Dune fairytales

niedziela, 24 marca 2013

Portret Żyda i wojenne losy pewnej rodziny - Jacek Ceptowski


Zajęcie Wrześni przez jednostki hitlerowskiego Wermachtu (10.09.1939r.) niosło ze sobą tragiczny los dla obywateli polskich narodowości żydowskiej. Im okupant specjalnie zgotował na terenie powiatu wrzesińskiego trzy obozy pracy przymusowej, w których większość uwięzionych wymordował z premedytacją. Wraz z eksterminacją Żydów, naziści objęli akcją wysiedlenia Polaków – Wielkopolan, przede wszystkim wywodzących ze środowiska inteligenckiego. Trzy miesiące od wkroczenia do Wrześni hitlerowców nastał m.in. dla rodziców dies ater, zwiastujący mordęgę niesioną przez niemieckiego agresora. Sobotniego poranka, 9. grudnia 1939r., o godzinie 6.30 sześcioosobowa grupa „żółtków” – umundurowanych członków S.A. NSDAP, w ciągu 20 minut bezpardonowo wysiedliła ich z mieszkania, narażając na całkowitą utratę majątku ruchomego, będącego dorobkiem życiowym.
Przymusowa ewakuacja wielkopolskich wysiedleńców na Kielecczyznę towarowym transportem kolejowym, a następnie ich koncentracja w Koniecpolu, odbywały się w ahumanitarnych warunkach, urągających ludzkiej godności. Po kilku dniach upodlającego traktowania naziści warunkowo zezwolili zatrzymanym na pobyt w Generalnym Gubernatorstwie. Rodzice „wybrali” Kraków. Żyjąc na peryferyjnej Woli Duchackiej – obok płaszowkiego obozu pracy przymusowej, a w rzeczywistości koncentracyjnego, w którym „aryjscy nadludzie” barbarzyńsko unicestwiali Żydów, Polaków i Romów – musieli dalej znosić wojenną gehennę. Mroki okupacyjnej egzystencji rozpraszała rodzicom ich radość z moich urodzin.
Wśród ruchomości zrabowanych rodzicom przez hitlerowskich najeźdźców znalazł się oprawiony rysunek na papierze (23 cm x 18,5 cm), podklejony tekturką, sygnowany – „Abla Jenichel 932”, bez tytułu, tematycznie ukazujący modlącego się rabina. Początkowo obrazek był własnością Żydówki, sublokatorki moich dziadków matecznych – Włodzimierza i Marii Sas-Łodyńskich, mieszkających w Krakowie. Darowała ona kredkową sepię „Żyda” w prezencie ich córce z okazji zamążpójścia. Nie omieszkam nadmienić, iż delegacja Żydów z Gminy Wyznaniowej w Krakowie wręczyła Młodej Parze, przed przyjęciem weselnym, antał wina palestyńskiego, symboliczną butelkę „pejsakówki”. Zapewne czyniła to, mając w estymie radcę Łodyńskiego, z którym Gmina utrzymywała relacje prawno-administracyjne w Urzędzie Wojewódzkim. Nadto niektórzy członkowie tej społeczności znali starostę Łodynskiego, pamiętając – gdy do 1914r. w Śniatyniu n. Prutem (Stanisławowskie) sprawował urząd „c.k. komisarza powiatowego”.
Niebawem po weselu młodzi małżonkowie wyjechali na Wołyń, dokąd z Katowic przeniósł się niedługo Józef Ceptowski, przyjmując w Lubomlu posadę lekarza powiatowego (1933 – 1937). Przy ul. Browarskiej 2, w mieszkaniu państwa doktorostwa obrazek „Rabina” znalazł swoje miejsce na ścianie, a jakże, reprezentacyjnego pokoju jadalnego. Luboml – czterotysięczny ośrodek administracyjny jednego z powiatów województwa wołyńskiego – zamieszkiwało 99% Żydów, Ukraińców i  Białorusinów. Pośród „tutejszych” – jak określali swoją przynależność narodową przed polskimi urzędami np. Ukraińcy i Białorusini – liczbowo dominowała ludność wyznania mojżeszowego. Matka wspominając „wołyńskie czasy”, m.in. relacjonowała co barwniejsze wydarzenia z lubomelskiego życia codziennego, z uwzględnieniem „egzotyki” etnicznego konglomeratu Lubomla. Swoistym było np. określenie „na wygląd” w odniesieniu do osób, dokonywane przez Żydówkę – handlarkę z miejscowego targowiska. „Nach geszeft” odwiedzając regularnie mieszkania prywatne lokalnej elity – na widok mojej matki lub jej przyjaciółki, żony lekarza weterynarii w Lubomlu – ze znawstwem i niekłamanym upodobaniem elokwentnie mawiała: ”Aj, aj! Hast du gewidział?! Zis du,zis du! Cwaj doktores hat cwaj pyskeles!” Osobliwy żargon żydowskiej przekupki tak spontanicznie i oryginalnie eksponującej podobieństwo „z twarzy“, w określonym kontekście nie tylko nie był niezrozumiały, ale i szczerze bawił „panie doktorowe“, jak też pozostały high life Lubomla.
Wybuch drugiej wojny światowej przerwał rodzicom pobyt na wypoczynku w Wiśle, w Beskidzie Śląskim. Niezwłocznie wróciwszy do Wrześni, zdołali „zabezpieczyć” dwie ruchomości, mianowicie – francuski serwis porcelanowy z wyprawy ślubnej matki, zakopując nocą w przydomowym ogrodzie oraz – wspomniany obrazek, zakrywając (bez usuwania z mieszkania) kolorowym landszaftem, wyciętym z jakiegoś czasopisma. W tak zakamuflowanym „stylu” został on zagrabiony przez „nowych” lokatorów wrzesińskiego mieszkania „bei Liebenauerstrasse Nr 3”. Nowi właściciele nawet nie zdawali sobie sprawy, jaki „cymes” jest w ich posiadaniu. Zwłaszcza teraz, gdy obcował on z Adolfem Hitlerem, emanującym z propagandowego portretu oleodrukowego, oświetlającego gabinet lekarski. Zaiste, była to wspaniała koegzystencja duchowo-materialna na płaszczyźnie ideologicznej i plastycznej!
Ten właśnie rodzajowy rysunek żydowski stał się „bohaterem” w okupacyjnych perypetiach perypetiach Z. J. Ceptowskich, już po ich wysiedleniu z Wrześni, podczas dramatycznych prób odzyskania ruchomości, które pod groźbą hitlerowców zostawili w mieszkaniu na ul. Miłosławskiej 3. Ojciec pragnąc formalnie uregulować problem utraconego majątku ruchomego, niemniej dotąd osobiście przykrych doznań ze strony reżimu nazistowskiego – w 1940r. legalnie wyjechał koleją do Warthelandu. Jeszcze kierował się wyniesioną ze szkoły wiedzą o tradycji cywilizacyjnej narodu niemieckiego. Mniemał, iż niemiecki system okupacyjny będzie respektował obowiązujące normy prawa międzynarodowego w zakresie statusu ludności cywilnej na wypadek wojny. Nie odczuwał słodko-mdławego zapachu dymów nad Krakowem, w niedalekiej przyszłości unoszących się z obozowych kominów w Płaszowie. Pojawienie się Polaka – biegle władającego językiem niemieckim, rzeczowo proszącego o wyjaśnienie i załatwienie przedłożonej kwestii epatowało prominentnego urzędnika hitlerowskiego, notabene posadowionego w budynku byłej siedziby Starostwa Powiatowego. Chwilowe „zaskoczenie” zaistniałą sytuacją u nazistowskiego funkcjonariusza, prędko ustąpiło obcesowemu obejściu się z petentem, jak zgodnie z filozofią niemieckiego faszyzmu – z rugowanym „podczłowiekiem”. Bezceremonialnie zażądał od ojca, by natychmiast opuścił Wrześnię i „szybko wracał tam, skąd przybył”, przy tym impertynencko grożąc ekstremalnymi konsekwencjami w przypadku niezastosowania się do imperatywu. Jednocześnie oznajmił mu, podkreślając butnie, iż nie ma żadnego tytułu prawnego do wysuwania roszczeń wobec państwa niemieckiego, ani przebywania w Wielkopolsce – jako terytorialnie integralnej części III Rzeszy. Plan ojca skończył się fiaskiem.
W styczniu 1941r. matka – z dozą desperacji i przeświadczeniem w spełnianie się porzekadła: Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”, nie dając za wygraną hitlerowcom, dysponując lewymi dokumentami niemieckimi, które umożliwiały przemieszczanie się między Generalgovernment i Warthegau – „przeszwarcowała” się do Wrześni. Aktualnie, użytkownicy mieszkania po Z. J. Ceptowskich – dwaj hitlerowscy lekarze – bynajmniej nie kwapili się do pertraktacji, jednak oględniej odnosząc się do interlokutorki niż ich ziomek w rozmowie z jej mężem. Gdy na swoje prośby w odpowiedzi słyszała wyłącznie „unmoeglich” lub kategoryczne „nein” – przed opuszczeniem mieszkania, „w ostatnim rzucie na taśmę” – wskazała na ów niepozorny landszaft, jakoby przedstawiający okolicę, z którą była uczuciowo związana w dzieciństwie. Nonszalancko któryś z „władców’ pozwolił matce zdjąć ze ściany „tandetny widoczek” i zabrać „sobie na pamiątkę”. Przed szczęśliwym powrotem do Krakowa, na razie „pod czapką”, nasz materialny bohater przeszedł „próbę”, wraz z prawowitą właścicielką, oczekującą nocą przy minusdwudziestostopniowej temperaturze powietrza na wyjazd pociągiem pasażerskim, przez 6 godzin – gdyż okupant przyznał priorytet transportom militarnym.
Wojenne pięciolecie „Rabin” przetrwał, już w „czystej formie”, na Kazimierzu, od wieków kulturowo żydowskiej dzielnicy miasta. Tam, na ul. Krakowskiej 19 (vis-a-vis apteki „Pod Murzynem”) – w międzyczasie naziści wysiedlili Włodzimierzostwo Sas-Łodyńskich z ich lokum przy al. Słowackiego 48, skwapliwie plasując tu enesdeapowską Hitlerjugend – zdobił stołowy pokój mieszkania w pożydowskiej kamienicy, nieopodal (ul. Krakowska 41) lokalu Judenratu w dawnej siedzibie Gminy Wyznaniowej, a pod nosem „Generalnego Gubernatora dla Zajętych terenów Polskich” – Hansa Franka, panoszącego się m.in. na Zamku Wawelskim.
Po zawierusze wojennej, od kwietnia 1945r. zamieszkaliśmy na stałe w Poznaniu. Rysunkowa sepia pobożnego rabina – od początku w tej samej czarnej ramce i pod tą samą szybą – stanowi dekoracyjny element pokoju jadalnego w kolejnych, poznańskich mieszkaniach Ceptowskich. Pokój stołowy mieszkań Sas-Łodyńskich i Ceptowskich stał się zwornikiem małopolsko-kresowianko-wielkopolskich dziejów ponadsiedemdziesięcioletniego wizerunku żyda, potwierdzającego, że „quoque judaica fata habent”, także – tradycyjnie przekonującego swoich właścicieli o szczęściu przynoszonym domostwu, w którym „jest Żyd”.
Kalkę obrazka „Rabina” przekazałem Związkowi Gmin Wyznaniowych Żydowskich Żydowskich RP, do jego poznańskiej siedziby, ofiarując pro memoriał wspólnych losów naszych narodów i dla utrwalenia polsko-żydowskiej kultury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz