Zajęcie Wrześni przez jednostki hitlerowskiego Wermachtu (10.09.1939r.)
niosło ze sobą tragiczny los dla obywateli polskich narodowości żydowskiej. Im
okupant specjalnie zgotował na terenie powiatu wrzesińskiego trzy obozy pracy
przymusowej, w których większość uwięzionych wymordował z premedytacją. Wraz z
eksterminacją Żydów, naziści objęli akcją wysiedlenia Polaków – Wielkopolan,
przede wszystkim wywodzących ze środowiska inteligenckiego. Trzy miesiące od
wkroczenia do Wrześni hitlerowców nastał m.in. dla rodziców dies ater,
zwiastujący mordęgę niesioną przez niemieckiego agresora. Sobotniego poranka,
9. grudnia 1939r., o godzinie 6.30 sześcioosobowa grupa „żółtków” –
umundurowanych członków S.A. NSDAP, w ciągu 20 minut bezpardonowo wysiedliła
ich z mieszkania, narażając na całkowitą utratę majątku ruchomego, będącego
dorobkiem życiowym.
Przymusowa ewakuacja wielkopolskich wysiedleńców na Kielecczyznę
towarowym transportem kolejowym, a następnie ich koncentracja w Koniecpolu,
odbywały się w ahumanitarnych warunkach, urągających ludzkiej godności. Po
kilku dniach upodlającego traktowania naziści warunkowo zezwolili zatrzymanym
na pobyt w Generalnym Gubernatorstwie. Rodzice „wybrali” Kraków. Żyjąc na
peryferyjnej Woli Duchackiej – obok płaszowkiego obozu pracy przymusowej, a w
rzeczywistości koncentracyjnego, w którym „aryjscy nadludzie” barbarzyńsko
unicestwiali Żydów, Polaków i Romów – musieli dalej znosić wojenną gehennę.
Mroki okupacyjnej egzystencji rozpraszała rodzicom ich radość z moich urodzin.
Wśród ruchomości zrabowanych rodzicom przez hitlerowskich najeźdźców
znalazł się oprawiony rysunek na papierze (23 cm x 18,5 cm), podklejony
tekturką, sygnowany – „Abla Jenichel 932”, bez tytułu, tematycznie ukazujący
modlącego się rabina. Początkowo obrazek był własnością Żydówki, sublokatorki
moich dziadków matecznych – Włodzimierza i Marii Sas-Łodyńskich, mieszkających
w Krakowie. Darowała ona kredkową sepię „Żyda” w prezencie ich córce z okazji
zamążpójścia. Nie omieszkam nadmienić, iż delegacja Żydów z Gminy Wyznaniowej w
Krakowie wręczyła Młodej Parze, przed przyjęciem weselnym, antał wina
palestyńskiego, symboliczną butelkę „pejsakówki”. Zapewne czyniła to, mając w
estymie radcę Łodyńskiego, z którym Gmina utrzymywała relacje
prawno-administracyjne w Urzędzie Wojewódzkim. Nadto niektórzy członkowie tej
społeczności znali starostę Łodynskiego, pamiętając – gdy do 1914r. w Śniatyniu
n. Prutem (Stanisławowskie) sprawował urząd „c.k. komisarza powiatowego”.
Niebawem po weselu młodzi małżonkowie wyjechali na Wołyń, dokąd z Katowic
przeniósł się niedługo Józef Ceptowski, przyjmując w Lubomlu posadę lekarza
powiatowego (1933 – 1937). Przy ul. Browarskiej 2, w mieszkaniu państwa
doktorostwa obrazek „Rabina” znalazł swoje miejsce na ścianie, a jakże,
reprezentacyjnego pokoju jadalnego. Luboml – czterotysięczny ośrodek
administracyjny jednego z powiatów województwa wołyńskiego – zamieszkiwało 99%
Żydów, Ukraińców i Białorusinów. Pośród
„tutejszych” – jak określali swoją przynależność narodową przed polskimi
urzędami np. Ukraińcy i Białorusini – liczbowo dominowała ludność wyznania
mojżeszowego. Matka wspominając „wołyńskie czasy”, m.in. relacjonowała co
barwniejsze wydarzenia z lubomelskiego życia codziennego, z uwzględnieniem
„egzotyki” etnicznego konglomeratu Lubomla. Swoistym było np. określenie „na
wygląd” w odniesieniu do osób, dokonywane przez Żydówkę – handlarkę z
miejscowego targowiska. „Nach geszeft” odwiedzając regularnie mieszkania
prywatne lokalnej elity – na widok mojej matki lub jej przyjaciółki, żony lekarza
weterynarii w Lubomlu – ze znawstwem i niekłamanym upodobaniem elokwentnie
mawiała: ”Aj, aj! Hast du
gewidział?! Zis du,zis du! Cwaj doktores hat cwaj pyskeles!” Osobliwy
żargon żydowskiej przekupki tak spontanicznie i oryginalnie eksponującej
podobieństwo „z twarzy“, w określonym kontekście nie tylko nie był
niezrozumiały, ale i szczerze bawił „panie doktorowe“, jak też pozostały high
life Lubomla.
Wybuch drugiej wojny światowej przerwał rodzicom pobyt na wypoczynku w
Wiśle, w Beskidzie Śląskim. Niezwłocznie wróciwszy do Wrześni, zdołali
„zabezpieczyć” dwie ruchomości, mianowicie – francuski serwis porcelanowy z
wyprawy ślubnej matki, zakopując nocą w przydomowym ogrodzie oraz – wspomniany
obrazek, zakrywając (bez usuwania z mieszkania) kolorowym landszaftem, wyciętym
z jakiegoś czasopisma. W tak zakamuflowanym „stylu” został on zagrabiony przez
„nowych” lokatorów wrzesińskiego mieszkania „bei Liebenauerstrasse Nr 3”. Nowi
właściciele nawet nie zdawali sobie sprawy, jaki „cymes” jest w ich posiadaniu.
Zwłaszcza teraz, gdy obcował on z Adolfem Hitlerem, emanującym z propagandowego
portretu oleodrukowego, oświetlającego gabinet lekarski. Zaiste, była to
wspaniała koegzystencja duchowo-materialna na płaszczyźnie ideologicznej i
plastycznej!
Ten właśnie rodzajowy rysunek żydowski stał się „bohaterem” w
okupacyjnych perypetiach perypetiach Z. J. Ceptowskich, już po ich wysiedleniu
z Wrześni, podczas dramatycznych prób odzyskania ruchomości, które pod groźbą
hitlerowców zostawili w mieszkaniu na ul. Miłosławskiej 3. Ojciec pragnąc
formalnie uregulować problem utraconego majątku ruchomego, niemniej dotąd
osobiście przykrych doznań ze strony reżimu nazistowskiego – w 1940r. legalnie
wyjechał koleją do Warthelandu. Jeszcze kierował się wyniesioną ze szkoły
wiedzą o tradycji cywilizacyjnej narodu niemieckiego. Mniemał, iż niemiecki
system okupacyjny będzie respektował obowiązujące normy prawa międzynarodowego
w zakresie statusu ludności cywilnej na wypadek wojny. Nie odczuwał
słodko-mdławego zapachu dymów nad Krakowem, w niedalekiej przyszłości
unoszących się z obozowych kominów w Płaszowie. Pojawienie się Polaka – biegle
władającego językiem niemieckim, rzeczowo proszącego o wyjaśnienie i
załatwienie przedłożonej kwestii epatowało prominentnego urzędnika hitlerowskiego,
notabene posadowionego w budynku byłej siedziby Starostwa Powiatowego. Chwilowe
„zaskoczenie” zaistniałą sytuacją u nazistowskiego funkcjonariusza, prędko
ustąpiło obcesowemu obejściu się z petentem, jak zgodnie z filozofią
niemieckiego faszyzmu – z rugowanym „podczłowiekiem”. Bezceremonialnie zażądał
od ojca, by natychmiast opuścił Wrześnię i „szybko wracał tam, skąd przybył”,
przy tym impertynencko grożąc ekstremalnymi konsekwencjami w przypadku
niezastosowania się do imperatywu. Jednocześnie oznajmił mu, podkreślając
butnie, iż nie ma żadnego tytułu prawnego do wysuwania roszczeń wobec państwa
niemieckiego, ani przebywania w Wielkopolsce – jako terytorialnie integralnej
części III Rzeszy. Plan ojca skończył się fiaskiem.
W styczniu 1941r. matka – z dozą desperacji i przeświadczeniem w
spełnianie się porzekadła: Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”, nie dając za
wygraną hitlerowcom, dysponując lewymi dokumentami niemieckimi, które
umożliwiały przemieszczanie się między Generalgovernment i Warthegau – „przeszwarcowała”
się do Wrześni. Aktualnie, użytkownicy mieszkania po Z. J. Ceptowskich – dwaj
hitlerowscy lekarze – bynajmniej nie kwapili się do pertraktacji, jednak
oględniej odnosząc się do interlokutorki niż ich ziomek w rozmowie z jej mężem.
Gdy na swoje prośby w odpowiedzi słyszała wyłącznie „unmoeglich” lub
kategoryczne „nein” – przed opuszczeniem mieszkania, „w ostatnim rzucie na
taśmę” – wskazała na ów niepozorny landszaft, jakoby przedstawiający okolicę, z
którą była uczuciowo związana w dzieciństwie. Nonszalancko któryś z „władców’
pozwolił matce zdjąć ze ściany „tandetny widoczek” i zabrać „sobie na
pamiątkę”. Przed szczęśliwym powrotem do Krakowa, na razie „pod czapką”, nasz
materialny bohater przeszedł „próbę”, wraz z prawowitą właścicielką, oczekującą
nocą przy minusdwudziestostopniowej temperaturze powietrza na wyjazd pociągiem
pasażerskim, przez 6 godzin – gdyż okupant przyznał priorytet transportom
militarnym.
Wojenne pięciolecie „Rabin” przetrwał, już w „czystej formie”, na
Kazimierzu, od wieków kulturowo żydowskiej dzielnicy miasta. Tam, na ul.
Krakowskiej 19 (vis-a-vis apteki „Pod Murzynem”) – w międzyczasie naziści
wysiedlili Włodzimierzostwo Sas-Łodyńskich z ich lokum przy al. Słowackiego 48,
skwapliwie plasując tu enesdeapowską Hitlerjugend – zdobił stołowy pokój
mieszkania w pożydowskiej kamienicy, nieopodal (ul. Krakowska 41) lokalu
Judenratu w dawnej siedzibie Gminy Wyznaniowej, a pod nosem „Generalnego
Gubernatora dla Zajętych terenów Polskich” – Hansa Franka, panoszącego się m.in.
na Zamku Wawelskim.
Po zawierusze wojennej, od kwietnia 1945r. zamieszkaliśmy na stałe w
Poznaniu. Rysunkowa sepia pobożnego rabina – od początku w tej samej czarnej
ramce i pod tą samą szybą – stanowi dekoracyjny element pokoju jadalnego w
kolejnych, poznańskich mieszkaniach Ceptowskich. Pokój stołowy mieszkań
Sas-Łodyńskich i Ceptowskich stał się zwornikiem
małopolsko-kresowianko-wielkopolskich dziejów ponadsiedemdziesięcioletniego
wizerunku żyda, potwierdzającego, że „quoque judaica fata habent”, także –
tradycyjnie przekonującego swoich właścicieli o szczęściu przynoszonym
domostwu, w którym „jest Żyd”.
Kalkę obrazka „Rabina” przekazałem Związkowi Gmin Wyznaniowych Żydowskich
Żydowskich RP, do jego poznańskiej siedziby, ofiarując pro memoriał wspólnych losów
naszych narodów i dla utrwalenia polsko-żydowskiej kultury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz