Dune fairytales

sobota, 17 maja 2014

Czarownica z Blackcrow by Karina Skalec-Jekimow



Atramentową, gęstą niczym syrop, czerń nocy spowijała pełna oczekiwania cisza. Z nadejściem zmroku ucichł, szalejący przez cały dzień, wiatr i cały świat zamarł w doskonałym bezruchu. Pogrążone w ciemności Blackcrow czekało na księżyc.
– To nie jest naturalne – kiwali głowami starzy ludzie – ani jednej chmurki na niebie, która mogłaby przesłonić księżyc, więc czemu go nie widać?
Noc wdzierała się do domostw i gęstymi cieniami otulała każdy skrawek przestrzeni znajdujący się poza zasięgiem paleniska. Chłodnymi palcami głaskała skulone przy ogniskach plecy, a ludzie wzdragali się pod tym dotykiem i nerwowo poprawiali na sobie płaszcze.
Było już dobrze po północy gdy obezwładniającą ciszę przygranicznej wioski rozdarł pierwszy krzyk – ostry, chrapliwy, z rozwibrowanym „rrr” przypominającym krzyk ptaka – a wraz z nim okrągła, srebrzysta tarcza wypłynęła z otchłani mroku i zalała uśpioną krainę nieziemską poświatą.
***
Miejscowa akuszerka Takura zadrżała pod badawczym spojrzeniem świetlistych oczu.
„To nie jest spojrzenie niemowlęcia” – przemknęła jej pełna popłochu myśl, ale zaraz skarciła siebie za takie myślenie – „To tylko dziecko, tak samo pulchniutkie i bezbronne, jak każde inne…a że ma jasne oczy? No cóż anomalie się zdarzają, pewnie zaraz jej oczka ściemnieją.”
Mijały godziny, a oczy dziewczynki wciąż miały niepokojący błękitno-szary odcień przywodzący na myśl wczesnojesienny poranek, kiedy to lazurowe niebo delikatnie prześwieca poprzez transparentny woal mgieł, barwiąc świat na srebrzysto.
– Jest piękna… na swój sposób – niepewnie powiedziała Takata i pogładziła łysą główkę córeczki. Takura ponuro przyglądała się dziecku, z każdą minutą czuła narastający niepokój i lęk, że to dziwne dziecko w jakiś sposób narusza swoją obecnością delikatną równowagę krainy.
– Nie powinniście pozostawić jej przy życiu, to nie jest naturalne.
– Może poczekajmy do ceremonii Tchnienia? Jeszcze nie wiemy, co postanowi Mateńka Ziemia, przyjmie czy odrzuci…
– Rób, jak uważasz – zimno odpowiedziała Takura – ja Ciebie ostrzegłam, niczego więcej nie mogę zrobić.
Po tych słowach akuszerka opuściła dom Takaty, ostrzegając każdego, kogo spotkała na swojej drodze, przed zbliżaniem się do rodziny, w której przyszło na świat takie dziwactwo. Później szeptano, że to znak od Mateńki, aby nie rodzić dzieci w późnym wieku, bo to wbrew jej woli i można zostać srodze ukaranym.
Minęło kilka lat. Sześcioletnia Amaterasu nie wyglądała na istotę powstałą w wyniku kary boskiej, wszystko w niej było harmonijne i lekkie, ale inne – wzbudzająco lęk inne. Człowieka z Blacrow można było poznać po niskiej, krępej i dosyć mocnej sylwetce, oliwkowej skórze oraz niewielkich, bystrych oczach w kolorze orzecha i lśniących mahoniową czernią włosach. Tymczasem delikatna Amaterasu, już w wieku sześciu lat przerosła większość kobiet w wiosce, jej mlecznobiała skóra w dotyku przywodziła na myśl świeżo zerwany płatek róży, a delikatne włosy mieniły się wszystkimi odcieniami złota, ale według mieszkańców wioski, najgorsze były jej oczy – duże, świetliste i sprawiające wrażenie, jakby patrzyły nie na człowieka, ale gdzieś poprzez niego.
Gdy szła z matką przez wieś, ludzie odwracali wzrok i ukradkiem spluwali przez lewe ramię, a Kobiety w ciąży ochronnie zasłaniały dłońmi brzuchy, jakby chciały uchronić się przed urokiem.
Nawet imię wykluczało ją ze społeczności. Wedle pradawnego zwyczaju wszyscy mieszkańcy nosili imiona zaczynające się na tą samą literę, co nazwa ich wioski; zatem w Temurii, każdy miał imię na literę T. Wierzono, że to sama Mateńka Ziemia wybiera imiona dla swoich dzieci. Podczas ceremonii Tchnienia cała wioska gromadziła się w szczerym polu, gdzie na nagich bruzdach ziemi kładziono niemowlę, obok kładł się kapłan i leżeli tak wtuleni w życiodajny, brunatny brzuch Mateńki Ziemi dopóki nie wyjawiła swemu słudze, jakie imię ma nosić powierzone jej dziecko.
Podczas ceremonii Tchnienia dziecka Takaty, kapłan długo leżał wyciągnięty na polu. Zaczęło się zmierzchać, gdy w końcu wstał zgarbiony i zamiast radośnie krzyknąć, aby wszyscy zgromadzeni usłyszeli nowe imię, przepraszająco wyszeptał do zdrętwiałej od długiego oczekiwania i lęku Takaty:
– Amaterasu. Jej imię jest Amaterasu. Przykro mi Takato.
Mimo szeptu, lotem błyskawicy rozniosła się wieść, że nawet Mateńka Ziemia odrzuciła TO dziecko nadając mu obce imię. Ludzie współczuli Takacie, ale na wszelki wypadek woleli się trzymać od niej z daleka, dlatego mała Amaterasu dorastała w odosobnieniu, świadoma niechęci ludzi z wioski i nienawiści ze strony dorosłego już rodzeństwa, które obwiniało ją za wszystkie rodzinne nieszczęścia. Czuła, że nawet matka mimo całej swej matczynej miłości, lęka się jej i zastanawia, czym zawiniła wobec Ziemi, że została tak pokarana. Bardzo wcześnie uświadomiła sobie, że to nie jest jej miejsce i zastanawiała się, czy w takim razie istnieje takie miejsce, gdzie będzie mogła zaznać miłości.
Kiedy skończyła 15 lat i przerosła wszystkich mężczyzn w wiosce, lęk przed nią zamienił się w prawdziwą panikę. Takata, której czas na ziemi dobiegał już końca, wezwała ją do siebie i unikając patrzenia w te niepokojące oczy rzekła:
– Amaterasu, czuję, że Mateńka Ziemia wzywa mnie do siebie, a to oznacza, że już niedługo nie będzie nikogo, kto mógłby ochronić cię przed ludźmi z wioski. Na wszelki wypadek spakowałam ci wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i chciałabym, abyś była gotowa na odejście. Będziesz gotowa?
– Jestem gotowa – odpowiedziała Amaterasu. – Nie płacz, matko, jeśli odejdę to ludzie z wioski znowu otoczą cię opieką i będziesz mogła złączyć się z Mateńką Ziemią w pokoju i miłości. Im prędzej odejdę, tym lepiej.
Następnego dnia wschód słońca zastał Amaterasu podczas wspinaczki na, oddzielającą Blackrow od Montaignewiev, górę Tamaraz. Wspinała się lekko i wytrwale, a ciekawość zamieszkujących sąsiednią krainę ludzi dodawała jej sił. Gdzieś w głębi serca pielęgnowała nieśmiałą nadzieję, że okażą się podobni do niej.
Nie zrażała jej niegościnność górskiego stoku, tak odmienna od tego do czego przywykła żyjąc w dolinie. Żywiła się tym, co znalazła na nielicznych krzaczkach, nie było tego dużo, a jednak sił miała zdecydowanie więcej niż wtedy, gdy żywiła się pieczoną wołowiną. Noce spędzała skulona na ziemi, a mimo to nigdy wcześniej nie czuła się tak bezpieczna i radosna. Im dalej szła, tym słabiej słyszała w swojej głowie: „ona nie jest stąd”, „przeklęte dziecko”, „potworek”… Ostre, górskie powietrze z chirurgiczną precyzją odcinało kawałek po kawałku otaczającą ją do tej pory chmurę nienawiści aż nie pozostał po niej nawet najmniejszy ślad. Była wolna.
Mijały dni, tygodnie, być może miesiące, już dawno straciła rachubę czasu, a czasami traciła również wiarę, że znajdzie w tej górzystej krainie jakichkolwiek ludzi. Dlatego gdy w końcu natknęła się na człowieka, zamiast radości poczuła panikę i zastygła w pół kroku nie wiedząc czy powinna się ukryć czy wręcz przeciwnie.
Stara, siwowłosa kobieta w długiej tabaczkowo-brązowej sukni stała do niej bokiem zatopiona w myślach nad bujną kępą ziół. Ku rozczarowaniu Amaterasu nie była do niej podobna. Przede wszystkim była sporo niższa, jej oczy miały ciekawy odcień spalonych słońcem stepów, a ogorzałą twarz równomiernie pokrywały złociste piegi.
W pewnym momencie staruszka drgnęła i spojrzała prosto w twarz oniemiałej Amaterasu. W bursztynowych oczach błysnęło zaciekawienie.
– Kim jesteś?
– Nie wiem.
– Jak cię zwą?
– Amaterasu.
– Amaterasu…. No no – staruszka zbliżyła się do dziewczyny, jej długi nos niemalże dotykał brody Amaterasu. – Ciekawe, bardzo ciekawe…
– Co jest takiego ciekawego?
Staruszka zachichotała i odwróciła się do niej plecami.
– Co jest takiego ciekawego? – nie ustępowała Amaterasu zachodząc jej drogę i zmuszając do zatrzymania.
– Że w Blackrow narodziła się wiedźma – staruszka wyminęła dziewczynę i ruszyła ścieżką w głąb lasu. Amaterasu po chwili wahania pobiegła za nią.
– Skąd wiesz skąd pochodzę? Dlaczego nazwałaś mnie wiedźmą? Kim jesteś?
– Potrafię widzieć, potrafię słyszeć, potrafię czuć – brzmiała enigmatyczna odpowiedź. – Odnoszę wrażenie, że ty też to potrafisz. Jestem Isobel.
– Kim jesteś Isobel? – zapytała natychmiast wywołując u staruszki ponownie chichot.
– Tylko wiedźma docieka dalej, każdy inny człowiek zadowoliłby się znajomością imienia. Dobrze wiesz kim jestem, natomiast nie wiesz kim mogę się stać dla ciebie. Ja tego też na razie nie wiem, ale spotkałyśmy się nieprzypadkowo. Czuję, że powinnyśmy spędzić razem trochę czasu dlatego pozwól, że zaproszę cię do swojej chaty.
Chata Isobel stała na skraju niewielkiej wioski i była małym, rozpadającym się domkiem sprawiającym wrażenie, jakby nie powstał siłą ludzkich rąk, lecz po prostu pewnego dnia sobie wyrósł z ziemi niczym brunatny podgrzybek. Składał się z okrągłej, ciemnej izby i małej, zagraconej spiżarki. W powietrzu unosił się zapach suszonych na ogniu ziół pomieszany z ciężkim, słodkawym aromatem żywicznego drewna.
– Rozgość się Amaterasu, zaraz przygotuję ci coś do jedzenia.
Ledwo usiadła na niskim, wysłużonym zydelku gdy ze wszystkich możliwych zakamarków zaczęli ku niej wychodzić zwierzęcy lokatorzy chatki. Pierwszy pojawił się dostojny, kruczoczarny kocur; poufale trącił bladoróżowym nosem łydkę Amaterasu, po czym bezceremonialnie wskoczył jej na kolana i ugniatając ostrymi pazurkami materiał sukienki, mościł sobie wygodne miejsce do ułożenia. Z belki pod sufitem majestatycznie sfrunęła perłowo-szara, okrąglutka kura, a tuż za nią nadleciała mała, czarna kawka. Stanęła na stoliczku i badawczo spoglądała na Amaterasu raz jednym raz drugim błyszczącym okiem.
– Ciekawe jakie plany ma wobec ciebie Mateńka – przerwała milczenie Isobel. – Poznałam ludzi z Blackcrow i wiem, że są równie przyjaźni i łatwi w kontaktach, jak ziemia, która ich karmi, a jednak uciekasz od nich, jak zranione szczenię. Wyczuwam, że coś się za tym wszystkim kryje i chętnie bym się przekonała co to takiego, więc jeśli chcesz możesz u mnie zostać tak długo jak ci się spodoba, a ja pokarzę ci to co potrafię.
– A co potrafisz Isobel?
– Potrafię widzieć, potrafię słyszeć, potrafię czuć – roześmiała się i przeciągnęła aż chrupnęły kości. – Chodź, pora spać.
– A gdzie mogę się umyć?
– Umyć? – po raz pierwszy tego wieczoru udało jej się zaskoczyć staruszkę.
– Umyć. Zmyć z siebie dzisiejszy dzień i zrobić miejsce na kolejny.
– Tam masz cebrzyk z wodą, umyj się skoro musisz. Dziwne macie zwyczaje w tym Blackcrow.
– To nie jest zwyczaj z Blackcrow – odpowiedziała Amaterasu rozkoszując się każdą kropelką spływającej po skórze wody – To jest mój zwyczaj.
– No no – zacmokała Isobel, a ponieważ nic więcej nie przyszło jej do głowy, więc powtórzyła: – No no…
Odświeżona Amaterasu z przyjemnością zakopała się w miękkiej pierzynie i momentalnie usnęła.
„Tyle nienawiści w krainie nie znającej do tej pory tego uczucia” pomyślała Isobel rzucając w ogień garść ziół, aż gęsty, drażniący oczy dym otulił szczelnie całą jej postać. „Coś ciemnego ogarnia Blackcrow… zimno… straszne zimno… zmrożone soki Mateńki Ziemi… głód… strach… nienawiść”
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła Amaterasu zaraz po przebudzeniu następnego dnia rano była lodowato zimna Isobel leżąca bez ruchu przy wygasłym palenisku. Przerażona podbiegła do staruszki, błagając w myślach Mateńkę, aby nie zabierała jej jeszcze do siebie.
– Isobel! Isobel! Słyszysz mnie? Proszę cię usłysz! Proszę… nie chcę znowu być sama.
– Zima nadchodzi… – wyszeptała pobladłymi wargami staruszka otwierając oczy. – Zima…
– Zimno ci? Głupie pytanie, jesteś lodowato zimna, już dorzucam do ognia, zaraz będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze.
– Nic nie będzie dobrze – ponuro odpowiedziała Isobel. – Wielkie zło idzie ku nam i nie wiem, czy istnieje na tym świecie siła zdolna je powstrzymać.
– Skoro mogło się narodzić tak wielkie zło, to musi istnieć równie wielkie dobro. – stanowczo odpowiedziała Amaterasu. – Mateńka Ziemia nie dopuściłaby do zniszczenia równowagi.
Staruszka tylko kpiąco prychnęła i wzruszyła ramionami; ale to co dla doświadczonej życiem czarownicy urastało do rangi arcytrudnej przeciwności, dla młodej Amaterasu brzmiało, jak wyzwanie. Sama była zaskoczona spokojem, z jakim przyjęła słowa Isobel; znała zło, doznała go nie raz, a mimo to nie czuła lęku.
„Za każdym złem kryje się dobro.” Słyszała w głowie głos swojej zmarłej matki. „I tak, jak w ogniu bezkształtne, brunatne trzewia ziemi zamieniają się w płynne złoto, tak dusza człowieka wzrasta w zetknięciu z mocą zła. Tylko w ciemności możesz znaleźć światło.”
– Muszę wracać do Blackcrow.
– Nie powstrzymasz tego Amaterasu. Lepiej ruszyć w głąb Montaignewiev i ostrzec króla… tak, król musi wiedzieć co się zbliża.
– Tak, musi wiedzieć i to jest twoje zadanie Isobel.
***
Krystalicznie czystą ciszę przerwało rytmiczne, chrupiące trzaskanie. Twarde, lśniące od szronu źdźbła traw pękały pod stopami Amaterasu, wydając niepokojący dźwięk łudząco podobny do odgłosu miażdżenia wyschniętych, starych kości. Każdy krok pogłębiał to nieprzyjemne uczucie ściskania w dołku, które czuła od chwili przekroczenia granicy Blackcrow. Mijała zaniedbane, skute cienką warstewką lodu pola, rozpadające się chaty oraz pogrążonych w dziwnym letargu ludzi o poszarzałych twarzach i martwych spojrzeniach. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, nie zapytał czego chce, ani skąd przybywa, wszechobecna lodowata obojętność przenikała ją chłodem bardziej niż uporczywy wiatr z północy.
„Zbliżam się” pomyślała „w tej wiosce nawet dźwięk zamarza, muszę być już bardzo blisko”
„Tak” usłyszała w swojej głowie głos przypominający zgrzyt noża po tafli lodu „podejdź bliżej moja droga”
„Gdzie jesteś?”
„Bliżej”
Powietrze gęste od zamarzniętej wilgoci oblepiało jej twarz i usztywniało płaszcz krępując ruchy, ale szła wciąż przed siebie wzywana lodowatym, wewnętrznym głosem. Coraz dalej i dalej, tam gdzie wszelki kolor umiera w czystych objęciach bieli. Chwilami miała wrażenie jakby stanowiły jedność, jakby jej srebrzyste włosy, porcelanowa skóra i świetliste oczy były jedynie odcieniami tej wszechogarniającej, wszechobecnej i wszechpotężnej bieli zdolnej pożreć całe dzieło kreacji Mateńki Ziemi.
„Tak” powiedział głos i wtedy ujrzała ją, ledwie widoczną na tle pokrywającego wszystko śniegu, srebrnowłosą, porcelanowo białą ze świetlistymi, dużymi oczami. Gdyby nie srebrzysta suknia w całości utkana z delikatnych płatków śniegu, Amaterasu mogłaby przysiąc, że spogląda właśnie w ogromne lustro.
– Witaj w domu siostro.
– Kim jesteś? I dlaczego zabijasz tę krainę?
– Zabijam – prychnęła srebrzysta istota. – Wnoszę ład i harmonię. Jestem doskonałością bez początku i bez końca. Jestem pięknem.
– Jesteś śmiercią.
– Skoro się upierasz – wzruszyła ramionami – niech będzie, że jesteśmy śmiercią. Czekałam na ciebie siostro, nie byłam pewna, w której wiosce się narodziłaś, więc szukałam wszędzie, ale czułam, że w końcu się odnajdziemy i dopełnimy naszą powinność.
– Nie rozumiem…
– Jak mogłaś tak wszystkiego zapomnieć?! – rozgniewała się. – Nie pamiętasz, po co nas zesłano?! Dlaczego raz na milion lat inkarnujemy na tej planecie?! Amaterasu spójrz mi w oczy! Jesteśmy córkami Zimy, przynoszącymi Ziemi wyzwolenie od wszelkiego bytu. Równoważymy to co zostało zakłócone, a potem odchodzimy i czekamy na kolejne wezwanie.
– A więc ludzie z wioski mieli rację. Jestem istotą niosącą im zgubę – Amaterasu zwiesiła bezsilnie głowę, aż srebrzyste włosy zasłoniły jej całą twarz, ale gdy spojrzała poprzez lodowatą biel swoich włosów zobaczyła, że nadal jest ubrana w stary, nieudolnie połatany brązowy płaszcz i ciężkie, plecione buty. Poczuła ciepło otulającej ją wełny wciąż pachnącej owczą skórą, poruszyła palcami w twardych butach dotykając każdego wystającego źdźbła słomy. Dary Mateńki Ziemi.
„Może jestem córką Zimy” pomyślała. „ Ale na pewno jestem też córką Mateńki Ziemi i nie pozwolę skrzywdzić jej dzieci. Wioski nie były przeludnione, jedzenia starczało dla wszystkich, to nie jest czas na oczyszczanie, jeszcze nie teraz!”
– Głupia! – syknęła śnieżna istota łapiąc ją w lodowate objęcia. Przejmujące zimno zalało całe ciało Amaterasu, biała mgła przesłoniła oczy, poczuła, że za chwilę zostanie całkowicie wessana i stanie się jednością ze swoją srebrzystą siostrą. Ostatkiem sił krzyknęła.
– Niechaj stanie się kolor! Kolorrr krra!
Atramentowo czarne skrzydła sprawnie przecinały ostre od mrozu powietrze, gdy wznosiła się coraz wyżej i wyżej ku niewyraźnej plamie słońca. Jej zachrypnięty głos z wibrującym „rrr” uwalniał chmury z lodowej pułapki i rozpędzał na boki, aby utorować drogę słonecznym promieniom.
„Niechaj stanie się kolor, światło, życie!”
***
Srebrzysty blask księżycowego światła rozganiał aksamitną czerń nocy wydostając z jej zachłannych objęć żyzne pola, miękkie łąki i malownicze w swej prostocie wioski układającego się do snu Blackcrow.
 Złocisty snop iskier wzbił się aż pod sufit, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. W zaległej nagle ciszy niemalże słychać było, jak czwórce zasłuchanych dzieci zdumienie otwiera buzie.
– I co było dalej babciu?
– No właśnie, co dalej babciu? Powiedz, czy ta niedobra dziewczyna umarła?
– Ale tej dobrej to się nic złego nie stało, prawda?
– Babciu czemu nic nie mówisz? Co dalej?
Miodowo-złoty blask ognia otulił okrągłą twarz babci i ukrył w załamaniach zmarszczek.
– A kto to wie… – odpowiedziała zadumana. – Amaterasu uwolniła słońce, a w raz z nim całą naszą krainę. Nikt nie wie co się z nią potem stało.
– No to powiedz chociaż co to był za ptak, w którego się przemieniła – nalegały dzieci.
– Ja myślę, że to był orzeł! – krzyknęło najmłodsze. – Orły są duże i silne, mogą spokojnie dolecieć do słońca.
– Głupi jesteś. To musiał być jastrząb! Jastrzębie są najszybsze.
– Sam jesteś głupi. To na pewno był orzeł!
– Babciu powiedz mu, że to był jastrząb!
Cztery pary kasztanowo brązowych oczu ponownie utkwiły wyczekujący wzrok w ogorzałej, uśmiechniętej twarzy babci.
– To była kawka. Mała, czarna kawka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz