Dune fairytales

niedziela, 3 marca 2013

Godziny - Michael Cunningham


Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Poznań, 2011 rok
Oprawa: twarda
Przekład: Maja Charkiewicz
Liczba stron: 224
ISBN: 978-83-7510-825-5 


Pierwsze słowo, jakie przychodzi mi na myśl po lekturze „Godzin” to – pastelowe – mają bowiem w sobie tę uroczą kruchość, ulotność i subtelny wdzięk pastelowego szkicu, gdzie pomiędzy szerokimi smugami koloru zawarta jest cała przestrzeń i blask. Ot, trzy historie z życia trzech kobiet, opisane z finezją i wdziękiem, gdzie nawet przedmioty brzydkie i szpecące przestrzeń nabierają sensu jako tło dla świeżego piękna tego rozkwitającego na naszych oczach letniego poranka. Jednak pomiędzy słowami aż pulsuje od namiętności i pasji, którą wyczuwamy niejako instynktownie ponieważ żadne słowo nie uprzedza nas o tym, co ma się tak naprawdę wydarzyć.
Można powiedzieć, że im bardziej autor stara się nas ukołysać spokojnym blaskiem poranka, tym mocniejsze odczuwamy napięcie i czekamy z zapartym tchem kiedy spod koronkowej warstwy wyskoczy na nas to, co nieuniknione.
Książkę tę czytałam już kilkukrotnie i za każdym razem doznawałam tego samego uczucia zazdrości, gdyż napisana jest po prostu pięknie. Cunningham posłużył się techniką „strumienia świadomości”, karkołomne zadanie zarejestrowania każdej myśli przepływającej przez głowę bohatera, któremu tylko nieliczni, tacy jak Virginia Woolf czy James Joyce, byli w stanie podołać; a jednak stanął na wysokości zadania i uczynił to, moim zdaniem, po mistrzowsku.
Dzięki możliwości przebywania, jak gdyby w głowie każdej z trzech bohaterek – pisarki, gospodyni domowej i właścicielki wydawnictwa – odczuwamy ich rzeczywistość momentami mocniej niż naszą własną. Każdą nierówność chodnika w szerokiej alei współczesnego Nowego Jorku czujemy pod lekkim pantoflem, każdy miodowo złoty promień słońca oświetlający niewielką kuchnię w domku na amerykańskich peryferiach cieszących się spokojem końca wojny grzeje naszą własną twarz, każdy listek poruszany wiatrem w chłodnym ogródku Richmond w Anglii lat 40-tych XX wieku przyprawia nas o dreszcz. Magiczny świat, od którego nie sposób się uwolnić. Wszystko jest takie wyraziste, kolorowe i lekkie, że zdawałoby się sielanką gdyby nie ten podskórny niepokój przebijający w każdej z trzech historii. Nie mogę zdradzić więcej, bo zepsułabym całą przyjemność z lektury :)
Podzielę się jeszcze tylko jedną refleksją. Gdy czytamy jakiś utwór, mamy tendencję do oceniania bohaterów – dobry, zły, wygrany, przegrany itd., ale tutaj nie  jest to takie proste. Znając każdą myśl, każdy nawet najbardziej ukryty motyw, każdą reakcję tych trzech kobiet ciężko jest rzucić przysłowiowy kamień i osądzić którąkolwiek z nich. Poza tym, czy aby na pewno warto tracić czas na ferowanie wyroków gdy dookoła tak pulsuje życie i mieni się wszystkimi kolorami tęczy? Każda pojedyncza chwila, gdy ją uchwycić, okazuje się cudem. Nie zauważona przemija bezpowrotnie pozostawiając nas nieświadomymi tego co właśnie utraciliśmy.
Wydaje mi się, że właśnie to stanowi główne przesłanie tej książki – życie w każdym swoim momencie jest idealne, jest cudem, ale tylko zatrzymując się jesteśmy wstanie to dostrzec.
Podpisuję się pod tym obiema rekami i nogami, zwłaszcza w tych chwilach gdy mam okazję oglądać moje wariujące koty :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz