wykutą na pamięć regułkę, szczególnie, że udzielał jej człowiek, a nie android, którego można by o takie powtórzenie posądzić.
W jednym miejscu nastąpiła swego rodzaju konsternacja. Cały akapit został powtórzony słowo w słowo i już myślałam, że to błąd i jakieś fragmenty wydrukowano dwukrotnie. Okazało się, że jednak nie. Rozumiem, że zadano jedno i to samo pytanie dwa razy, w związku z czym udzielono takiej samej odpowiedzi. Jednak użyłabym innych słów, a nie przepisywała całą odpowiedź, jak wykutą na pamięć regułkę, szczególnie, że udzielał jej człowiek, a nie android, którego można by o takie powtórzenie posądzić.
Moje ostatnie "ale". Powieść napisana jest dojrzale, szczególnie w
warstwie merytorycznej. Powiedziałabym nawet, że bardzo dojrzale.
Dlatego dziwią w niektórych momentach frazy, które wyglądają, jakby
wyszły prosto z wypracowania gimnazjalisty. Przypadków takich było, na
szczęście, tylko kilka i można je pominąć, ale dziwiły bardzo, ponieważ
reszta jest napisana na dość wysokim poziomie (pomijając nieszczęsne
przecinki).
Ostatni plusik na zakończenie. Autorka puszcza oczko do fanów Star Treka. Jakie oczko? Ano takie, że niektórych swych bohaterów nazwała... trekowo. Np. jeden z nich to Rod Denberry (dla tych, którzy nie wiedzą, twórca kultowej serii to Gene Roddenberry), a kapitan ma na imię Kirk (nazwisko kapitana z oryginalnej serii ST). Ponadto pojawia się w powieści również doktor Derkacz, a kim w rzeczywistości jest Piotr Derkacz, fandom polski doskonale wie.
Ostatni plusik na zakończenie. Autorka puszcza oczko do fanów Star Treka. Jakie oczko? Ano takie, że niektórych swych bohaterów nazwała... trekowo. Np. jeden z nich to Rod Denberry (dla tych, którzy nie wiedzą, twórca kultowej serii to Gene Roddenberry), a kapitan ma na imię Kirk (nazwisko kapitana z oryginalnej serii ST). Ponadto pojawia się w powieści również doktor Derkacz, a kim w rzeczywistości jest Piotr Derkacz, fandom polski doskonale wie.
Podsumowanie? Cieszę się, że nie wprowadziłam systemu oceniania typu
ileś punktów na ileś, bo wówczas – za te nieszczęsne przecinki – ocena
mogła by okazać się znacznie zaniżona. Jeśli kogoś takie rzeczy nie
denerwują, to koniecznie po tę powieść musi sięgnąć. Właściwie, nawet
jeśli denerwują, to musi, ponieważ "Dzieci planety Ziemia" to historia
niebagatelna, mądra, dobrze przemyślana, wciągająca... Po prostu
naprawdę bardzo, bardzo dobra. Ma dużą szansę, by znaleźć się wśród
najlepszych w tym roku, choć wiadomo – mamy dopiero styczeń. W każdym
razie gorąco ją Wam polecam, a sama niedługo zorientuję się w kwestii
zakupienia wcześniejszych pozycji autorstwa Luizy Dobrzyńskiej.
Recenzja pochodzi z bloga: http://dune-fairytales.blogspot.com/
Recenzja pochodzi z bloga: http://dune-fairytales.blogspot.com/
Książkę przeczytałam dzięki życzliwości Wydawnictwa Literackiego Białe Pióro
http://bialepioro.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz