Dune fairytales

poniedziałek, 25 lutego 2013

Rewolucja oczami rewolucjonisty (opowiadanie z czasów liceum, czyli dawno, dawno temu w trawie) - Ewa Chani Skalec


Jest pierwszy dzień czerwca 1793 roku. W więzieniu przebywam już od dwunastu miesięcy. Zostałem aresztowany przez jakobinów, jako żyrondysta, który sprzeciwiał się rozwiązaniu Legislatywy i stworzeniu Konwentu. Już wkrótce zakończę me życie, czuję zbliżającą się śmierć. Postanowiłem więc opowiedzieć wam o moich losach.
Nazywam się Georges Poitier. Urodziłem się piątego maja 1760 roku w rodzinie mieszczańskiej. Mój ojciec był bankierem, posiadaliśmy duży majątek, jednak nigdy nie mieliśmy wpływu na politykę, jako że pochodziliśmy z tak zwanego stanu trzeciego. Czternaście lat przeżyłem pod rządami króla Ludwika XV. Był to władca nieudolny, który nie potrafił zaradzić problemom panującym w naszym kraju. Pieniądze podatników wydawał on na rozrywki, przede wszystkim jednak na pałac w Wersalu. Piękny to był budynek, jednak… podatków, oczywiście, nie płacili przedstawiciele dwóch pierwszych stanów– duchowieństwa i szlachty. Niewiele zmieniło się, gdy na tron francuski wstąpił, dwudziestoletni wówczas, Ludwik XVI. Ten o sześć lat ode mnie starszy młodzieniec, ożeniony z Marią Antoniną, księżniczką austriacką, również roztrwaniał majątek.
Miałem dwadzieścia jeden lat, gdy na „arenie” pojawił się Emanuel Sieyes, autor broszury „Co to jest stan trzeci?”, która szybko stała się powszechna. Również ja byłem jego gorącym zwolennikiem.
W roku 1789, 5 maja w moje dwudzieste dziewiąte urodziny, król zwołał Stany Generalne. Było to doprawdy zaskakujące. Nie zwoływano ich bowiem od 1614 roku, gdyż ograniczały one władzę absolutną.
Zostałem jednym z przedstawicieli mojego stanu. Na czele stał sam Emanuel Sieyes człowiek, dla którego gotów byłem poświęcić życie. Mój bohater. Marzyłem o tym, by pójść w jego ślady…
Dnia dwudziestego czerwca przybyliśmy do sali obrad. Drzwi były zamknięte. Nie zraziło to jednak mnie ani moich kompanów. Udaliśmy się do jedynego otwartego pomieszczenia sali Jeu de Paume służącej do gry w piłkę. Jako przedstawiciele Zgromadzenia Narodowego złożyliśmy tam uroczystą przysięgę.
– Ja, Emanuel Sieyes i wszyscy przedstawiciele stanu trzeciego obiecujemy nie opuścić tej sali aż do czasu, gdy damy Francji konstytucję. Tak nam dopomóż Bóg!
– Tak nam dopomóż Bóg! Odezwały się krzyki. Tak nam dopomóż Bóg!
– Niech żyje Francja! Vive la France! Niech żyje stan trzeci!
Już wkrótce przyłączyło się do nas duchowieństwo, a w niedługim czasie wszystkie stany połączyły się tworząc niezapomnianą Konstytuantę. To było niesamowite przedstawiciele wszystkich klas razem, przeciw królowi człowiekowi nieudolnemu, którego wojsko nie mogło już nas przestraszyć.
– Cofnąć nas mogą tylko bagnety! Zawołał jeden z obradujących.
Lud zaniepokoił się reakcją władcy na powstanie Zgromadzenia Narodowego Konstytucyjnego. Razem z armią Ludwik XVI ruszył na Wersal. Ludność Paryża chwyciła za broń. Czternastego lipca 1789 nigdy nie zapomnę tego dnia. Ani ja, ani żaden z mieszkańców francuskiej stolicy. Zburzenie Bastylii wtedy się wszystko rozpoczęło. Symboliczny koniec absolutyzmu. „Dlaczego musiało do tego dojść?”  zadaję sobie pytanie.
Nareszcie powróciłem do domu na dłuższy czas. Moja młoda i piękna żona, Margot, była przerażona sytuacją panującą w Paryżu. Chciała wyjechać na wieś.
– Kochanie powiedziałem pewnego dnia,   to nie jest dobry pomysł. Wszyscy nędzarze i rozbójnicy uciekli właśnie na wieś. Rewolucja dotarła tam razem z nimi.
Tak, to były okropne dni. Później ktoś nazwał je Wielką Trwogą. Doskonałe, trafne określenie! Biedacy napadali na dwory arystokracji i duchowieństwa rabując je i niszcząc doszczętnie. Musieliśmy zadziałać. Był to nasz społeczny obowiązek wobec ludu Francji i wobec siebie.
Reformy wprowadzone przez nas w dniach czwartym i piątym sierpnia były wielkim zwycięstwem Konstytuanty. Znieśliśmy feudalizm, który był ostoją państwa, jego podstawą od XIII wieku.
Ludność miasta wyszła na ulice. Świętowano zwycięstwo nad królem, absolutyzmem, podziałem stanowym. Nawet Margot, tak przygnębiona od maja, zaczęła się uśmiechać. „Czyżby to był nasz triumf?” pytałem. Gdybym wówczas wiedział, gdyby wiedzieli ci wszyscy świętujący na ulicach ludzie, co przyniosą kolejne lata…
Chciałbym móc zmienić historię, cofnąć czas i nie dopuścić do zwołania Stanów Generalnych. Niestety…
We wrześniu 1791 kolejny sukces. Daliśmy narodowi upragnioną konstytucję.
– Ludzie rodzą się i żyją wolni i równi wobec prawa rzekł jeden z przedstawicieli konstytuanty.
– Celem każdej organizacji politycznej jest utrzymanie naturalnych i nieprzedawnionych praw człowieka dopowiedział drugi.
Spisaliśmy wszystkie postulaty tak powstała pierwsza w dziejach Francji konstytucja. Ciekawe, że polską obalono tak szybko. Nie pomyśleliśmy, iż u nas może stać się podobnie. Kolejny błąd. Za dużo błędów popełniliśmy. Dlatego tu jestem w ciemnym, zimnym, wilgotnym pomieszczeniu więziennym. Nikogo nie winię, Bóg mnie ukarał. Mogłem do tego nie dopuścić. Sumienie szkoda, że odezwało się tak późno. Szkoda zginęło tylu niewinnych ludzi… Może jednak to było konieczne? Znów za dużo rozmyślam. Od momentu, gdy mnie aresztowano, nieustannie rozmyślam. Co robi Margot? Czy jest szczęśliwa? Chciałbym, żeby była. Wszystko to robiłem dla niej. Z miłości. Och, trzeba było pozostać w domu i nie zajmować się polityką…
Wywołaliśmy wojnę. Kolejny błąd. Za dużo ich, za dużo. Tak bardzo chcieliśmy zaradzić problemom. Nie wystarczyła nam walka wewnętrzna musieliśmy zaangażować w to Austrię i Prusy. Ponosiliśmy ciągłe klęski. Koalicja była silniejsza niż przypuszczaliśmy. Wydaliśmy więc odezwę „Ojczyzna w niebezpieczeństwie” wzywającą do walki. Nigdy nie zapomnę zresztą niewiele już mi czasu pozostało gdy do Paryża przybył oddział ochotników z Marsylii. Byli radośni, pełni życia i nadziei.
– Do broni, hej! Ojczyzny dzieci! Czas wieńcem chwały ubrać skroń! Do walki ludu stań! Śpiewali.
Ta pieśń, tak piękna, nadal „grzeje” me serce i sprawia, że łzy płyną mi po licach. Oni też zginęli. Wiedzieli, iż zginą, a jednak śpiewali. Dlaczego? Dlaczego ja nie miałem tyle odwagi?
Wybuchła druga rewolucja.… Było to w dniach dziewiątym i dziesiątym sierpnia 1792 roku. Czy było to konieczne? Wtedy zaczęło się najgorsze. Jakobini Danton. Oni wszyscy. Niech ich piekło pochłonie! Wybacz Boże! Stworzyli piekło tu, we Francji, w swej własnej ojczyźnie. Zniszczyli wszystko. Przekreślili dzieło konstytucji wprowadzili terror. Nikt już nie mógł spać spokojnie. Pamiętam zapłakaną Margot, siedzącą w nocy na stołku. Wsłuchiwała się w hałasy uliczne.
– Co z nami będzie? Pytała.
Odpowiedź nadeszła wkrótce. Przyszli wieczorem. Zapukali do drzwi
– Aresztujemy was, obywatelu, w imię rewolucji. Użyjemy broni, jeśli stawicie opór Margot płakała, krzyczała… serce mnie ściska na jej wspomnienie. Przecież mogłem temu zapobiec. Dlaczego nie urodziłem się sto lat wcześniej? Dlaczego?
We wrześniu, dwudziestego, 1792 roku, zwyciężyliśmy koalicję pod Valmy. Przestraszyli się nas i wycofali. Dziwne. Jednak to zwycięstwo. Może to znak? Tak.
Dwa miesiące temu Robespierre zwyciężył ostatecznie. Ludwik XVI i Maria Antonina zostali ścięci. Może więc zwyciężyliśmy?
– Jedzenie! Woła strażnik więzienny.
Muszę kończyć.
To moje życie było dziwne. Nie boję się go stracić. Śmierć jest bliska. Czuję… walczyłem o dobro mego narodu, o równość wobec prawa i tolerancję. Chciałem uwolnić Francuzów od władzy tyrana. Co zrobiłem? Dałem im nowego. Robespierre… och, ten jakobin! Chciałbym walczyć pod Valmy i tam stracić życie. Na polu chwały. Nie… stracą mnie, podobne jak przeszło dwa tysiące innych ludzi. Mam jedynie nadzieję, że wkrótce się to skończy i zapanuje pokój. Dla Margot…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz