Nastała
środa, Pyrkon 2013 zakończył się trzy dni temu, najwyższy więc czas, by coś o
nim napisać. A jest o czym! Przed tygodniem zastanawiałam się, czy tym razem
przybędzie na poznański festiwal fantastyki więcej osób, niż w 2012. Wówczas
było ich sześć i pół tysiąca. Organizatorzy postawili sobie poprzeczkę bardzo
wysoko, a liczyli, że tym razem na Pyrkonie zjawi się około dziesięciu tysięcy
fanów fantastyki. Dziesięciu? Hmm … Przez teren Międzynarodowych Targów
Poznańskich przewinęło się przez te trzy dni ponad dwanaście tysięcy
uczestników największego w Polsce konwentu!
Początki
nie były łatwe. Już w piątek pojawiło się tylu chętnym, by się akredytować, że
nie wytrzymały serwery. Kolejka wydłużała się, zakręcała, znów wydłużała i
zakręcała w innym kierunku, a jednak nie przesuwała przez długi czas do przodu.
Serwery nie działały, kasy nie obsługiwały, akredytacji nie wydawano i nikt nie
mógł się dostać do środka. Przegapiłam dwie prelekcje i cieszę się, że
przypadkiem żadnej z nich nie prowadziłam, bo byłoby mi strasznie wstyd… choć
nie byłaby to przecież moja wina. Stanie w trzygodzinnej kolejce przypominało
mi nieco grę „Kolejka”, w którą namiętnie gramy ostatnio z Mężem i znajomymi.
Gra jednak mniej irytuje, nawet, gdy się ja przegrywa. W końcu jednak udało nam
się dotrzeć do środka, od razu spotkać kilka znajomych osób i humorem się
poprawił.
Na
żywo bowiem człowiek ma pełną świadomość, że traci punkty programu, a to już
nie jest za fajne. Tak – początki nie były łatwe i przyjemne.
To
wiadomości obiektywne, teraz kilka (naście tysięcy?) słów ode mnie, czyli
subiektywna wizja Pyrkonu 2013 by Chani.
Jak
zwykle u mnie – od szczegółu (czyli omówienia konkretnych prelekcji, paneli itd.)
do ogółu) czyli podsumowania Pyry jako całości).
Zamiany,
przeniesienia, erraty do programu i tym podobne sprawiły, że pani Cherezińska spóźniła
się nieco na swoją prelekcję o micie berserka, nadrobiła jednak szybko –
zarówno profesjonalnymi opowieściami, jak i żywiołowością, przemiłym podejściem
do swych czytelników i humorem. Bardzo mile wspominam ten punkt programu,
szczególnie, że udało mi się od niej dostać autograf z dedykacją w „Koronie śniegu
i krwi”. Pani Elżbieto, bardzo dziękuję!
„Prawda
życia a prawda książkowa – Superbohaterowie Średniowiecza” to wykład dra
Michała Sołtysiaka. Ciekawy, bardzo spodobała mi się jego przekrojowość i
zupełnie nowe spojrzenie na temat. Świetny kontakt prowadzącego z publicznością
również bardzo pomagał, choć czasami nie byłam pewna, czy rzeczywiście mówi o
tym, jak średniowieczni ludzie postrzegali omawiane postaci, czy może sobie
jedynie żartuje. Tak, czy siak – inspirująca godzina, która dała mi sporo do
myślenia. Szkoda, że nie udało się uruchomić projektora – mam więc nadzieję na
powtórkę na jakimś kolejnym konwencie – tym razem z działającym sprzętem i
zdjęciami, które przygotował dla nas Michał Sołtysiak.
„Fantastyka i polityka: strzeżcie się
naprawiaczy światów” – prelekcja Piotra Gociek nie urzekła mnie specjalnie,
choć poddała kilka ciekawych myśli. Szkoda, że prowadzący miał taki kiepski
kontakt z widownią – miałam wrażenie, że zupełnie nie reaguje na głosy z sali,
a na pytania niby odpowiada, ale właściwie to nie. Mimo to jednak chętnie
przeczytam pewnego dnia jego książkę pod tytułem „Demokrator”.
Spotkanie
z Anetą Jankowską okazało się strzałem w dziesiątkę – szczególnie jako
rozbudzenie o niezbyt wczesnej już porze. „Mroczni po mamie, cyniczni po tacie –
o bohaterach i bohaterkach Urban Fantasy” to zabawna, rzeczowa i fantastycznie
doprawdy opowiedziana historia o tym, czym się charakteryzują postaci tego –
obecnie coraz popularniejszego – gatunku. Autorka genialnie prowadziła prelekcję
– czułam się, jakbym czytała rewelacyjnie napisaną powieść. Z pewnością pojawię
się na jej kolejnych prelekcjach, jeśli się takowe w programie następnych
konwentów znajdą.
Na
koniec piątku powędrowałam na panel, na którym próbowano odpowiedzieć na
pytanie „Kto jeszcze pisze opowiadania?”. Dające do myślenia różne spojrzenia autorów,
którzy zajmują się zarówno krótką, jak i dłuższa formą było rzeczywiście
idealne na piątkową wczesną noc.
Sobotę
rozpoczęłam od półtoragodzinnych warsztatów z agencją literacką Ekstensa. Bardzo
ciekawe doświadczenie i kilka szokujących opinii, które padły z sali. Mam teraz
nad czym dumać przy pracy nad warsztatem. Nie rozumiem jedynie, po co właściwie
podzielono nas na grupy, skoro jedynym zadaniem, które w nich wykonywaliśmy
było wymyślenie 3-5 alternatywnych tytułów dla „Władcy Pierścieni”. Pomijając
to – warsztaty były naprawdę świetnie poprowadzone i cieszy mnie, że prowadzące
chętnie udzielały głos każdemu, kto chciał się wypowiedzieć i właściwie wszyscy
rozmawiali ze sobą, a nie jedynie słuchali nudnego monologu zza biurka. To
ogromny plus – ponieważ dzięki takiej opcji można poznać punkt widzenia różnych
piszących osób i… zastanowić się, co tak naprawdę jest najlepsze dla mnie! Było
warto wstać tak wcześnie, by dojechać tam na 8:30.
„Szklane
bomby i zatrute sztylety – terroryzm w dawnej Polsce” – przezabawne, ale bardzo
profesjonalne omówienie tematu przez Andrzeja Sawickiego rozbudziłoby w ten
zimny sobotni poranek chyba każdego. Ilość wiadomości, którą się z nami
podzielił oraz sposób jego wypowiedzi, wspaniały humor mimo nieprzyzwoitej pory
i paskudnej pogody – nieocenione. Można teraz budować kryminalne wątki na
naprawdę świetnej bazie merytorycznej.
„Wiktoriańscy
supermani, czyli od kapitana Cooka do kapitana Ameryki” to moje trzecie już
spotkanie z Adamem Godlewskim. Pretekst do omówienia różnych postaw bohaterów i
tego, kogo tak naprawdę uważano w danym okresie za herosa. Zupełnie nietypowe
podejście do tematu, bardzo dobrze przygotowana prezentacja multimedialna,
rozległa i dogłębna znajomość omawianego tematu – same atuty. Dobrze, że tym
razem rzutnik zadziałał, ponieważ był właściwie niezbędny, by móc odpowiednio
docenić pracę, którą wykonał WTF Apoc.
„Habemus
papam czyli o wizjach papiestwa w fantastyce” to kolejny fascynujący panel.
Wzięli w nim udział Lech Jęczmyk, Marek Huberath, Maciej Parowski i Wojciech
Szyda. Temat przeciekawy, szczególnie w związku z ostatnimi wydarzeniami w
Watykanie, nadto znakomity dobór prelegentów. Rzeczywiście rozwinęła się bardzo
zajmująca dyskusja, włączała się w nią również czasami publiczność, poddając
nowe spojrzenie na omawiany temat, zadając intrygujące pytania. Wynotowałam
sobie kilka pozycji, do których z pewnością będę chciała zajrzeć – chyba nawet
w najbliższym czasie. Oby takich punktów programu było więcej.
Panel
pod tytułem „Po co pisać mądre książki” nie zachwycił mnie, jeśli mam być
naprawdę szczera. Właściwie nie udało się nawet dojść do porozumienia, czym tak
naprawdę jest mądra książka. Cóż – niewielka przerwa pomiędzy genialnymi
punktami programu.
Sporo
ciekawych pomysłów i tematów do rozważenia poddał na prelekcji „Jak zbudować
fantastyczne uniwersum na potrzeby prozy lub gry” Tomasz Kołodziejczak. Szkoda,
że nie udało się przeprowadzić ćwiczeń – jak było to zamierzeniem prelegenta.
Jednak liczba osób zainteresowanych tematem okazała się zbyt wielka, by było to
możliwe. Tak więc sporo teorii, która może ciekawie zaowocować w kolejnych
utworach.
W
porze herbatki pojawiłam się na spotkaniu z Lechem Jęczmykiem. „Nowe
Średniowiecze” – dla mnie już po raz drugi – to fascynująca godzina poruszająca
dziesiątki frapujących tematów na czasie… w odniesieniu oczywiście do
fantastów, choć nie tylko. Mogę z czystym sercem polecić każdemu, kto będzie się
nad tym punktem programu zastanawiał kolejnym razem. „Nowe średniowiecze” to
spotkanie, na które powinien zajrzeć każdy inteligentny człowiek, który chce
patrzeć na świat inaczej niż tzw. szara masa.
Cudowny,
miły dla ucha, uspokajający, a jednocześnie przecież dodający energii koncert
na wczesnej harfie celtyckiej – to oczywiście „Legendy inaczej” w wykonaniu
Basi „Maskotki” Karlik. Jak zwykle byłam zauroczona i nie mogę się doczekać tak
rozstrzygnięcia rozpisanego przez nią konkursu, jak i wydania kolejnej płyty.
Szkoda jedynie, że koncert odbywał się obok bufetu (tzn. tam umieszczono
scenę), ponieważ nie można było w stu procentach odpłynąć przy odgłosach
pięknego instrumentu i równie ślicznej Basi – jednak zgiełk rozmów i kolejki
ludzi oczekujących na podwieczorek i piwo przeszkadzały w odbiorze koncertu.
„Co
tak naprawdę wiemy o przedwojennej Polsce?”. Cóż, wydawało mi się, że wiem
całkiem sporo. Okazało się, że jestem w błędzie i… bardzo mnie to cieszy. Dostrzegłam,
jak wiele jest jeszcze fascynującej wiedzy, której nie posiadam, a którą dane
mi było musnąć dzięki prelekcji Piotra Gibowskiego. Naszpikowana ciekawostkami
prezentacja i konkurs, w którym okazało się, że nie tylko moja wiedza na temat
międzywojnia nie jest dostatecznie dobra. Daje do myślenia!
„Miecze
Europy”… Jaka szkoda, że ta prelekcja nie trwała dwie godziny. Albo nawet i
trzy. Chętnie więcej bym posłuchała, chętnie więcej zobaczyła, więcej się
dowiedziała. Ledwie musnęliśmy temat, a już czas gonił. Szkoda, ponieważ było
doprawdy zacnie. Nie tylko prowadzący mówił interesująco, nie tylko prezentacja
multimedialna była dobrze przygotowana, ale te miecze, które leżały na biurku,
które demonstrował… które można było zobaczyć z tak bliska, a nawet dotknąć. Jeśli
Igor Górewicz jakimś dziwnym zrządzeniem losu, przeczyta ten tekst, mam do
niego prośbę – dwugodzinna powtórka na tegorocznym Polconie to będzie dokładnie
to, czego mi trzeba!
Największy
konwentowy zawód w mojej subiektywnej opinii to „Fantastyka wikińskiej
Skandynawii”. Szkoda… choć przynajmniej udało mi się chwilę kimnąć, ale
wolałabym ciekawą prelekcję, która przeniosła by mnie do tajemniczego świata
sprzed wieków, niż kilka minut – i tak niespokojnego – snu.
Spotkanie
z redakcją „Coś na Progu” było wyjątkowe. Przedstawiono nam nie tylko
najbliższe plany wydawnictwa Dobre Historie, które to plany są doprawdy
imponujące, ale poczęstowano również przepysznym tortem urodzinowym. Redakcja
bowiem właśnie obchodziła pierwsze urodziny. Tort także był nietuzinkowy –
zamiast lukru, kremu i owoców składał się z książek, gier i kolejnych numerów czasopisma
„Coś na Progu”. Można było „zgarnąć” naprawdę świetne fanty, słuchając o tym,
jak marzenia trójki założycieli spełniają się dzień po dniu i jak tworzy się
fantastyczne pismo na polskim rynku. Wspaniałe prawie-zakończenie wieczoru!
„(bez)Pańska
armia Boga” to spojrzenie na anielski wątek w literaturze fantastycznej na
podstawie prozy Kossakowskiej i Ćwieka. Kilka interesujących pytań się
pojawiło, jednak miałam wrażenie, że prelegent średnio się do tego przygotował.
Może jednak to późna pora i fakt, że nawet nie poinformowano go o tym, że jego
prelekcja została przeniesiona na wcześniejszą godzinę, niż wcześniej ustalono
były powodem jego „zagubienia”. Tak, czy siak – nie żałuję, że na prelekcji
zostałam – rzeczywiście, gdyby pora była stosowniejsza – z pewnością dyskusja
rozwinęłaby się bardziej i powędrowała na ciekawe tory. Pozostaną jednak w
pamięci zadane pytania.
Niedzielny
poranek okazał się… niefantastyczny. Dziewiąta rano – trzeci dzień konwentu.
Aula, całkiem sporo ludzi, jak na tak nieprzyzwoitą porę. Ok – prelegentka na
samym początku zaznacza, że to jej pierwsze wystąpienie i może nie wyjść
najlepiej, wszyscy chyba jednak wierzą, że jakoś to będzie. W końcu temat taki
wdzięczny: „Czarownice, przeklęci książęta, złośliwe skrzaty – legendy obszaru
zachodniopomorskiego”. Niestety, stres prelegentkę zżarł do tego stopnia, że
opuściła salę po piętnastu minutach. Na domiar złego, kolejna prelekcja – o motywach
orientalnych w fantastyce – w ogóle się nie odbyła. Oj, żal tych dwóch godzin,
które można było przespać…
„Alchemicy
– oszuści czy pierwsi naukowcy?” – sala wypełniona po brzegi, nie ma czym
oddychać. Ludzie tłoczą się w drzwiach, siedzą dziesiątkami na podłodze. Masakra!
Prelekcja natomiast bardziej mnie nudzi, niż porywa i smutno mi jakoś, że może
powinnam była dołączyć do Męża i posłuchać o miasteczku Haven. Zbyt szkolne to
było, przynajmniej dla mnie.
„Z
życia gwiazd: Mario, najlepiej zarabiający hydraulik świata” przynajmniej mnie
rozbawił i przypomniał młodość (choć w Mario gram do dzisiaj i nadal mnie ta
gra porywa). Piotr Materzok przyłożył się do wystąpienia i przygotował
rewelacyjną prezentację, do tego wiedział doskonale, o czym mówi i widać było,
że go to fascynuje. Cieszę się, że tam dotarłam. Właściwie to jedyny punkt
programu, z którego byłam w niedzielę zadowolona.
Ostatni
dzwonek – „Rozrywki średniowiecza” i dla mnie koniec konwentu. Jakby powtórka
ze studiów, jedna informacja mnie zadziwiła i była dla mnie nowością. Liczyłam
na coś zupełnie innego, to chyba jednak nie wina prowadzącego. Postawił sprawę
jasno od samego początku. Mówił o tym, o czym chcieli słyszeć zgromadzeni
tłumnie na sali. Oni natomiast mieli ochotę dowiedzieć się tego, co dla mnie od
lat już jest znane. Ogólnie – niedziela była najgorszym z tych trzech dni.
To
tyle ze szczegółów, hehe.
Teraz
kilka ogółów. Jak wspominałam – tysiące ludzi na Pyrkonie. Jeszcze więcej
budynków niż w 2012 roku, jeszcze więcej stoisk. Promocje, obniżki cen, kupony
różnorakie. Organizatorzy rzeczywiście o nas dbają. Ponad osiemset godzin
programu, w którym każdy znalazłby coś dla siebie. Myślę, że każdy wyjechał z
Poznania (czy też do domu w Poznaniu) zadowolony z tych trzech dni. Jedynie
początki były trudne.
Wspomnienia?
Mnóstwo. Nowości? Ogrom. Coś do przemyślenia? O, tak. Coś do doczytania? Oczywiście.
Pomysły? Jak najbardziej. Fanty zebrane? Jasne. Oczekiwania na kolejny konwent?
Bez wątpienia. Jestem naładowana pozytywną energią i dziękuję wszystkim, którzy
przyłożyli się do zorganizowania mi tak wspaniałego weekendu. Jesteście the best!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz