Mrok wydobywa moją osobowość. Wyostrza mój wzrok i słuch. W dźwięczącej ciszy nocy rozpoczynam swój codzienny rytuał. Wszystko może stać się jego częścią, każdy zapomniany na stole kawałek papieru, każda zwisająca z mankietu nitka, każdy zapomniany guzik…Wszystko co w świetle poranka, wraz z przebudzeniem koloru, roztapia się w nicości pstrokatej przestrzeni teraz wydobywam i ożywiam swoimi zwinnymi łapkami.
Co jakiś czas zaglądam do „pokoju do którego nie wolno mi wchodzić”. Nasłuchuję spokojnego oddechu, wącham rozgrzane snem ciała. Wszystko w porządku. Są. Przytuleni jak małe kociaki.
Drażniący warkot przerywa mi zabawę. Już świta. Banalna szarość płoszy elegancki mrok. Wszystko zamiera, jakby przytłoczone jej ciężarem. To dla mnie znak, że pora zająć miejsce przy misce. Czekam.
„W pokoju do którego nie wolno mi wchodzić” słyszę przyspieszony oddech, trzask zaspanych kości i szelest piżamy przesuwającej się po wysuszonej nocą skórze. Po chwili pojawia się Ona. Idzie szybko w moją stronę, czasami uderza biodrem o kant stołu i syczy z bólu. Nie muszę nic robić, z jakiegoś powodu jestem dla Niej ważniejsza niż ona sama. Nigdy nie napełnia własnej miski zanim nie napełni mojej.
Przytula mnie. Czuję powolny rytm zaspanego jeszcze serca; potargane, jasne włosy łaskoczą mnie w wąsy- lubię ich zapach, suchy, słoneczny, bezpieczny. Wtulam nos w te włosy a pazurki automatycznie zaczynają ugniatać cienki materiał piżamy, co jakiś czas zahaczając o skórę. Jej ciało jest twarde jak mój drapak.
Rano jestem spragniona miłości. Jak mogłoby być inaczej skoro nie widziałam Jej przez całą noc. Dlaczego tak szybko mnie odkłada?
Nie daję Jej wymyć zębów, uciekam z jej skarpetkami, chowam się w podkoszulku i podgryzam palce gdy próbuje mi go odebrać. Czasami kładę Jej się na stopach i patrzę prosto w oczy z nadzieją, że tym razem ze mną zostanie.
Wychodzi. Pospiesznie, niemalże w biegu dopinając ostatni guzik płaszcza. Na stole jeszcze dymi niedopita herbata, w korytarzu łapię ostatnie echa zapachu. Smutno.
Na szczęście za chwilę wstaje On. Porusza się niespiesznie, jeszcze trochę zaspany z potarganymi włosami. Spokojnie szykuje sobie śniadanie i cierpliwie po raz setny zdejmuje mnie z kuchennego blatu, na który uwielbiam wskakiwać, aby sprawdzić co będzie jadł. Jego skóra jest tak samo ciepła jak Jej, ale dotyk ma inny, stanowczy i kategoryczny. Omijam szerokim łukiem Jego skarpetki. Tak na wszelki wypadek.
Lubię Ich obserwować gdy jesteśmy tylko we trójkę. W gruncie rzeczy są podobni do mnie, też się cały czas przytulają, dotykają nosami, albo stopami. Nawet we śnie trzymają się za ręce. Nie wiem dlaczego nie zawsze są zachwyceni gdy w nocy próbuję się przytulić do wystającej spod kołdry stopy. Przecież ja też Ich kocham i chcę być blisko. A w taką łysą, bezbronną stopę musi być bardzo zimno.
Codziennie gdzieś znikają, a ja staram się przeczekać ten czas drzemiąc na parapecie. Tęsknię, ale wiem, że wrócą. Zawsze wracają.
Wracają w odwrotnej kolejności niż wychodzili – najpierw On potem Ona. Już z daleka rozpoznaję warkot silnika. Niby przez cały dzień jakiś warkocze pod oknem, a jednak zawsze wiem, który jest Jego. Zanim zachrobocze klucz w zamku już jestem w korytarzu. Gotowa, podekscytowana, ogon sam z siebie radośnie wędruje do góry. Zaczynam śpiewać.
On bierze mnie na ręce i tuli dopóki nie skończę dawać upustu swojej radości. Potem robi sobie herbatę, siada na kanapie i zastyga. Czekamy. Ja nasłuchuję czy znowu za oknem nie zawarczy, On pochłonięty swoimi myślami nieuważnie drapie mnie za uchem.
Jest. Zawarczało. Zrywam się i od nowa rozpoczynam taniec w korytarzu.
Wchodzi Ona a wraz z Nią nadchodzi wieczór. Jeszcze przez chwilę kradniemy nocy przestrzeń złotym światłem lampy, aby w końcu oddać jej władzę. I znowu zaczynam swój codzienny rytuał.
Mój czas.
Mój świat.
Zamknięty między mrokami.
Co jakiś czas zaglądam do „pokoju do którego nie wolno mi wchodzić”. Nasłuchuję spokojnego oddechu, wącham rozgrzane snem ciała. Wszystko w porządku. Są. Przytuleni jak małe kociaki.
Drażniący warkot przerywa mi zabawę. Już świta. Banalna szarość płoszy elegancki mrok. Wszystko zamiera, jakby przytłoczone jej ciężarem. To dla mnie znak, że pora zająć miejsce przy misce. Czekam.
„W pokoju do którego nie wolno mi wchodzić” słyszę przyspieszony oddech, trzask zaspanych kości i szelest piżamy przesuwającej się po wysuszonej nocą skórze. Po chwili pojawia się Ona. Idzie szybko w moją stronę, czasami uderza biodrem o kant stołu i syczy z bólu. Nie muszę nic robić, z jakiegoś powodu jestem dla Niej ważniejsza niż ona sama. Nigdy nie napełnia własnej miski zanim nie napełni mojej.
Przytula mnie. Czuję powolny rytm zaspanego jeszcze serca; potargane, jasne włosy łaskoczą mnie w wąsy- lubię ich zapach, suchy, słoneczny, bezpieczny. Wtulam nos w te włosy a pazurki automatycznie zaczynają ugniatać cienki materiał piżamy, co jakiś czas zahaczając o skórę. Jej ciało jest twarde jak mój drapak.
Rano jestem spragniona miłości. Jak mogłoby być inaczej skoro nie widziałam Jej przez całą noc. Dlaczego tak szybko mnie odkłada?
Nie daję Jej wymyć zębów, uciekam z jej skarpetkami, chowam się w podkoszulku i podgryzam palce gdy próbuje mi go odebrać. Czasami kładę Jej się na stopach i patrzę prosto w oczy z nadzieją, że tym razem ze mną zostanie.
Wychodzi. Pospiesznie, niemalże w biegu dopinając ostatni guzik płaszcza. Na stole jeszcze dymi niedopita herbata, w korytarzu łapię ostatnie echa zapachu. Smutno.
Na szczęście za chwilę wstaje On. Porusza się niespiesznie, jeszcze trochę zaspany z potarganymi włosami. Spokojnie szykuje sobie śniadanie i cierpliwie po raz setny zdejmuje mnie z kuchennego blatu, na który uwielbiam wskakiwać, aby sprawdzić co będzie jadł. Jego skóra jest tak samo ciepła jak Jej, ale dotyk ma inny, stanowczy i kategoryczny. Omijam szerokim łukiem Jego skarpetki. Tak na wszelki wypadek.
Lubię Ich obserwować gdy jesteśmy tylko we trójkę. W gruncie rzeczy są podobni do mnie, też się cały czas przytulają, dotykają nosami, albo stopami. Nawet we śnie trzymają się za ręce. Nie wiem dlaczego nie zawsze są zachwyceni gdy w nocy próbuję się przytulić do wystającej spod kołdry stopy. Przecież ja też Ich kocham i chcę być blisko. A w taką łysą, bezbronną stopę musi być bardzo zimno.
Codziennie gdzieś znikają, a ja staram się przeczekać ten czas drzemiąc na parapecie. Tęsknię, ale wiem, że wrócą. Zawsze wracają.
Wracają w odwrotnej kolejności niż wychodzili – najpierw On potem Ona. Już z daleka rozpoznaję warkot silnika. Niby przez cały dzień jakiś warkocze pod oknem, a jednak zawsze wiem, który jest Jego. Zanim zachrobocze klucz w zamku już jestem w korytarzu. Gotowa, podekscytowana, ogon sam z siebie radośnie wędruje do góry. Zaczynam śpiewać.
On bierze mnie na ręce i tuli dopóki nie skończę dawać upustu swojej radości. Potem robi sobie herbatę, siada na kanapie i zastyga. Czekamy. Ja nasłuchuję czy znowu za oknem nie zawarczy, On pochłonięty swoimi myślami nieuważnie drapie mnie za uchem.
Jest. Zawarczało. Zrywam się i od nowa rozpoczynam taniec w korytarzu.
Wchodzi Ona a wraz z Nią nadchodzi wieczór. Jeszcze przez chwilę kradniemy nocy przestrzeń złotym światłem lampy, aby w końcu oddać jej władzę. I znowu zaczynam swój codzienny rytuał.
Mój czas.
Mój świat.
Zamknięty między mrokami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz