Atramentową, gęstą
niczym syrop, czerń nocy spowijała pełna oczekiwania cisza. Z nadejściem zmroku
ucichł, szalejący przez cały dzień, wiatr i cały świat zamarł w doskonałym bezruchu.
Pogrążone w ciemności Blackcrow czekało na księżyc.
– To nie jest naturalne
– kiwali głowami starzy ludzie – ani jednej chmurki na niebie, która mogłaby
przesłonić księżyc, więc czemu go nie widać?
Noc wdzierała się do
domostw i gęstymi cieniami otulała każdy skrawek przestrzeni znajdujący się
poza zasięgiem paleniska. Chłodnymi palcami głaskała skulone przy ogniskach
plecy, a ludzie wzdragali się pod tym dotykiem i nerwowo poprawiali na sobie
płaszcze.
Było już dobrze po
północy gdy obezwładniającą ciszę przygranicznej wioski rozdarł pierwszy krzyk
– ostry, chrapliwy, z rozwibrowanym „rrr” przypominającym krzyk ptaka – a wraz
z nim okrągła, srebrzysta tarcza wypłynęła z otchłani mroku i zalała uśpioną
krainę nieziemską poświatą.
***
Miejscowa akuszerka
Takura zadrżała pod badawczym spojrzeniem świetlistych oczu.
„To nie jest spojrzenie niemowlęcia” – przemknęła
jej pełna popłochu myśl, ale zaraz skarciła siebie za takie myślenie – „To tylko
dziecko, tak samo pulchniutkie i bezbronne, jak każde inne…a że ma jasne oczy?
No cóż anomalie się zdarzają, pewnie zaraz jej oczka ściemnieją.”
Mijały godziny, a oczy dziewczynki wciąż
miały niepokojący błękitno-szary odcień przywodzący na myśl wczesnojesienny
poranek, kiedy to lazurowe niebo delikatnie prześwieca poprzez transparentny
woal mgieł, barwiąc świat na srebrzysto.
– Jest piękna… na swój
sposób – niepewnie powiedziała Takata i pogładziła łysą główkę córeczki. Takura
ponuro przyglądała się dziecku, z każdą minutą czuła narastający niepokój i
lęk, że to dziwne dziecko w jakiś sposób narusza swoją obecnością delikatną
równowagę krainy.
– Nie powinniście
pozostawić jej przy życiu, to nie jest naturalne.
– Może poczekajmy do
ceremonii Tchnienia? Jeszcze nie wiemy, co postanowi Mateńka Ziemia, przyjmie
czy odrzuci…
– Rób, jak uważasz –
zimno odpowiedziała Takura – ja Ciebie ostrzegłam, niczego więcej nie mogę
zrobić.
Po tych słowach
akuszerka opuściła dom Takaty, ostrzegając każdego, kogo spotkała na swojej
drodze, przed zbliżaniem się do rodziny, w której przyszło na świat takie
dziwactwo. Później szeptano, że to znak od Mateńki, aby nie rodzić dzieci w
późnym wieku, bo to wbrew jej woli i można zostać srodze ukaranym.
Minęło kilka lat.
Sześcioletnia Amaterasu nie wyglądała na istotę powstałą w wyniku kary boskiej,
wszystko w niej było harmonijne i lekkie, ale inne – wzbudzająco lęk inne. Człowieka
z Blacrow można było poznać po niskiej, krępej i dosyć mocnej sylwetce,
oliwkowej skórze oraz niewielkich, bystrych oczach w kolorze orzecha i
lśniących mahoniową czernią włosach. Tymczasem delikatna Amaterasu, już w wieku
sześciu lat przerosła większość kobiet w wiosce, jej mlecznobiała skóra w
dotyku przywodziła na myśl świeżo zerwany płatek róży, a delikatne włosy mieniły
się wszystkimi odcieniami złota, ale według mieszkańców wioski, najgorsze były
jej oczy – duże, świetliste i sprawiające wrażenie, jakby patrzyły nie na
człowieka, ale gdzieś poprzez niego.
Gdy szła z matką przez
wieś, ludzie odwracali wzrok i ukradkiem spluwali przez lewe ramię, a Kobiety w
ciąży ochronnie zasłaniały dłońmi brzuchy, jakby chciały uchronić się przed
urokiem.
Nawet imię wykluczało
ją ze społeczności. Wedle pradawnego zwyczaju wszyscy mieszkańcy nosili imiona
zaczynające się na tą samą literę, co nazwa ich wioski; zatem w Temurii, każdy
miał imię na literę T. Wierzono, że to sama Mateńka Ziemia wybiera imiona dla
swoich dzieci. Podczas ceremonii Tchnienia cała wioska gromadziła się w
szczerym polu, gdzie na nagich bruzdach ziemi kładziono niemowlę, obok kładł
się kapłan i leżeli tak wtuleni w życiodajny, brunatny brzuch Mateńki Ziemi dopóki
nie wyjawiła swemu słudze, jakie imię ma nosić powierzone jej dziecko.
Podczas ceremonii
Tchnienia dziecka Takaty, kapłan długo leżał wyciągnięty na polu. Zaczęło się
zmierzchać, gdy w końcu wstał zgarbiony i zamiast radośnie krzyknąć, aby
wszyscy zgromadzeni usłyszeli nowe imię, przepraszająco wyszeptał do
zdrętwiałej od długiego oczekiwania i lęku Takaty:
– Amaterasu. Jej imię
jest Amaterasu. Przykro mi Takato.
Mimo szeptu, lotem
błyskawicy rozniosła się wieść, że nawet Mateńka Ziemia odrzuciła TO dziecko
nadając mu obce imię. Ludzie współczuli Takacie, ale na wszelki wypadek woleli
się trzymać od niej z daleka, dlatego mała Amaterasu dorastała w odosobnieniu,
świadoma niechęci ludzi z wioski i nienawiści ze strony dorosłego już
rodzeństwa, które obwiniało ją za wszystkie rodzinne nieszczęścia. Czuła, że
nawet matka mimo całej swej matczynej miłości, lęka się jej i zastanawia, czym
zawiniła wobec Ziemi, że została tak pokarana. Bardzo wcześnie uświadomiła
sobie, że to nie jest jej miejsce i zastanawiała się, czy w takim razie
istnieje takie miejsce, gdzie będzie mogła zaznać miłości.
Kiedy skończyła 15 lat i
przerosła wszystkich mężczyzn w wiosce, lęk przed nią zamienił się w prawdziwą
panikę. Takata, której czas na ziemi dobiegał już końca, wezwała ją do siebie i
unikając patrzenia w te niepokojące oczy rzekła:
– Amaterasu, czuję, że
Mateńka Ziemia wzywa mnie do siebie, a to oznacza, że już niedługo nie będzie
nikogo, kto mógłby ochronić cię przed ludźmi z wioski. Na wszelki wypadek
spakowałam ci wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i chciałabym, abyś była gotowa
na odejście. Będziesz gotowa?
– Jestem gotowa –
odpowiedziała Amaterasu. – Nie płacz, matko, jeśli odejdę to ludzie z wioski
znowu otoczą cię opieką i będziesz mogła złączyć się z Mateńką Ziemią w pokoju
i miłości. Im prędzej odejdę, tym lepiej.
Następnego dnia wschód
słońca zastał Amaterasu podczas wspinaczki na, oddzielającą Blackrow od Montaignewiev,
górę Tamaraz. Wspinała się lekko i wytrwale, a ciekawość zamieszkujących
sąsiednią krainę ludzi dodawała jej sił. Gdzieś w głębi serca pielęgnowała
nieśmiałą nadzieję, że okażą się podobni do niej.
Nie zrażała jej niegościnność
górskiego stoku, tak odmienna od tego do czego przywykła żyjąc w dolinie.
Żywiła się tym, co znalazła na nielicznych krzaczkach, nie było tego dużo, a
jednak sił miała zdecydowanie więcej niż wtedy, gdy żywiła się pieczoną
wołowiną. Noce spędzała skulona na ziemi, a mimo to nigdy wcześniej nie czuła
się tak bezpieczna i radosna. Im dalej szła, tym słabiej słyszała w swojej
głowie: „ona nie jest stąd”, „przeklęte dziecko”, „potworek”… Ostre, górskie
powietrze z chirurgiczną precyzją odcinało kawałek po kawałku otaczającą ją do
tej pory chmurę nienawiści aż nie pozostał po niej nawet najmniejszy ślad. Była
wolna.
Mijały dni, tygodnie,
być może miesiące, już dawno straciła rachubę czasu, a czasami traciła również
wiarę, że znajdzie w tej górzystej krainie jakichkolwiek ludzi. Dlatego gdy w
końcu natknęła się na człowieka, zamiast radości poczuła panikę i zastygła w
pół kroku nie wiedząc czy powinna się ukryć czy wręcz przeciwnie.
Stara, siwowłosa
kobieta w długiej tabaczkowo-brązowej sukni stała do niej bokiem zatopiona w
myślach nad bujną kępą ziół. Ku rozczarowaniu Amaterasu nie była do niej
podobna. Przede wszystkim była sporo niższa, jej oczy miały ciekawy odcień
spalonych słońcem stepów, a ogorzałą twarz równomiernie pokrywały złociste
piegi.
W pewnym momencie
staruszka drgnęła i spojrzała prosto w twarz oniemiałej Amaterasu. W
bursztynowych oczach błysnęło zaciekawienie.
– Kim jesteś?
– Nie wiem.
– Jak cię zwą?
– Amaterasu.
– Amaterasu…. No no –
staruszka zbliżyła się do dziewczyny, jej długi nos niemalże dotykał brody Amaterasu.
– Ciekawe, bardzo ciekawe…
– Co jest takiego
ciekawego?
Staruszka zachichotała
i odwróciła się do niej plecami.
– Co jest takiego
ciekawego? – nie ustępowała Amaterasu zachodząc jej drogę i zmuszając do
zatrzymania.
– Że w Blackrow
narodziła się wiedźma – staruszka wyminęła dziewczynę i ruszyła ścieżką w głąb
lasu. Amaterasu po chwili wahania pobiegła za nią.
– Skąd wiesz skąd
pochodzę? Dlaczego nazwałaś mnie wiedźmą? Kim jesteś?
– Potrafię widzieć, potrafię
słyszeć, potrafię czuć – brzmiała enigmatyczna odpowiedź. – Odnoszę wrażenie,
że ty też to potrafisz. Jestem Isobel.
– Kim jesteś Isobel? –
zapytała natychmiast wywołując u staruszki ponownie chichot.
– Tylko wiedźma docieka
dalej, każdy inny człowiek zadowoliłby się znajomością imienia. Dobrze wiesz
kim jestem, natomiast nie wiesz kim mogę się stać dla ciebie. Ja tego też na
razie nie wiem, ale spotkałyśmy się nieprzypadkowo. Czuję, że powinnyśmy
spędzić razem trochę czasu dlatego pozwól, że zaproszę cię do swojej chaty.
Chata Isobel stała na skraju
niewielkiej wioski i była małym, rozpadającym się domkiem sprawiającym
wrażenie, jakby nie powstał siłą ludzkich rąk, lecz po prostu pewnego dnia
sobie wyrósł z ziemi niczym brunatny podgrzybek. Składał się z okrągłej,
ciemnej izby i małej, zagraconej spiżarki. W powietrzu unosił się zapach
suszonych na ogniu ziół pomieszany z ciężkim, słodkawym aromatem żywicznego
drewna.
– Rozgość się
Amaterasu, zaraz przygotuję ci coś do jedzenia.
Ledwo usiadła na
niskim, wysłużonym zydelku gdy ze wszystkich możliwych zakamarków zaczęli ku
niej wychodzić zwierzęcy lokatorzy chatki. Pierwszy pojawił się dostojny,
kruczoczarny kocur; poufale trącił bladoróżowym nosem łydkę Amaterasu, po czym
bezceremonialnie wskoczył jej na kolana i ugniatając ostrymi pazurkami materiał
sukienki, mościł sobie wygodne miejsce do ułożenia. Z belki pod sufitem majestatycznie
sfrunęła perłowo-szara, okrąglutka kura, a tuż za nią nadleciała mała, czarna
kawka. Stanęła na stoliczku i badawczo spoglądała na Amaterasu raz jednym raz
drugim błyszczącym okiem.
– Ciekawe jakie plany
ma wobec ciebie Mateńka – przerwała milczenie Isobel. – Poznałam ludzi z
Blackcrow i wiem, że są równie przyjaźni i łatwi w kontaktach, jak ziemia,
która ich karmi, a jednak uciekasz od nich, jak zranione szczenię. Wyczuwam, że
coś się za tym wszystkim kryje i chętnie bym się przekonała co to takiego, więc
jeśli chcesz możesz u mnie zostać tak długo jak ci się spodoba, a ja pokarzę ci
to co potrafię.
– A co potrafisz
Isobel?
– Potrafię widzieć,
potrafię słyszeć, potrafię czuć – roześmiała się i przeciągnęła aż chrupnęły
kości. – Chodź, pora spać.
– A gdzie mogę się
umyć?
– Umyć? – po raz
pierwszy tego wieczoru udało jej się zaskoczyć staruszkę.
– Umyć. Zmyć z siebie
dzisiejszy dzień i zrobić miejsce na kolejny.
– Tam masz cebrzyk z
wodą, umyj się skoro musisz. Dziwne macie zwyczaje w tym Blackcrow.
– To nie jest zwyczaj z
Blackcrow – odpowiedziała Amaterasu rozkoszując się każdą kropelką spływającej
po skórze wody – To jest mój zwyczaj.
– No no – zacmokała
Isobel, a ponieważ nic więcej nie przyszło jej do głowy, więc powtórzyła: – No
no…
Odświeżona Amaterasu z
przyjemnością zakopała się w miękkiej pierzynie i momentalnie usnęła.
„Tyle nienawiści w
krainie nie znającej do tej pory tego uczucia” pomyślała Isobel rzucając w ogień
garść ziół, aż gęsty, drażniący oczy dym otulił szczelnie całą jej postać. „Coś
ciemnego ogarnia Blackcrow… zimno… straszne zimno… zmrożone soki Mateńki Ziemi…
głód… strach… nienawiść”
Pierwszą rzeczą, jaką
zobaczyła Amaterasu zaraz po przebudzeniu następnego dnia rano była lodowato
zimna Isobel leżąca bez ruchu przy wygasłym palenisku. Przerażona podbiegła do
staruszki, błagając w myślach Mateńkę, aby nie zabierała jej jeszcze do siebie.
– Isobel! Isobel!
Słyszysz mnie? Proszę cię usłysz! Proszę… nie chcę znowu być sama.
– Zima nadchodzi… – wyszeptała
pobladłymi wargami staruszka otwierając oczy. – Zima…
– Zimno ci? Głupie
pytanie, jesteś lodowato zimna, już dorzucam do ognia, zaraz będzie dobrze.
Wszystko będzie dobrze.
– Nic nie będzie dobrze
– ponuro odpowiedziała Isobel. – Wielkie zło idzie ku nam i nie wiem, czy
istnieje na tym świecie siła zdolna je powstrzymać.
– Skoro mogło się
narodzić tak wielkie zło, to musi istnieć równie wielkie dobro. – stanowczo
odpowiedziała Amaterasu. – Mateńka Ziemia nie dopuściłaby do zniszczenia
równowagi.
Staruszka tylko kpiąco
prychnęła i wzruszyła ramionami; ale to co dla doświadczonej życiem czarownicy urastało
do rangi arcytrudnej przeciwności, dla młodej Amaterasu brzmiało, jak wyzwanie.
Sama była zaskoczona spokojem, z jakim przyjęła słowa Isobel; znała zło, doznała
go nie raz, a mimo to nie czuła lęku.
„Za każdym złem kryje się
dobro.” Słyszała w głowie głos swojej zmarłej matki. „I tak, jak w ogniu
bezkształtne, brunatne trzewia ziemi zamieniają się w płynne złoto, tak dusza
człowieka wzrasta w zetknięciu z mocą zła. Tylko w ciemności możesz znaleźć
światło.”
– Muszę wracać do
Blackcrow.
– Nie powstrzymasz tego
Amaterasu. Lepiej ruszyć w głąb Montaignewiev i ostrzec króla… tak, król musi
wiedzieć co się zbliża.
– Tak, musi wiedzieć i
to jest twoje zadanie Isobel.
***
Krystalicznie czystą
ciszę przerwało rytmiczne, chrupiące trzaskanie. Twarde, lśniące od szronu
źdźbła traw pękały pod stopami Amaterasu, wydając niepokojący dźwięk łudząco
podobny do odgłosu miażdżenia wyschniętych, starych kości. Każdy krok pogłębiał
to nieprzyjemne uczucie ściskania w dołku, które czuła od chwili przekroczenia
granicy Blackcrow. Mijała zaniedbane, skute cienką warstewką lodu pola,
rozpadające się chaty oraz pogrążonych w dziwnym letargu ludzi o poszarzałych
twarzach i martwych spojrzeniach. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, nie zapytał
czego chce, ani skąd przybywa, wszechobecna lodowata obojętność przenikała ją
chłodem bardziej niż uporczywy wiatr z północy.
„Zbliżam się” pomyślała
„w tej wiosce nawet dźwięk zamarza, muszę być już bardzo blisko”
„Tak” usłyszała w
swojej głowie głos przypominający zgrzyt noża po tafli lodu „podejdź bliżej
moja droga”
„Gdzie jesteś?”
„Bliżej”
Powietrze gęste od
zamarzniętej wilgoci oblepiało jej twarz i usztywniało płaszcz krępując ruchy,
ale szła wciąż przed siebie wzywana lodowatym, wewnętrznym głosem. Coraz dalej
i dalej, tam gdzie wszelki kolor umiera w czystych objęciach bieli. Chwilami
miała wrażenie jakby stanowiły jedność, jakby jej srebrzyste włosy, porcelanowa
skóra i świetliste oczy były jedynie odcieniami tej wszechogarniającej,
wszechobecnej i wszechpotężnej bieli zdolnej pożreć całe dzieło kreacji Mateńki
Ziemi.
„Tak” powiedział głos i
wtedy ujrzała ją, ledwie widoczną na tle pokrywającego wszystko śniegu,
srebrnowłosą, porcelanowo białą ze świetlistymi, dużymi oczami. Gdyby nie srebrzysta
suknia w całości utkana z delikatnych płatków śniegu, Amaterasu mogłaby
przysiąc, że spogląda właśnie w ogromne lustro.
– Witaj w domu siostro.
– Kim jesteś? I
dlaczego zabijasz tę krainę?
– Zabijam – prychnęła
srebrzysta istota. – Wnoszę ład i harmonię. Jestem doskonałością bez początku i
bez końca. Jestem pięknem.
– Jesteś śmiercią.
– Skoro się upierasz –
wzruszyła ramionami – niech będzie, że jesteśmy śmiercią. Czekałam na ciebie
siostro, nie byłam pewna, w której wiosce się narodziłaś, więc szukałam
wszędzie, ale czułam, że w końcu się odnajdziemy i dopełnimy naszą powinność.
– Nie rozumiem…
– Jak mogłaś tak
wszystkiego zapomnieć?! – rozgniewała się. – Nie pamiętasz, po co nas zesłano?!
Dlaczego raz na milion lat inkarnujemy na tej planecie?! Amaterasu spójrz mi w
oczy! Jesteśmy córkami Zimy, przynoszącymi Ziemi wyzwolenie od wszelkiego bytu.
Równoważymy to co zostało zakłócone, a potem odchodzimy i czekamy na kolejne
wezwanie.
– A więc ludzie z
wioski mieli rację. Jestem istotą niosącą im zgubę – Amaterasu zwiesiła
bezsilnie głowę, aż srebrzyste włosy zasłoniły jej całą twarz, ale gdy
spojrzała poprzez lodowatą biel swoich włosów zobaczyła, że nadal jest ubrana w
stary, nieudolnie połatany brązowy płaszcz i ciężkie, plecione buty. Poczuła
ciepło otulającej ją wełny wciąż pachnącej owczą skórą, poruszyła palcami w
twardych butach dotykając każdego wystającego źdźbła słomy. Dary Mateńki Ziemi.
„Może jestem córką Zimy”
pomyślała. „ Ale na pewno jestem też córką Mateńki Ziemi i nie pozwolę
skrzywdzić jej dzieci. Wioski nie były przeludnione, jedzenia starczało dla
wszystkich, to nie jest czas na oczyszczanie, jeszcze nie teraz!”
– Głupia! – syknęła
śnieżna istota łapiąc ją w lodowate objęcia. Przejmujące zimno zalało całe ciało
Amaterasu, biała mgła przesłoniła oczy, poczuła, że za chwilę zostanie
całkowicie wessana i stanie się jednością ze swoją srebrzystą siostrą. Ostatkiem
sił krzyknęła.
– Niechaj stanie się
kolor! Kolorrr krra!
Atramentowo czarne
skrzydła sprawnie przecinały ostre od mrozu powietrze, gdy wznosiła się coraz
wyżej i wyżej ku niewyraźnej plamie słońca. Jej zachrypnięty głos z wibrującym
„rrr” uwalniał chmury z lodowej pułapki i rozpędzał na boki, aby utorować drogę
słonecznym promieniom.
„Niechaj stanie się
kolor, światło, życie!”
***
Srebrzysty blask
księżycowego światła rozganiał aksamitną czerń nocy wydostając z jej
zachłannych objęć żyzne pola, miękkie łąki i malownicze w swej prostocie wioski
układającego się do snu Blackcrow.
Złocisty snop iskier wzbił się aż pod sufit,
ale nikt nie zwrócił na to uwagi. W zaległej nagle ciszy niemalże słychać było,
jak czwórce zasłuchanych dzieci zdumienie otwiera buzie.
– I co było dalej
babciu?
– No właśnie, co dalej
babciu? Powiedz, czy ta niedobra dziewczyna umarła?
– Ale tej dobrej to się
nic złego nie stało, prawda?
– Babciu czemu nic nie
mówisz? Co dalej?
Miodowo-złoty blask
ognia otulił okrągłą twarz babci i ukrył w załamaniach zmarszczek.
– A kto to wie… – odpowiedziała
zadumana. – Amaterasu uwolniła słońce, a w raz z nim całą naszą krainę. Nikt
nie wie co się z nią potem stało.
– No to powiedz chociaż
co to był za ptak, w którego się przemieniła – nalegały dzieci.
– Ja myślę, że to był
orzeł! – krzyknęło najmłodsze. – Orły są duże i silne, mogą spokojnie dolecieć
do słońca.
– Głupi jesteś. To
musiał być jastrząb! Jastrzębie są najszybsze.
– Sam jesteś głupi. To
na pewno był orzeł!
– Babciu powiedz mu, że
to był jastrząb!
Cztery pary kasztanowo
brązowych oczu ponownie utkwiły wyczekujący wzrok w ogorzałej, uśmiechniętej
twarzy babci.
– To była kawka. Mała,
czarna kawka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz