Sopot. Nigdy nie była w
Sopocie. Może to trochę dziwne – kochała morze, nie przepadała za górami,
ale jakoś nigdy nie znalazła czasu ani na Sopot, ani na Kołobrzeg. Zbliżała się
już do trzydziestki i zaczynała zastanawiać, ile z wymarzonych podróży uda się
jej jeszcze odbyć. Sopot? Kiedy Anka zaproponowała Trójmiasto, Sylwia nie była
zachwycona – miała nadzieję na coś bardziej egzotycznego – może na Toskanię,
albo chociażby Pragę, która ją urzekła całe lata temu. Sopot?
***
Pogoda
dopisywała – chyba mieli dużo szczęścia, bo nad polskim morzem taki słoneczny
tydzień nigdy nie mógł być pewniakiem. Kiedy wszyscy uciekali do cienia, Sylwia
zostawała na plaży – uwielbiała słońce i nigdy jej nie przeszkadzało. Owszem –
ostatnio trochę bardziej, niż dawniej, ale zrzucała to na karb wieku i zmęczenia
nudną pracą. Teraz też wszyscy znajomi udali się do którejś z kafejek
nieopodal mola, by odpocząć w klimatyzowanych pomieszczeniach, pałaszując
olbrzymie porcje lodów i popijając chłodne piwko. Sylwia została – spacerowała
brzegiem morza, czując przyjemny chłód wody, która muskała jej stopy.
Nagle jej uwagę
przykuło coś dziwnego. Zamrugała, niepewna, czy to nie pot cieknący jej z czoła
do oczu, jednak teraz nie miała już wątpliwości – tam coś było. Podeszła
ostrożnie – zapędziła się już dość daleko od miejsca, z którego wyruszyła.
Tutaj plażowało niewiele osób, a wszystkie schroniły się w wodzie, albo uciekły
do miasta, więc poza starszą parą całkowicie zajętą przeglądaniem prasy, w
okolicy było pusto.
Wydma migotała… Jakieś
nieprawdopodobnie świecące drobinki, których nie mogła przecież pomylić z
piaskiem. Błękitne i różowawe. Co to mogło być? Zagryzając w skupieniu wargi,
powoli zbliżyła dłoń. Czy to rozważne? Jej palce… zniknęły! Nie, nie przestały
istnieć. Czuła je, a na nich nieprzyjemny chłód. Jakby znajdowały się w innym
wymiarze. Rozejrzała się dookoła i, mając całkowitą pewność, że nikt jej nie
obserwuje, zbliżyła się do tajemniczego... Czego?
***
Zamknęła oczy, kiedy
jej ciało przeszył paraliżujący chłód. Kiedy otworzyła je ponownie… To nie
był Sopot! To nie była polska plaża, na której znajdowała się przed chwilą.
Rozejrzała się przerażona. Czy to jakiś stary eksperyment sowiecki,
pozostawiony na pastwę losu, kiedy upadł ZSRR? To miejsce…
Wciągnęła głęboko
powietrze. Jej płuca rozciągały się. Było chłodno i wilgotno. Rozejrzała się – stała
w jakiejś jaskini, właściwie na jej progu. Widziała z góry wielką dolinę,
pokrytą czymś różowym. Niesamowita cisza, która panowała w całej okolicy była
chyba jednak najbardziej przerażająca. Czy kogokolwiek spotka? Czy w ogóle
powinna się stąd ruszać? Co się stanie, jeżeli nie będzie potrafiła odnaleźć
tego miejsca i pozostanie tu na zawsze… sama?
Wiedziała, że czyni
nierozważnie, ale miała już dość bycia rezolutną i roztropną. Przypomniała jej
się natychmiast Lilanna – partnerka jej wuja. To oni ją wychowywali, odkąd w wieku
trzynastu miesięcy została sierotą. Nigdy jednak nie potrafiła zaufać tej
dziwnej kobiecie, która właściwie się nie starzała. Miała tajemnice, a Sylwię
straszliwie to irytowało. Cóż, pora ruszać. Jej nudne życie może w końcu
zaowocuje jakąś ciekawą przygodą.
***
– Gdzie ona się
podziewa? – Anka była wściekła. Sylwia obiecała, że pojawi się na obiedzie.
Oczywiście nie miała pojęcia, jakie to dla Anki ważne, ale co z tego.
– Poczekamy jeszcze
kilka minut i zaczniemy bez niej – odpowiedział Przemek, całując dziewczynę w
policzek. – Chyba jej to słońce zaszkodziło, ale to już nie twój problem,
Kochanie.
Anka zrobiła marsową
minę i nic nie mogła poradzić na to, że Sylwia sprawiła jej zawód.
Pokiwała z rezygnacją głową i postanowiła wrócić do stolika, przy którym
siedzieli już wszyscy pozostali. Może Sylwia się domyśliła, w czym rzecz i po
prostu nie chciała brać w tym udziału? Nie, to by było głupie i niedojrzałe.
Właśnie siadała, kiedy zobaczyła Sylwię w drzwiach restauracji.
– Jesteś, nareszcie –
przywitała przyjaciółkę. – Już się zastanawialiśmy, czy nie wysłać ratowników –
próbowała żartować, żeby nie dać po sobie poznać, że się martwiła. – Dziwnie
wyglądasz, blada jesteś. Dobrze się czujesz?
– Wszystko w porządku –
odpowiedziała Sylwia, siadając do stołu. Czy to możliwe, że tutaj upłynęło
zaledwie kilka godzin, kiedy jej życie przeskoczyło o kilka dobrych lat? Może
to wszystko było snem, może mieli rację, że za dużo czasu spędza na słońcu
i miała jakiś udar, albo coś w tym rodzaju? Nie, to głupie. Dotarło do niej, że
wszyscy się jej bacznie przyglądają. Uśmiechnęła się i chwyciła za menu.
Nie zdążyła niczego
wybrać, kiedy Przemek wstał i poprosił o chwilę uwagi. Zaręczyny? Czy on mówił
serio? Zerknęła na Ankę. Chyba tak. Rany, kiedy ona podróżowała po obcym
świecie i uczyła się magii, jedyny mężczyzna, na którym jej zależało i którego
chyba kochała, zaręczył się z jej najlepszą przyjaciółką! I po co jej teraz ta wiedza,
skoro już go straciła? Beznadziejna sytuacja...
***
Te ostatnie dwa dni
urlopu były absolutną katastrofą. Anka i Przemek byli w centrum uwagi, wszyscy
się z nimi cieszyli, a oni już snuli plany, jak będzie wyglądać ich ślub.
Sylwia była zrozpaczona. Do tej pory miała nadzieję, że jeszcze go odzyska, ale
teraz wiedziała, że to niemożliwe.
Powrót do Poznania okazał się nieprzyjemny. Jechała z nimi samochodem i przez całą drogę musiała wysłuchiwać, jacy są szczęśliwi i udawać, że również się cieszy. Na dodatek jeszcze perspektywa powrotu do nudnej i nielubianej pracy. Chyba musiała być przeklęta, skoro już od pierwszych miesięcy jej życia, ciągle ponosiła klęski.
Powrót do Poznania okazał się nieprzyjemny. Jechała z nimi samochodem i przez całą drogę musiała wysłuchiwać, jacy są szczęśliwi i udawać, że również się cieszy. Na dodatek jeszcze perspektywa powrotu do nudnej i nielubianej pracy. Chyba musiała być przeklęta, skoro już od pierwszych miesięcy jej życia, ciągle ponosiła klęski.
Szef ją zdenerwował i
miała dość. Nie minęły jeszcze dobrze trzy godziny odkąd pojawiła się w
biurze, a już jakieś problemy, pretensje. Czy naprawdę nie potrafią sobie
bez niej poradzić przez te dziesięć dni roboczych? Czy ona musi myśleć o
wszystkim?
Wyszła na papierosa. Na
ogół szła z kimś ze znajomych, ale dzisiaj nie miała nastroju do rozmowy.
Chciała pobyć sama, przemyśleć wszystko. Kiedy odpalała drugiego papierosa, w
głowie zakiełkowała pewna myśl. Szalona? Dlaczego by nie spróbować? W końcu
przez te kilka lat w równoległym świecie opanowała magię w całkiem niezłym
stopniu. Mogła być z siebie dumna – w całej okolicy nie było tak dobrej
czarodziejki, jak ona. Poza mistrzynią Ka-Raną oczywiście – jej
nauczycielką. Czy magia zadziała i tutaj? A jeśli tak, jakie będą tego
konsekwencje? Może w końcu uda jej się coś zmienić w swoim życiu, pokierować
nim tak, żeby w końcu była zadowolona? Lata temu utknęła w tej nudnej robocie w
kancelarii i teraz nie może się z tego wydostać, bo zawsze to lepiej mieć nudną
pracę, ale stałą i bezpieczną, niż szukać czegoś nowego, nieznanego, na
dodatek bez pewności, że się w ogóle znajdzie. Takie czasy. Może dzięki
magii…
Zastanowiła się
poważnie, od czego powinna zacząć i jakiego zaklęcia użyć, żeby było
bezpiecznie, a jednocześnie by nie miała wątpliwości, że to nie przypadek, a jej
czary.
***
Teraz już miała pewność
– magia działała i tutaj.
Kiedy tylko wróciła z
papierosa, sekretarka wezwała ją do szefa. Dostała awans i podwyżkę. To
jej dodało siły. Zadziałało. A może jedynie do szefa w końcu dotarło,
że bez niej nie potrafi sobie poradzić? Jak to sprawdzić?
Była tak zamyślona w
drodze powrotnej, że przegapiła swój przystanek i musiała wracać część drogi
pieszo, by nie tracić czasu na czekanie na kolejny autobus. Teraz znów
nie mogła opanować tych myśli. Czy rzeczywiście udało jej się to sprawić
magią? Czy ta podwyżka – spora, bo teraz miała zarabiać prawie dwa
razy tyle, co poprzednio – to była jej zasługa? Nawet nie zauważyła, że
wsypała do filiżanki trzy łyżeczki cukru, mimo że kawę słodziła zazwyczaj
połową łyżeczki.
Przemek. Chciała
Przemka. Tylko jego. Nie chodziło o to, że nie lubiła Anki. Ona była jej
jedyną przyjaciółką. Wszystko byłoby cudowne, gdyby nie to, że lata temu obie
zakochały się w tym samym facecie. Po dwóch latach spotykania się z Sylwią,
Przemek stwierdził, że popełnił błąd i ostatecznie wybrał Ankę. Sylwia nigdy
się z tym nie pogodziła. To bolało. Teraz mogła go odzyskać!
– Jak brzmiało to
zaklęcie? – Wyszeptała, kręcąc się po kuchni. Miała je na końcu języka.
Przysiadła na niewielkim drewnianym zydelku, który odziedziczyła po poprzednich
właścicielach. Zwykła, niepozorna ryczka, typowy poznański mebelek pani domu. –
Pamiętam.
Pstryknęła palcami,
niby dla rozluźnienia i głośno wypowiedziała magiczne wyrazy, których nauczyła
jej Mistrzyni. Dziwne słowa w języku, którego w tym świecie nikt nigdy
nie słyszał odbijały się echem po niewielkiej kuchni.
Pokręciła głową. Magia!
Cóż za głupota. Chyba rzeczywiście spędzała za dużo czasu na słońcu i
zaczęło jej odbijać. Ona, po dwóch fakultetach, wierzyła w czary. Idiotyzm!
Wstała i chwyciła filiżankę. Upiła trochę i niemalże wypluła ciemny płyn. Co za ulepek! Wylała go, wlała wodę do czajnika i wyjęła czysty kubek.
Wstała i chwyciła filiżankę. Upiła trochę i niemalże wypluła ciemny płyn. Co za ulepek! Wylała go, wlała wodę do czajnika i wyjęła czysty kubek.
***
– Odbiło mu, nie wiem,
co począć – biadoliła Anka, przerywając co kilka słów, by znów ryczeć. – Nie
wiem, co mu się stało. Kilka dni temu mówił, że mnie kocha. Poprosił mnie
o rękę. Planowaliśmy ślub. Wszystkim już o tym powiedzieliśmy. Rodzicom,
znajomym – chwila na kolejny spazmatyczny płacz. – Ja nie wiem, co się z nim stało.
Nagle zabrał swoje rzeczy i powiedział, że odchodzi, że popełnił błąd.
Sylwia, jesteś tam?
Nie odpowiedziała. Co
miała powiedzieć? Że jest zaskoczona? Właściwie była – nie sądziła, że to
się uda. Kiedy wymawiała dziwaczne zaklęcie, nie wierzyła tak naprawdę, że to
się powiedzie. Przemek jest jej. Kocha ją!
– Halo.
– Jestem –
odpowiedziała w końcu.
– On twierdzi, że to
wszystko moja wina, że wtedy ci go zabrałam. Czy ty też tak uważasz?
Znowu chwila ciszy.
Oczywiście, że tak uważała. Przez te wszystkie lata posądzała Ankę, że jest
winna wszystkim jej nieszczęściom. A jednak kochała ją na swój sposób. Może
dlatego, że poza nią i Przemkiem nie miała nikogo bliskiego. Teraz to się mogło
zmienić. Mogła naprawdę mieć jego. Chciał do niej wrócić.
– Tak – odpowiedziała w
końcu. Nie poznawała własnego głosu. Była taka zdecydowana, silna, zimna. Jak w
tamtym świecie, w którym dowiedziała się o istnieniu prawdziwej magii. Nie
zdążyła już niczego więcej powiedzieć – usłyszała jedynie kolejny atak histerii
i Anka się rozłączyła.
***
Siedzieli na tarasie,
popijając wino. Zaskoczyło ją, że Przemek nadal pamiętał, jakie jest jej
ulubione, mimo że nie należało do popularnych wśród ich znajomych. Przyglądała
się z fascynacją bąbelkom w kieliszku, kiedy nagle zauważyła, że zmieniły
kierunek i teraz lecą do dołu. Magia… Jak nad nią panować?
– Wybaczysz mi
kiedykolwiek? – Zapytał.
– Co takiego?
– Że wówczas popełniłem
błąd i wybrałem Ankę.
Nie odpowiedziała. Raz
jeszcze zerknęła na kieliszek i odstawiła go na stolik. Wstała, przeszła się do
balustrady i spojrzała na piękną Starówkę. To niesamowite, że udało jej się
znaleźć tu mieszkanie. W samym centrum Poznania, na tak wysokim piętrze, że
widziała z okien Stary Rynek. Westchnęła, wspominając paskudne mieszkanko
z czasów studenckich. Powoli odwróciła się w jego stronę, podeszła do leżaka,
na którym siedział i uśmiechnęła się.
– Oczywiście – odparła
w końcu, biorąc jego dłoń.
– Nie chciałem zranić
Ani – powiedział ledwie słyszalnym głosem. Wiedziała, że tego nie chciał.
Ona też nie. Ale tak się musiało stać. Po prostu musiało.
***
Ślub odbył się jeszcze
w grudniu. Fakt, że małżeńską przysięgę składali sobie w pierwsze święto
Bożego Narodzenia większość ludzi uznało za niesamowite. Jak jej się to udało
zorganizować i to w tak krótkim czasie, pozostawało tajemnicą. Na ten dzień
zapowiadano opady deszczu i dodatnią temperaturę. Ot, jesień w środku zimy – pogoda,
do której poznaniacy się już przyzwyczaili. Jednak na kilka godzin przed
uroczystością spadł puszysty śnieg, pokrywając wszystko dookoła, a termometry
wskazały minus dziesięć. To dopiero pogodowy cud!
Na weselu nie bawiła
się dobrze właściwie tylko Anka, ale nikt się temu nie dziwił. Niedawno jeszcze
sama planowała zamążpójście i to na dodatek z tym samym panem młodym. Siedziała
w kącie, smutna i nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Zastanawiała się cały
czas, dlaczego w ogóle przyjęła zaproszenie. Tak, kochała ich oboje i chciała
ich szczęścia. Nawet jeśli to tak cholernie bolało, a jej serce tak mocno
krwawiło.
W lutym Sylwia dostała
kolejny awans. Zarabiała już naprawdę świetnie i… Postanowiła odejść. Chciała w
końcu wziąć swój los we własne ręce i założyć własną firmę. Patrzyli na nią z
niedowierzaniem. Wszyscy poza mężem, który ją nieustannie wspierał. Nie musiał,
przecież i tak by sobie poradziła, chociaż cieszyła się, że był przy niej.
Nawet, jeśli miała świadomość, że tak go zaprojektowała.
O dziwo, jej
wydawnictwo osiągnęło sukces. Już po niecałym roku przynosiło zyski i to
niemałe. W niesamowitym tempie nawiązywała kontakty z pisarzami, tak polskimi,
jak i zagranicznymi. Wydawało mnóstwo ciekawych pozycji. Dużo, drogo,
na wysokim poziomie i z rozmachem – a jej książki z półek sklepowych schodziły
po zaledwie kilku tygodniach od premiery i zaczynały się dodruki.
Wtedy dotarło do niej,
że chce mieć dziecko. Ta myśl nigdy wcześniej nie pojawiła się w głowie Sylwii.
Jej koleżanki ze szkoły dawno już były mamusiami. Jej znajomi z pracy mieli
kilkuletnie dzieciaki, a ona nie czuła potrzeby. Teraz to się zmieniło. Miała
męża, którego pragnęła od lat i w końcu jej się udało. Miała przyjaciółkę,
która nie opuściła jej nawet mimo całej tej awantury wokół Przemka. Miała
świetny interes, który kwitł i pokazała ludziom, że nie mają racji. Teraz
chciała mieć coś, kogoś tak naprawdę tylko dla siebie. Przemek był zaczarowany.
Gdyby magia prysła... Co by się wtedy stało? Nawet nie chciała o tym
myśleć. Przerażające!
Chciała zostać matką.
Wychować dziecko. Wiedziała, że Przemek jest zbyt zajęty na bycie
tatusiem, więc i tak całe wychowanie spadnie na nią. To ona będzie najbliżej
tego nowego życia. Ona i tylko ona.
Nie miała bliskiej
rodziny. W trzynastym miesiącu życia straciła rodziców. Wychowali ją wuj Piotr
i ciotka Lilka. Starali się, na pewno, jednak coś im nie wyszło. Uciekła z
domu, kiedy tylko mogła. Właściwie nie uciekła – po maturze spakowała swoje
rzeczy i wyprowadziła się, tłumacząc, że musi spróbować życia na własny
rachunek. Wynajęła maleńką i paskudną kawalerkę i zaczęła dwa kierunki studiów.
Później wymawiała się sesjami, egzaminami, wymaganiami profesorów, nowymi
znajomymi. Kiedy poszła do pracy niewiele się zmieniło i teraz miała
kontakt ze swoimi opiekunami dwa, góra trzy razy do roku, mimo że mieszkali
przecież w tym samym mieście. Chciała sama sobie udowodnić, że ona podoła
macierzyństwu, że poradzi sobie lepiej od ciotki Lilki.
***
– Rodzice uważają, że
to głupie i powinienem dać sobie spokój – Przemek był przygnębiony.
– Rodzice nie są
wyrocznią – odpowiedziała Sylwia, nasypując Marysi płatków do miseczki.
Dlaczego teściowie zawsze starają się stanąć im na drodze? Dlaczego byli tacy
twardo stąpający po ziemi i nie chcieli, by ich syn miał marzenia? Wkurzało ją
to i nie raz już złapała się na myśli, że mogłaby ich jakoś zaczarować. Ale
tego nie zrobiła, bo nie było takiej konieczności. Często korzystała z magii
dla własnych wygód, ale lubiła sobie powtarzać, że potrafi żyć bez
czarów.
– Uważasz więc, że
powinienem spróbować?
– Jeśli czujesz, że
masz szansę, to oczywiście, że tak. W najgorszym razie ci się nie uda.
Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz.
Mówiła to, co czuła.
Powinien się zmierzyć z tym wyzwaniem. Jeśli natomiast nie będzie mu szło,
ona mu pomoże. Magią, rzecz jasna. Nie musiał wiedzieć. Ona miała świadomość, jakie
to dla niego ważne i chciała, żeby był szczęśliwy. Skoro chce zostać
prezydentem miasta, tak się właśnie stanie.
– Smacznego – Marysia
wpadła do kuchni i od razu chwyciła za łyżkę. Uwielbiała owsiankę z malinami.
Uśmiechnęła się i usiadła. Spojrzała na rodziców – wiedziała, że nie wolno
im przeszkadzać, kiedy mają takie poważne miny. Była taka rezolutna, że
posłali ją do szkoły z rocznym wyprzedzeniem. Dziadkowie uważali, że to
makabrycznie zły pomysł, ale Przemek i Sylwia wiedzieli swoje.
– Tak właśnie uważam –
odpowiedział Przemek po chwili namysłu, odstawiając do zlewu kubek po kawie. –
Smacznego, Marysiu – dodał, jakby teraz dopiero spostrzegł, że córeczka do nich
dołączyła. – Chcę wystartować. Mam dużo pomysłów, sądzę, że Poznaniowi
zrobiłyby dobrze reformy, które opracowałem, a jednocześnie mam świadomość, że jeśli
wygra ktokolwiek inny, nie uda się ich przeprowadzić. Mamy duże poparcie, ale
nadal jestem mało znany.
– Nad tym możemy
popracować. Zostaw to mnie – odpowiedziała z uśmiechem. – W końcu wydawnictwo
może czasami zdziałać cuda – dodała.
– Zdajesz sobie sprawę,
że poświęcę się temu całkowicie? Że będę miał jeszcze mniej czasu dla ciebie i
Marysi?
– Jeśli to cię
uszczęśliwi, obie jakoś przetrwamy trudne chwile – powiedziała Sylwia,
już rozmyślając nad tym, jak zorganizować mężowi kampanię i ewentualnie
wspomóc go zaklęciami, gdyby okazało się to absolutnie konieczne.
***
To była ciężka batalia.
Kontrkandydat Przemka okazał się rywalem godnym stanowiska. Sylwia wściekała
się za każdym razem, kiedy widziała niepokojąco nieprzychylne mężowi komentarze
i prognozy. Przemek powoli się załamywał – walczył cały czas, wydawał się w
pełni sił, nie poddawał ani na chwilę – dopóki nie zamykał drzwi od mieszkania
i nie zostawał jedynie z dwiema najbliższymi osobami. Wówczas zmieniał się nie
do poznania – był markotny, rozdrażniony, złościło go niemalże wszystko, a na
dodatek obwiniał o to Sylwię, która nie wybiła mu tego głupiego pomysłu z
głowy.
Niedzielny ranek
zapowiadał się spokojnie. Do wyborów zostały jeszcze tylko trzy tygodnie i
Przemek nie miał już właściwie wątpliwości, że przegrał tę batalię. Sondaże
wskazywały, że ma niecałe trzydzieści procent głosów – zdecydowanie za mało,
żeby jeszcze się coś zmieniło w rozkładzie sił.
Siedzieli przed telewizorem,
oglądając film z Marysią. Już jakiś czas temu obiecał Sylwii, że niedziele
zostaną dla rodziny – zresztą nie chciał, żeby córka przestała go widywać.
Tak bardzo pragnęła obejrzeć tę bajkę, że jej uległ. Poza tym stary dobry
Disney zawsze poprawiał mu humor.
Biegające po
pięćdziesięciocalowym ekranie krasnoludki, które śpiewają "Hej ho, hej
ho" i śliczna Śnieżka rzeczywiście pozwoliły mu na chwilę wyrwać się z brutalnego
świata władzy, interesów i podchodów. Już niemal zapomniał o nieprzyjemnościach
walki o stanowisko, kiedy zadzwonił telefon.
– Odbierzesz? – Zapytała
Sylwia, robiąc dziwną minę. Co chciała mu przez to powiedzieć – że powinien
odebrać, czy może nie? – Chyba powinieneś odebrać – dodała, widząc jego
wahanie. – To może być coś ważnego.
Niechętnie podszedł do
telefonu. Niedziele miały być dla rodziny, nikt nie miał im przeszkadzać.
Zły, że ktoś narusza jego spokój, odebrał. Bladł z każdą sekundą, z ledwością
utrzymał się na nogach. Kiedy połączenie zostało zakończone, resztkami sił
oparł się o bufet. Przyglądał się żonie szeroko otwartymi oczami, z
niedowierzaniem kręcąc głową.
– Co się stało? – Zapytała
zatroskana. Doskonale wiedziała, ale teraz nie było już odwrotu. Gdyby
kiedykolwiek się dowiedział, co dla niego zrobiła, z pewnością by jej tego
nie wybaczył. Nie mogła sobie na to pozwolić. Zrobiła to dla niego, dla
jego szczęścia, dlatego, że tak bardzo chciał zostać prezydentem. Dlatego, że
go kochała, dlatego, że w niego wierzyła...
– Barecki… miał
wypadek. Przeżył, ale lekarze twierdzą, że jego stan jest bardzo ciężki. Nawet
jeśli przetrwa najbliższą dobę, z pewnością nie wróci do wyścigu. Ani teraz,
ani w przyszłości. W najlepszym razie spędzi resztę życia na wózku,
dobrze będzie, jeśli nie skończy jako warzywo – opadł na fotel.
– O, Boże – powiedziała
jedynie cicho, przytulając go. – To straszne. I co teraz?
Nie przypuszczała, że
sprawy zaszły aż tak daleko. Chyba przesadziła. Mimo upływu lat nadal miewała
problemy z kontrolą mocy. Magia raz po raz wypływała z niej nieświadomie,
czasami zdarzało się, że była znacznie silniejsza, niż Sylwia sobie tego
życzyła. Owszem, chciała, żeby Barecki ustąpił. Jeśli to konieczne była gotowa
wysłać go na dłuższy czas do szpitala. Ale nie na wózek do końca
życia. Nie tak! Czy uda jej się jakoś odwrócić ten czas? Pomóc mu w jakikolwiek
sposób wyzdrowieć, chociaż częściowo?
***
– Ciociu – przywitała
się chłodno Sylwia. Dawno już nie widziała wujostwa i pewnie niewiele by się
zmieniło, gdyby nie Pierwsza Komunia Marysi. – Cieszymy się, że udało wam się
dotrzeć.
– My również. Gdzie
mała? – Rozejrzała się Lilanna.
Sylwia badawczo się jej
przyglądała. Z pewnością była już po sześćdziesiątce, ale nadal niewiele
się zmieniła od czasów dzieciństwa Sylwii. Przybyło jej kilka siwych włosów,
ale tak naprawdę nie postarzała się więcej niż o kilka lat, gdy tymczasem wuj
Piotr wyglądał na swoje sześćdziesiąt trzy lata.
– Bawi się w ogródku –
powiedział Przemek, wchodząc do foyer. Mieszkali teraz w dużym domu na
przedmieściach Poznania, wśród zieleni, niedaleko jeziora. Lubili to miejsce –
było swego rodzaju ucieczką przez codziennym biegiem, azylem. Sylwia nadal
prowadziła z sukcesami swoje wydawnictwo, Przemek okazał się świetnym
prezydentem. Chcieli jednak mieć choć trochę prywatności – szczególnie ze
względu na Marysię.
Piotr już kierował się
do wyjścia na taras, z którego można było wejść bezpośrednio do ogrodu, jednak
Sylwia zatrzymała ciotkę.
– Chciałam z tobą
porozmawiać – powiedziała cicho, jakby w obawie, że ktoś może je podsłuchać.
– To ważne – dodała.
Lilanna zgodziła się
bez wahania. Starała się być dla Sylwii matką, chociaż wiedziała że nią nie
jest. Straszliwie zabolała ją wyprowadzka dziewczyny zaraz po maturze
i to, że kontakt między nimi był taki słaby. Widziała, że Piotr
również cierpiał z tego powodu, ale mimo upływu lat nie potrafiła w żaden
logiczny sposób wytłumaczyć sobie, dlaczego Sylwia ich nie kochała.
– Jak się poznaliście?
Ty i wuj – Sylwia wypaliła jeszcze zanim zamknęła drzwi. Lilanna była
zszokowana. To miała być ta ważna rozmowa?
– Nigdy cię to nie interesowało
– odpowiedziała, zmieszana, przysiadając na rogu łóżka. Żeby o tym rozmawiać
nie musiały przecież wchodzić do sypialni, spokojnie mogły zostać w salonie,
albo przejść do ogrodu.
– Teraz mnie
interesuje. Jak, gdzie, kiedy? – Zadawała pytania, jakby strzelała z karabinku.
Oparła się o drzwi, by dać ciotce do zrozumienia, że nie wyjdą z tego
pomieszczenia, póki nie otrzyma odpowiedzi. – Nie starzejesz się. Możesz
oszukiwać innych, ale ja cię za dobrze znam. Jak to robisz?
Lilanna oparła się
łokciami na łóżku. Zawsze wiedziała, że Sylwia jest inteligentna i spostrzegawcza.
Miała świetny wzrok, choć tego nie powinna była dostrzec.
– Nie starzeję się? – Zapytała,
śmiejąc się głośno. – Chciałabym. Niestety te siwe włosy…
– Farbujesz pasemka, żeby
wyglądały, jakbyś siwiała – Sylwia znowu ją zaskoczyła. – Dlaczego? Czy… Czy
używasz magii?
– Magii?
– Gdzie się
poznaliście?
– Na wakacjach, nad
morzem, już kiedyś o tym wspominałam, nie pamiętasz? – Odpowiedziała Lilanna,
nie wiedząc, że właśnie zdradziła swoją największą tajemnicę i nie ma
już odwrotu.
– W Sopocie?
– Owszem. – Skąd Sylwia
wiedziała? – Czy to ma znaczenie?
– Nauczyłaś się tam
magii? W tym drugim świecie?
– Co takiego?! –
Lilanna poderwała się, jakby do niej strzelano. Co też Sylwia mówi? W drugim
świecie? Czy ona znalazła portal?
– Zadałam proste
pytanie. Czy nauczyłaś się magii w równoległym świecie i dlatego się nie starzejesz?
Potrzebuję pomocy kogoś, kto potrafi cofnąć czary – dokończyła z rozpaczą
w głosie. – Nie mam już siły sama z tym walczyć. Czy możesz mi pomóc?
– Nie znam magii –
odpowiedziała ciotka, przytulając Sylwię. – Myślę jednak, że wiem, o jakim
świecie mówisz. Nie byłam w nim od... Dawna. Przybyłam z niego razem z częścią
mojej rodziny. Oni wrócili lata temu, ja zostałam, ponieważ się zakochałam.
Ale nie przyniosłam ze sobą magii. Nie potrafiłam jej tutaj
zastosować. Elfy nie były bardzo magicznymi stworzeniami.
– Elfy? – Sylwia
podniosła głowę, z fascynacją i niedowierzaniem przyglądając się kobiecie,
która ją wychowała.
– Jestem Elfem, dlatego
się nie starzeję. Przybyłam do waszego świata w roku 1973.
– Razem z królem Elfów,
Rofamem? – Sylwia przypomniała sobie historie zasłyszane w tamtym świecie.
– Przecież to jedynie legendy, opowiadane od wieków bajki.
– Od wieków?
– Kiedy przekroczyłam
portal, trafiłam do świata magicznego. Tam nauczyłam się czarów. Opowiadano o
królu Elfów, który przeszedł na drugą stronę i wrócił po tysiącleciach.
– Przecież on był tu
zaledwie dziesięć lat – Lilanna kręciła głową.
– Tam czas biegnie
inaczej. Byłam tam kilka lat, ciociu, a tutaj minęło zaledwie kilka godzin.
Kiedy on wrócił do swojego świata, wasze królestwo chyliło się już ku upadkowi,
a on nie był już wszechmocnym królem. Kazał nawet zasypać portal. Zmarł,
oszalały z rozpaczy.
– Rofam – Lilanna
osunęła się na podłogę. Do tej chwili zawsze pocieszała się, że jej brat
i bratowa szczęśliwie dotarli do domu i wprowadzili wszystkie reformy,
które wspólnie zaplanowali. Dzisiaj jej świat runął w gruzach. Podniosła głowę,
z rozpaczą patrząc na Sylwię. – Dlaczego potrzebujesz pomocy?
***
Sylwia nie potrafiła
sobie z tym poradzić. Minęły już cztery lata odkąd Przemek wygrał wybory, a ona
cały czas śledziła postępy w rehabilitacji Bareckiego. Niewiele się zmieniało.
Przynajmniej na lepsze. Odzyskał przytomność, ale pierwsze półtora roku spędził
nic nie mówiąc. Gdy w końcu lekarzom udało się przeprowadzić operację i
niedoszły prezydent miasta odzyskał mowę, okazało się, że rany psychiczne są
jeszcze gorsze. Co się właściwie z nim stało, tego nikt nie wiedział. Nagle
pojawił się na środku ulicy, zakrwawiony, z połamanymi żebrami, wstrząsem mózgu
i kompletnie zmiażdżonymi nerkami. Miał też ranę kłutą szyi i cud chyba tylko
sprawił, że nie przebito mu aorty.
Każdego dnia miała nadzieję, że uda jej się jakoś temu zaradzić, że znajdzie jakieś zaklęcie, które mu pomoże. Jej pomoże. Uleczy go, chociaż częściowo. Pozwoli wrócić do normalnego życia, do żony, do dzieci. A jej w końcu da spokój ducha. Niczego nie znalazła. Nawet chciała jechać na wakacje do Sopotu, w nadziei, że odnajdzie portal, uda jej się z niego skorzystać i po tamtej stronie uzyska odpowiedzi. Wtedy Marysia poważnie się rozchorowała i nie mogli jechać. Zawsze coś stawało jej na drodze, jakby świat chciał dać jej do zrozumienia, że musi zapłacić za swoje przeszłe błędy. Nawet, jeśli płaci za nie także ten nieszczęsny i niewinny człowiek.
Każdego dnia miała nadzieję, że uda jej się jakoś temu zaradzić, że znajdzie jakieś zaklęcie, które mu pomoże. Jej pomoże. Uleczy go, chociaż częściowo. Pozwoli wrócić do normalnego życia, do żony, do dzieci. A jej w końcu da spokój ducha. Niczego nie znalazła. Nawet chciała jechać na wakacje do Sopotu, w nadziei, że odnajdzie portal, uda jej się z niego skorzystać i po tamtej stronie uzyska odpowiedzi. Wtedy Marysia poważnie się rozchorowała i nie mogli jechać. Zawsze coś stawało jej na drodze, jakby świat chciał dać jej do zrozumienia, że musi zapłacić za swoje przeszłe błędy. Nawet, jeśli płaci za nie także ten nieszczęsny i niewinny człowiek.
Lilanna nie potrafiła
jej pomóc. Wspólnie doszły do wniosku, że przejście na drugą stronę nie wchodzi
w rachubę. Czas tam płynie tak szybko, że z pewnością świat, który poznała
Sylwia już dawno przestał istnieć. Nie wiadomo, czy przejście teraz nie groziło
jakąś katastrofą.
Sylwia spojrzała na
Marysię, która właśnie opowiadała dziadkowi o tym, jak cudownie było
przyjąć do serca Pana Jezusa. Zastanowiła się, kiedy ona po raz ostatni
tak naprawdę przystąpiła do Komunii. Dzisiejszy ranek się nie liczył. Poszła
do spowiedzi i komunii, bo nie mogła inaczej, nie w tak ważnym dniu dla
jej córki. Ale to nie było szczere – nie czuła potrzeby. To było, jak spróbowanie
kawałka wędliny na promocyjnym stanowisku w jakimś markecie. Zjadła i tyle.
Spowiedź też była wielkim oszustwem. Co miała powiedzieć temu księdzu? Że jest
czarodziejką i prawie zabiła czarami niewinnego mężczyznę, niszcząc jego
rodzinę i całe życie?
Usiadła na leżaku –
wiedziała, że jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Musi odejść. Na zawsze.
Pewnego dnia Marysia przeczyta listy, które Sylwia do niej pisała, kiedy córeczka
leżała jeszcze w kołysce. Dowie się prawdy o magii. Być może sama postanowi
odszukać to tajemnicze przejście. A może będzie mądrzejsza od matki i nie
skusi ją władza wynikająca z zaklęć. Tego jednak miała się już nie dowiedzieć.
Wstała powoli, założyła lekki sweterek i wyszła z domu. Teraz wystarczy
jedynie pomyśleć o tym, jakim zaklęciem się unicestwić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz