Muad'Dib... Mahdi...
Usul... Paul... Kaznodzieja... Bohater, Mesjasz, syn, mąż, ojciec, Imperator
Znanego Wszechświata... Lisan al-Gaib... Kwisatz Haderach – Nadistota. Ten,
który może być w wielu miejscach naraz. Kim był? Jaki był? I czy spełnił
oczekiwania Fremenów i wypełnił Przeznaczenie?
W trzecim numerze "Cosia" mieliśmy okazję
przeczytać jedno z opowiadań Franka Herberta – "Brakujące ogniwo".
Zainspirowana nim, postanowiłam więc przybliżyć Wam sylwetkę Paula Atrydy,
którego losy śledzimy w pierwszych trzech tomach najbardziej znanego dzieła
jego autorstwa – „Diuny".
Na początek: dla tych, którzy Paula znają – kilka słów
przypomnienia, dla tych, którzy spotykają się z tą postacią po raz pierwszy –
krótkie wyjaśnienie, kim był, skąd pochodził i co znaczą te wszystkie
tytuły i określenia przywołane powyżej.
Paul Atryda – syn księcia Leto i jego ukochanej konkubiny,
lady Jessiki. Urodził się na Caladanie – sprzyjającej życiu planecie, której
ludność kochała swego księcia, a liczne morza i oceany dawały jej mieszkańcom
pożywienie, pracę i przyjemny klimat. Książę, zapytacie. Przecież to nie
fantasy, a science fiction. Owszem, jednak Herbert stworzył niesamowity świat,
w którym te dwie konwencje współistnieją obok siebie, przeplatając się we
wspaniały i fascynujący krajobraz, który jest pretekstem do rozmyślań i dysput
na ważne tematy, które dotykają współczesnej i przyszłej ludzkości.
Naszą podróż po Duniversum, jak nazywają go fani (do których
również ja się zaliczam) rozpoczynamy w roku 10191 ery Gildii (nie mylmy więc z
naszym kalendarzem, ponieważ to jest od naszych czasów oddalone jeszcze
bardziej). Skąd więc książę? Panujący w świecie "Diuny" system jest
zbudowany na wzór i podobieństwo tego, który nam znany jest ze średniowiecza –
to system feudalny. Mamy tu więc Imperatora Znanego Wszechświata, mamy książąt,
siridarów, mamy Landsraad, Wysokie i Niskie Rody, mamy w końcu zwykłych ludzi,
którzy dla swych władców stanowią – bardziej lub mniej poważaną – siłę roboczą.
Paul jest synem księcia i jego ukochanej (Leto nie ożenił się, dzięki czemu
nadal dawał niektórym Wysokim Rodom nadzieję na wejście z nim w sojusz poprzez
małżeństwo).
Znamy już czas. Teraz miejsce i zdarzenia. Miejsce to Caladan,
rodzinna planeta Atrydów, z której właśnie mają się wyprowadzić. Nie, nie są
wygnani – przenoszą się na Arrakis – planetę, która jest źródłem
najważniejszej substancji we Wszechświecie. Imperator oddaje im nadzór nad tym
pustynnym światem, gdzie nigdy nie pada deszcz. Nie jest to jednak dobry
uczynek ze strony miłościwego władcy. Władcy z resztą właściwie bardziej
nominalnego, ponieważ poza nim są jeszcze inne siły, bez których Imperium
by upadło. Są to przede wszystkim Gildia Planetarna, dzięki której możliwe
są podróże międzygwiezdne i Bene Gesserit – zgromadzenie, które poprzez program
selektywnej hodowli ludzkich genów stara się stworzyć Kwisatz Haderacha – Nadistotę,
o której jeszcze opowiem.
Przenosimy się więc na Arrakis, zwaną Diuną. Tu zaczyna się
nasza prawdziwa historia, okres naszego zainteresowania. To bowiem ta pustynna
planeta sprawi, że życie piętnastoletniego Paula zostanie poddane prawdziwej
próbie, a nawet wielu próbom. Choć przeszedł już jedną istotną tuż przed samym
wylotem, w której udowodnił Czcigodnej Matce Gaius Helen Mohiam, siostrze Bene
Gesserit, że jest człowiekiem, a nie zwierzęciem w ludzkim ciele
(szokująca trochę i bardzo sugestywna scena próby gom jabbar – musicie to przeczytać).
Przejdźmy jednak do sedna sprawy. Niedługo Atrydzi zarządzali
Arrakis. Niespodziewany atak znienawidzonego rodu Harkonennów (na dodatek przy
pomocy imperialnych wojsk) sprawił, że ich ród upadł. Ginie ojciec Paula, a on
i jego matka cudem niemalże ratują swe życie, docierając – nie bez trudu – na pustynię.
Daleko od miast, w nieznanym miejscu, gdzie szanse na przeżycie ludzi
nieprzystosowanych do takich warunków są bliskie zeru.
Jak to się więc stało, że piętnastoletni chłopak, który
pewnego dnia staje się półsierotą, dowiaduje się, że jego ród został zdradzony
przez jednego z najbliższych przyjaciół oraz przez samego Imperatora, dziecko
przecież jeszcze, które z wodnej planety trafia w sam środek
pustynnej zawieruchy stało się tym, który miał zmienić oblicze Wszechświata?
Tu znów ręka Bene Gesserit... Lady Jessika jest jedną z nich.
Miała przykazane rodzić jedynie córki. Taka była wola Zgromadzenia, taki był
plan. Jej córka miała zostać poślubiona odwiecznemu wrogowi, Harkonnenowi i dać
mu syna. Tego, którego siostry pragną od lat – Kwisatz Haderacha. Tego, który
może być w wielu miejscach naraz. Nadistotę, skrócenie drogi. Tego, który widzi
przeszłość i przyszłość. Zarówno w męskiej, jak i żeńskiej linii. Jessika
jednak posłuchała głosu serca i dała księciu ukochanego syna. Czy gdzieś w
głębi duszy miała nadzieję, że powije tego, na którego jej siostry czekały
przez millenia?
Paul, od dziecka uczony przez najlepszych – zasad polityki,
fechtunku, pracy nad sobą – rozwija się pod wpływem Przyprawy. Jego umysł
podąża tam, gdzie dotychczas nie mógł, a jednocześnie nie podążałby, gdyby
nie wcześniejsze szkolenie. Matka również uczyła go od dawna sztuk,
które znane były jedynie Bene Gesserit. Dzięki temu wszystkiemu razem, stanie
się mężczyzną – bo już nie chłopcem – który może być tym, na którego czekają Fremeni.
Fremeni – pustynny lud, który żyje na Diunie. Przez Imperium
uznawany za niewiele wartą i nieliczną ludność o niewielkim znaczeniu i raczej
dziką. Przez wieki nikt nie zwraca na nich uwagi, jednak Paul dostrzega ich
siłę. Oni natomiast są chętni skorzystać z jego umiejętności. Czy to jednak by
wystarczyło, by z kilkunastoletniego chłopaka stworzyć wojownika, za którym
pójdą miliony? Oczywiście, że nie. Fremeni wierzą w pewną przepowiednię – że
przyjdzie człowiek, Mesjasz, który poprowadzi ich do prawdziwej wolności. Nie
tylko umiejętności Paula miały tu więc znaczenie – bez przepowiedni, bez wiary,
że pewnego dnia pojawi się Mahdi (Mesjasz), Lisan al-Gaib, Głos Spoza Świata,
który da im wolność, który mimo że urodzony poza Diuną, będzie znał fremeńskie
zwyczaje, Paul Atryda nigdy nie stałby się Paulem Muad'Dibem, wśród Fremenów
znanym jako Usul, czyli podstawa filaru.
Pomińmy wydarzenia dwóch kolejnych lat – ani to miejsce, ani
czas po temu, by streszczać tę wspaniałą lekturę. Najważniejsze jest bowiem
to, że Paul staje się kimś ważnym – przywódcą, za którym chcą iść już nie tylko
Fremeni z jego siczy, ale i pozostali. Chcą iść za nim i razem z nim walczyć o
swą wolność, o swą planetę i te ideały, które on reprezentuje.
To na tyle istotne, że życie na Diunie było bardzo skupione
wokół siczy – to sicz była Domem – nie tylko schronieniem, ale i ludźmi, którzy
byli rodziną, którzy o siebie nawzajem dbali, którzy byli dla siebie ważni.
Jednocześnie sicz dawała poczucie bezpieczeństwa i – tak przecież na tej
planecie bezcenną – wodę. Co ważne – chodziło o twoją sicz. Nie o sąsiadów,
nie o sicz po drugiej stronie pustyni. Każda sicz miała swego przywódcę, swego
naiba, za którym szła i siczowe społeczności nie miały w zwyczaju się łączyć
dla wspólnego celu. Paul Muad'Dib zmienił to na zawsze. Powiódł ich pod
wspólnym sztandarem, karmiąc wiarą w to, że pokonają znienawidzonych
Harkonnenów i ród Corrino, z którego wywodził się Imperator, a także mówiąc o
całkowitym przekształceniu tej nieszczęsnej – a jednak tak istotnej dla
całej ludzkości – planety w zielony Raj. Opowiadał im o morzach i oceanach,
których nawet nie potrafili sobie wyobrazić i przysięgał, że pewnego dnia
Diuna tak właśnie będzie wyglądać. Oni zaś szli za nim, z jego imieniem
na ustach zabijali oddziały Barona Harkonnena, niszczyli zapasy przyprawy
(zgodnie z zasadą, że kto kontroluje Przyprawę, kontroluje Wszechświat) i
siali postrach wśród wszystkich, którzy o nich słyszeli.
Przyboczną swą straż Paul nazywał Fedajkinami – fremeńskimi
komandosami śmierci. Byli to najbardziej waleczni, najlepsi fremeńscy
wojownicy, którzy poprzysięgli nie szczędzić życia w imię sprawiedliwości, w
walce ze złem. To oni byli jego strażą przyboczną, tymi, którzy pójdą za nim na
śmierć i życie. Prowadziła ich bowiem nie tylko złożona przysięga, ale wiara
w Muad'Diba, dlatego zawsze zwyciężali, dlatego byli w stanie pokonać
Sardaukarów, uważanych dotąd za najlepszych i niepokonanych wojowników
Imperatora.
Zwycięstwo nad wrogami zainicjowało nowy etap w życiu Paula.
Rozpoczął się tzw. Drugi Dżihad – święta wojna, która miała ostatecznie
sprawić, że niektórzy Fremeni zwątpią w swego Mesjasza i jego słuszność, a
miliardy ludzi przypłaci to wcześniej swoim życiem. Dżihad, który w pewnym
stopniu zakończył trwający od tysięcy lat etap kultury fremeńskiej takiej, jaką
poznał Paul, gdy trafił na Arrakis. Początkowo dla Fremenów sprzeciwienie się
ich Mahdiemu było świętokradztwem.
Połączenie jego osobistego magnetyzmu, zdolności
przywódczych, wizji zielonej Arrakis i przyszłowidzenia doprowadziły go do
świętości w ich mniemaniu. To w jego imieniu Drugi Jihad rozprzestrzenił się po
Wszechświecie i rozpoczęta została – ostatecznie nieudana – transformacja
Arrakis w zieloną planetę.
Tak, nie wspomniałam o jednej bardzo ważnej sprawie.
Zostawiłam ją sobie na deser – jako ukoronowanie tej boskiej już przecież
postaci. Wisienką na cynamonowym torcie (Przyprawa ma bowiem smak i kolor
cynamonu) jest przyszłowidzenie. Melanż, zwany również Przyprawą – substancja,
która pozwala nawigatorom Gildii podróżować bez poruszania się, mentatom,
czyli ludzkim komputerom, dokonywać superszybkich i dokładnych wyliczeń, a
Bene Gesserit widzieć przeszłość ich poprzedniczek... W świecie Diuny budowanie
maszyn jest bowiem wielce ograniczone, a tworzenie maszyn na obraz człowieka
zabronione tak prawami świeckimi, jak i religijnymi (sic!). Ta cudowna
substancja, którą można znaleźć jedynie w piaskach Arrakis sprawiła, że Paul
udoskonalił swoje prorocze sny – teraz widział przyszłość już nie tylko śniąc.
Widział przeszłość i przyszłość razem. Widział teraźniejszość jako przeszłość
przyszłości. Rzeczywiście stał się oczekiwanym Kwisatz Haderachem – tym, który
może być w wielu miejscach naraz. Mógł stać się również Bohaterem Bene
Gesserit...
Nie był jednak dla Zgromadzenia żadnym Bohaterem. Nawet nie
był bohaterem. Obawiały się go. Panicznie. Wolały go zabić, niż pozwolić, by
rozwijał się nie będąc jednocześnie pod ich wpływem. Muad'Dib jednak nie
zamierzał poddawać się niczyjej kontroli. Już nie. Zbyt długo pozwalał na to,
by nim manipulowały różne siły, które go otaczały. Teraz on miał
poprowadzić świat – drogą, którą sam wybrał, a która niechybnie mogła stać się
ich... Nie, jeszcze nie czas na to.
Dżihad. Święta wojna. W imię Muad'Diba szli więc Fremeni
niosąc światu nową wiarę. Widywali nowe planety, po raz pierwszy zobaczyli
morza i oceany. Pełne wody. A nieraz i pełne krwi, którą rozlewali, aż
powoli przestawali być pod urokiem swego Mahdiego. Czy może to kogokolwiek
dziwić? Według Encyklopedii Diuny (co prawda, niekanonicznej, ale uznanej przez
samego Herberta) ta fanatyczna wojna religijna splamiła ręce naszego Bohatera
krwią... 61 miliardów (!) ludzi, doszczętnie zniszczyła 90 planet, 500
kolejnych zdemoralizowała... 61 miliardów ludzkich istot na sumieniu Paula
Atrydy – Mesjasza, który miał zaprowadzić swój lud ku upragnionej wolności, do
raju.
Dlaczego więc – można zapytać – nie zakończył tej wojny, nie
odwołał swych legionów? Dlaczego pozwalał na takie okrucieństwo? Czy naprawdę
mógł znaleźć logiczne wytłumaczenie? W jednym z esejów zawartych w przytoczonej
wcześniej Encyklopedii zapisana została ciekawa opinia w tej kwestii, mówiąca,
że jeśli ktoś jest dowódcą rewolucyjnym, pozostaje dowódcą jedynie tak długo,
jak trwa rewolucja. Prawdopodobnym jest, że tak inteligentny i świetnie
wykształcony człowiek, jak Muad'Dib miał tego świadomość. Czy mógłby osiągnąć
tak wielką władzę i ją utrzymać, gdyby w jego Imperium zapanował pokój?
Nie to jednak zgubiło naszego Bohatera. Bene Gesserit
wierzyły, że absolutna pamięć zapewnia całkowite jasnowidzenie. Paul taką
pamięć miał. Co więcej, potrafił nie tylko widzieć różne ścieżki przyszłości,
ale również... wybrać tę, którą uznawał za najlepszą. Jednocześnie zaś od
przyszłowidzenia się uzależnił, nie potrafił już bez niego żyć. Gdy tylko
pojawiała się sytuacja, której nie przewidział, był mocno wstrząśnięty – jak
wtedy, gdy jego ukochana Chani powiła bliźniaki, zamiast syna, którego się
spodziewał. Takie sytuacje upewniały go w przekonaniu, że musi wybrać jedną
ścieżkę i odrzucić wszystkie pozostałe.
Dokonał więc wyboru. Danie ludzkości pewności równało się
jednak z jej uśmierceniem. Takie bowiem jest przeznaczenie. Jego
wolny wybór był swego rodzaju wyrokiem – odbierał bowiem ludziom możność
podejmowania własnych decyzji. Jego wybór równał się zabraniu innym wolnej
woli, a przecież doskonale wiadomo, że to właśnie wolna wola jest motorem
rozwoju ludzkości.
Paul Muad'Dib miał w sobie siłę. Moc tak niewyobrażalną, że
za jej pomocą – a później także działaniom jego syna, Leto II – historia
Znanego Wszechświata uległa zmianie na zawsze.
Wybierając bezpieczeństwo dla innych i odosobnienie dla
siebie, zdecydował się poprowadzić Imperium ścieżką pewności. Niewidomy, ale
wiedzący, stał się wygnanym Kaznodzieją, próbującym podważyć religię,
którą zainspirowało przyszłowidzenie Muad'Diba.
Łatwo oceniać nam dzisiaj – znamy wiele czynników, których
nawet Kwisatz Haderach nie był w stanie przewidzieć (właśnie dlatego, że
odrzucił wszystkie ścieżki przyszłości poza jedną). Z których nawet ten
fremeński Mahdi nie zdawał sobie sprawy. Człowiekowi zawsze łatwo jest oceniać
– czy jednak potrafilibyśmy z ręką na sercu stwierdzić, że na jego miejscu
postąpilibyśmy inaczej?
Podsumowując – Paul Atryda, wśród Fremenów znany jako Usul,
a we wszechświecie, którym zawładnął nazywany chyba najczęściej
Muad'Dibem nie był Bohaterem. Nie był, ponieważ nie takim chciał go
stworzyć Frank Herbert. Wręcz przeciwnie. Sam zresztą autor powiedział, że
wierzył w to, iż „nie ma potworniejszego nieszczęścia dla ludzkości niż wpaść w
ręce Bohatera”.
Tyle ode mnie w kwestii Paula. Jeśli zaś macie ochotę
poobcować z "Diuną" w sensie artystycznym – w pierwszym tygodniu
października pod Paryżem odbywa się wernisaż prac Wojtka Siudmaka – artysty,
który jest między innymi autorem oprawy graficznej do najnowszego wydania
całego cyklu "Diuny" (Dom Wydawniczy Rebis). Na wernisażu będę i z
pewnością coś o nim napiszę.
Przy pisaniu
artykułu korzystałam z kilku różnych egzemplarzy „Diuny” – z oryginału po angielsku
oraz trzech tłumaczeń. Ponadto posiłkowałam się wspomnianą „Encyklopedią
Diuny”, również po angielsku oraz kilkoma artykułami anglojęzycznymi. Stąd w
całości może powstać niekonsekwencja tłumaczeń nazw i pisowni nazw własnych –
wybrałam te, które mi osobiście pasują najbardziej. Ya hya
chouhada – Long Live the
Fighters of Muad’Dib.
Bardzo trafna recenzja, nadczłowiek który staje się potworem nie mogącym znieść swojej potworności.
OdpowiedzUsuńDiuna jest prawdziwym arcydziełem.
Pozdrawiam
Gutek
Postanowiłem znowu sięgnąć do lektury - całej sagi. Ciekawy jestem jak "odbiorę" ten świat po 30 latach od pierwszego czytania? Tylko sie nie bać - "...strach zabija duszę." :)
OdpowiedzUsuńWspaniale. Ja, po czterokrotnym obejrzeniu filmu w kinie, również wróciłam do czytania. To moje szóste, bądź siódme spotkanie z pierwszym tomem cyklu. Za każdym razem odkrywam coś nowego. Ciekawe, co to będzie tym razem :)
OdpowiedzUsuń