Wydawnictwo: Książnica
Katowice 1995
Oprawa: miękka
Liczba stron: 204
ISBN: 83-7232-075-2
„Kamienie na szaniec” każdy z moich
rówieśników zna ze szkoły podstawowej jako lekturę obowiązkową. Czy jest
nią nadal? Przyznaję, że nie wiem i szczerze mówiąc – nie ma to dla
mnie znaczenia.
Pierwszy raz przeczytałam „Kamienie…” w 1997 roku i od tego czasu czytam przynajmniej raz do roku. Jedynie w 2010 zrobiłam (niezamierzenie) wyjątek.
Dlaczego tak często wracam do tej – nie tak przecież długiej – powieści, która nie jest fikcją literacką, a jedynie delikatnie sfabularyzowanym pamiętnikiem jednego z bohaterów wydarzeń z tamtych strasznych dni?
Odpowiedź jest prosta – to nie tylko historyczna, świetnie napisana książka o młodych ludziach, z którymi można się łatwo utożsamić. To również historia prawdziwych przyjaźni, czystych miłości, opowieść o lojalności, dążeniu do celu (ale nie, jak dzisiaj to się często prezentuje – po trupach). To świetna lekcja patriotyzmu – jak sam autor mówi o Rudym, Alku, Zośce i ich kompanach – o ludziach, którzy potrafili pięknie żyć. Czerpali z życia pełnymi garściami, nie liczyli na cuda, ale zdobywali wszystko ciężką pracą – uczyli się, pracowali, pomagali rodzicom i przyjaciołom, a poza tym potrafili służyć swej Ojczyźnie.
Nadto „Kamienie…” mają dla mnie niesamowity wymiar edukacyjny. Sięgam po nie niemal zawsze, gdy czuję, że nic mi się nie chce, że jestem zmęczona, przepracowana, mam dość. Jestem szczęśliwą mężatką. Mam własne mieszkanie. Do spłaty kilka niewielkich kredytów (na wykończeniu z resztą). Co roku jeżdżę gdzieś na wakacje (również za granicę). Mam oboje Rodziców, którzy żyją w związku małżeńskim od ponad 30 lat. Skończyłam dwa kierunki studiów. Mam przyjaciół, z którymi czasami pójdziemy do pubu lub na inną imprezę. A mimo tego – ciągle czuję niedosyt, lubię pomarudzić, że jestem zmęczona i znudzona, że nie stać mnie na dwukrotne w roku wakacje za granicą, że w weekendy nie wypoczywam.
Panie i Panowie – marudni Polacy – siedemdziesiąt lat temu na mapach Europy nie było naszego kraju. Nie było rządu, na który moglibyśmy psioczyć. Nie było prezydenta. Nie było dziurawych dróg – nie było dróg. Nie było drogiego jedzenia – nie było jedzenia. Nie było państwowych szkół, które naszym zdaniem nie są bezpłatne – nie było polskich szkół. Nikt nie myślał o zagranicznych wakacjach – każdy cieszył się, że rano otwierał oczy i nadal jeszcze żył. Nikt nie narzekał na za dużo lekcji do odrobienia i przymus szkolny – oni nie musieli się uczyć, a jednak spotykali się potajemnie, późnymi wieczorami i sami sobie zadawali różne zadania do wykonania. Im się chciało – stworzyć lepszy świat dla nas – nie zaprzepaśćmy tego.
Rada dla każdego, kto lubi marudzić i narzekać, że jest mu ciężko i na nic już nie ma siły i czasu – wróćcie (jeśli już kiedyś czytaliście) do „Kamieni na szaniec” Aleksandra Kamińskiego – być może inaczej spojrzycie na swoje codzienne problemy – przez pryzmat tych młodych ludzi, którzy takich określeń zdawali się nie znać.
Pierwszy raz przeczytałam „Kamienie…” w 1997 roku i od tego czasu czytam przynajmniej raz do roku. Jedynie w 2010 zrobiłam (niezamierzenie) wyjątek.
Dlaczego tak często wracam do tej – nie tak przecież długiej – powieści, która nie jest fikcją literacką, a jedynie delikatnie sfabularyzowanym pamiętnikiem jednego z bohaterów wydarzeń z tamtych strasznych dni?
Odpowiedź jest prosta – to nie tylko historyczna, świetnie napisana książka o młodych ludziach, z którymi można się łatwo utożsamić. To również historia prawdziwych przyjaźni, czystych miłości, opowieść o lojalności, dążeniu do celu (ale nie, jak dzisiaj to się często prezentuje – po trupach). To świetna lekcja patriotyzmu – jak sam autor mówi o Rudym, Alku, Zośce i ich kompanach – o ludziach, którzy potrafili pięknie żyć. Czerpali z życia pełnymi garściami, nie liczyli na cuda, ale zdobywali wszystko ciężką pracą – uczyli się, pracowali, pomagali rodzicom i przyjaciołom, a poza tym potrafili służyć swej Ojczyźnie.
Nadto „Kamienie…” mają dla mnie niesamowity wymiar edukacyjny. Sięgam po nie niemal zawsze, gdy czuję, że nic mi się nie chce, że jestem zmęczona, przepracowana, mam dość. Jestem szczęśliwą mężatką. Mam własne mieszkanie. Do spłaty kilka niewielkich kredytów (na wykończeniu z resztą). Co roku jeżdżę gdzieś na wakacje (również za granicę). Mam oboje Rodziców, którzy żyją w związku małżeńskim od ponad 30 lat. Skończyłam dwa kierunki studiów. Mam przyjaciół, z którymi czasami pójdziemy do pubu lub na inną imprezę. A mimo tego – ciągle czuję niedosyt, lubię pomarudzić, że jestem zmęczona i znudzona, że nie stać mnie na dwukrotne w roku wakacje za granicą, że w weekendy nie wypoczywam.
Panie i Panowie – marudni Polacy – siedemdziesiąt lat temu na mapach Europy nie było naszego kraju. Nie było rządu, na który moglibyśmy psioczyć. Nie było prezydenta. Nie było dziurawych dróg – nie było dróg. Nie było drogiego jedzenia – nie było jedzenia. Nie było państwowych szkół, które naszym zdaniem nie są bezpłatne – nie było polskich szkół. Nikt nie myślał o zagranicznych wakacjach – każdy cieszył się, że rano otwierał oczy i nadal jeszcze żył. Nikt nie narzekał na za dużo lekcji do odrobienia i przymus szkolny – oni nie musieli się uczyć, a jednak spotykali się potajemnie, późnymi wieczorami i sami sobie zadawali różne zadania do wykonania. Im się chciało – stworzyć lepszy świat dla nas – nie zaprzepaśćmy tego.
Rada dla każdego, kto lubi marudzić i narzekać, że jest mu ciężko i na nic już nie ma siły i czasu – wróćcie (jeśli już kiedyś czytaliście) do „Kamieni na szaniec” Aleksandra Kamińskiego – być może inaczej spojrzycie na swoje codzienne problemy – przez pryzmat tych młodych ludzi, którzy takich określeń zdawali się nie znać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz