Jak stworzyć bohatera, który jest na
tyle wiarygodny, że można w niego uwierzyć? To chyba jedno z najtrudniejszych
zadań autora. Świat przedstawiony powinien być dopracowany w każdym szczególe,
ale jeśli zbudujemy niewiarygodną postać… cóż, nie przekonamy czytelnika.
Najłatwiej oczywiście jest pokazać
siebie. Myślę, że każdy z autorów to robi. Nieraz całkowicie, nieraz
szczątkowo. Czasami nadchodzi jednak taka chwila, gdy trzeba przestać, ponieważ
w przeciwnym razie wszyscy bohaterowie byliby jednakowi. Znów ten sam problem –
co z nowymi postaciami? Ok, jest jeszcze jedno dość proste wyjście – nasz
bohater nazwijmy go Y, jest naszym dokładnym przeciwieństwem. To dość łatwe,
nieprawdaż? Jednak… trudniejsza jest już wówczas fabuła, ponieważ nasz szanowny
Y podejmuje decyzje przeciwstawne do tego, co my byśmy uczynili. Oczywiście –
nie zawsze – czasami byłoby to absolutnie niedorzeczne, ale jednak… Nie mówiąc
już o tym, że dwóch takich Ygreków i już się robi nudno. Pytanie pozostaje…
Jakiś czas temu uczestniczyłam w
rozmowie dotyczącej tego problemu i dość burzliwą dyskusję wywołała kwestia
wzorowania się na rzeczywistych postaciach – naszych znajomych, rodzinie,
przyjaciołach, czy osobach publicznych. Dało mi to sporo do myślenia, zważywszy
na to, jak ja buduję osobowości moich bohaterów.
Mój mąż często powtarza, że widzi w nich
mnie. Czasami bardziej, nieraz mniej. Zdarza się, że jego uwagę przykuwa jakaś
jedna cecha, ale to wystarczy osobom, które mnie dobrze znają. Nie jestem tego
taka pewna, chociaż to nie ma większego znaczenia. Oczywiście, że część z
postaci tworzę na własne podobieństwo – chcę przecież w moich powieściach
przekazać moje przemyślenia, spojrzenie na świat, moje zdanie na różne tematy.
Nie da się tego wykonać w zupełnym oderwaniu od cech charakterystycznych
bohaterów.
Jak więc powstaje mój bohater? Na
początku myślę sobie o danej postaci – jakie ma wykonać "zadanie".
Skąd pochodzi, jaka jest jej przeszłość, jakie doświadczenia. Później
zastanawiam się, nad jej celami i marzeniami, nad podejściem do życia, nad
zasadami, którymi się kieruje. Często w nich wszystkich są zawarte jakieś
elementy mnie. A to jeden bohater pasjonuje się historią, a to któraś z kobiet
ma bzika na punkcie smaków i zapachów, to znowu kogoś fascynują tatuaże. O
wpływie mojego życia codziennego i moich zainteresowań na rozwój powieści
napiszę jeszcze innym razem.
Wracając do bohaterów. Wiemy już, że po
części są mną. Jednak tylko po części – żadna z postaci nie jest mną w stu
procentach. bo i by nie mogła. Choćby dlatego, że wtedy ograniczyłabym się przy
budowaniu kolejnych.
Czy biorę sobie za przykład znajomych,
rodzinę? Czasami się to zdarza, chociaż raczej są to szczątkowe cechy. Nigdy
nie pokazuję prawdziwych, żyjących osób, które są mi bliskie. Z resztą takich,
które znam jedynie przelotnie, także nie. Bohaterowi dodaję na przykład jakąś
jedną cechę kogoś znajomego, albo jedno zainteresowanie członka rodziny. Wtedy
mam nadal cały worek pomysłów do wykorzystania przy kolejnych osobach,
następnych tomach.
Często bohaterowie są uwikłani w wielką
Historię. Ona ich pisze, nie ja. Istnieją wzajemne zależności między bohaterem,
a tym, co dzieje się wokół niego. Nie da się tego rozgraniczyć. Należy również
pamiętać o mentalności postaci z danego okresu. Inaczej więc myśli bohater
współczesny, jak choćby Magdalena Wiktoria Nowicka, a inaczej żyjący w
starożytności Marcjusz. Nie wspominając już o zawiłej psychologii bohaterów
długowiecznych – Fiodora, Knuta, czy Alexandra. Ich spojrzenie na świat rozwija
się przez setki lat, ewoluuje, zmienia się. Poglądy ulegają modyfikacjom,
oddziałują na nich różne prądy polityczne, filozoficzne, wojny, czasy klęsk i
głodów, bliscy, którzy odeszli dawno temu, lata piękne i lata pełne trwogi. Nie
można o tym zapominać, chociaż… nieraz jest bardzo ciężko pamiętać.
Unikam bliższego pokazywania wielkich
ludzi z historii. Nawet, jeśli o nich wspominam, to rzeczywiście – jedynie
wspominam. Są bohaterami trzeciego, czy nawet czwartego planu. Pewnego dnia się
to zmieni, wiem, że tak być musi (choćby ze względu na to, o czym zamierzam
pisać). Jednak na razie pozostają w bezpiecznym miejscu, tworzą niejako tło,
dodają kolorytu, pomagają nieraz ustalić czytelnikowi, w którym miejscu i
czasie się znajdujemy, bez podawania dat. To taka zabawa dla mnie, a dla
czytelnika – mam nadzieję – wyzwanie. Mój Mąż tego nie lubi, ponieważ nigdy nie
interesował się historią i dlatego takie wskazania mu nie pomagają. Liczę
jednak, że pozostali czytelnicy nie będą mi mieli za złe tej małej gierki
(szczególnie w dobie wszechobecnego wujka Google i ciotki Wikipedii).
O charakterach więc już co nieco
napisałam. Jak zatem wyglądają moi bohaterowie?
Kobiety… Ach te baby. Ciężko z nimi, ciężko. Walczę z nimi za każdym razem, kiedy muszę stworzyć nową bohaterkę. Wszystkie w pierwszej chwili wyglądają tak samo – o ile nie mają z założenia jakichś bardzo szczególnych cech. W głowie siedzi jakiś jeden ideał, na upartego dwa, jeśli dłużej pomyśleć, ale i tak na pierwszą myśl zawsze wybija się jeden. Potem zaś jest walka. Nie, nie takie włosy, jak zawsze – więc niech będą krótkie i rude. Nie, nie ładnie opalona i zgrabna – ileż takich może być? Umówmy się, przedstawicielki Wielkich Rodów to nie byle jakie babska. Muszą być urzekająco piękne, muszą przyciągać. Są ze sobą spokrewnione, więc i podobne. Ale przecież do rodzin, poprzez związki, wchodzą nowe kobiety i tu jest pole do popisu. Bo dlaczegóż by nie wprowadzić nagle skośnookiej kury domowej, zamiast bizneswoman? Albo bardzo religijnej dziewczyny, która ubiera się w stylu gothic? Może jednak nie brunetka o długich rzęsach, a blondynka, która musi nosić okulary? Jednak ta walka trwa i… nieraz przegrywam.
Kobiety… Ach te baby. Ciężko z nimi, ciężko. Walczę z nimi za każdym razem, kiedy muszę stworzyć nową bohaterkę. Wszystkie w pierwszej chwili wyglądają tak samo – o ile nie mają z założenia jakichś bardzo szczególnych cech. W głowie siedzi jakiś jeden ideał, na upartego dwa, jeśli dłużej pomyśleć, ale i tak na pierwszą myśl zawsze wybija się jeden. Potem zaś jest walka. Nie, nie takie włosy, jak zawsze – więc niech będą krótkie i rude. Nie, nie ładnie opalona i zgrabna – ileż takich może być? Umówmy się, przedstawicielki Wielkich Rodów to nie byle jakie babska. Muszą być urzekająco piękne, muszą przyciągać. Są ze sobą spokrewnione, więc i podobne. Ale przecież do rodzin, poprzez związki, wchodzą nowe kobiety i tu jest pole do popisu. Bo dlaczegóż by nie wprowadzić nagle skośnookiej kury domowej, zamiast bizneswoman? Albo bardzo religijnej dziewczyny, która ubiera się w stylu gothic? Może jednak nie brunetka o długich rzęsach, a blondynka, która musi nosić okulary? Jednak ta walka trwa i… nieraz przegrywam.
Mężczyźni? O niebo prościej jest
stworzyć faceta (mówimy nadal o fizycznym wyglądzie, ponieważ z psychiką jest
dokładnie odwrotnie). Główni bohaterowie mają swoje pierwowzory w realnym
życiu. Moich ulubionych aktorów, żeby uchylić rąbka tajemnicy. Mam więc zdjęcie
Alexandra, czy Fiodora, wiem dokładnie, jak wygląda młody Knut, czy Hugh, mogę
w dowolnej chwili popatrzeć na Nikołaja, czy też spojrzeć, jak wygląda Jeremy,
czy Tadeusz…
Wiecie już mniej więcej, jak powstają
bohaterowie Sagi. To jednak tylko czubek góry lodowej. Najfajniejsze dzieje się
wtedy, kiedy postaci ewoluują i… zaczynają mnie zaskakiwać. Wówczas zaczyna się
prawdziwa zabawa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz