Frank Herbert
(1920-1986) to autor tak nietuzinkowy, jak Lew Tołstoj, czy Ernest Hemingway. To nie tylko twórca literatury science fiction,
to twórca Literatury przez bardzo duże L. Zdobywca nagród Nebula (1965) i Hugo (1966) już za drugą opublikowaną książkę, pokazuje nam w swych powieściach nie tylko fantastyczne światy, ale zmusza do myślenia, do spojrzenia na życie z innej
perspektywy. Jego umiejętności, skomplikowane i złożone tematy, które porusza oraz zdolność opowiadania historii, które mają implikacje w codzienności sprawiły, że z autora
amerykańskiego, stał się Autorem na skalę światową.
Urodzony na
Zachodnim wybrzeżu Stanów
Zjednoczonych, Franklin Patrick Herbert Junior często nawiązywał do znanej sobie
okolicy w swoich utworach. Tworzył jednak najczęściej zamknięte środowiska, w których rozgrywała się akcja. Jak w,
najbardziej znanej jego powieści, „Diunie”,
gdzie główni bohaterowie zmagają się z
wszechogarniającymi piaskami pustyni, czy w „The Dragon
in the Sea” (znany również pod tytułami „Under Pressure” i „21st Century Sub”), którego akcja
rozgrywa się na pokładzie łodzi podwodnej. Te zamknięte przestrzenie pozwalały Herbertowi skupić się na człowieku. Tak na
jednostce, jak i na całym otaczającym go społeczeństwie. To
bowiem człowiek był dla Herberta najważniejszy. Gdy
inni autorzy s-f pisali o statkach kosmicznych, podróżach międzygwiezdnych i
walczących z Ziemianami przybyszach z kosmosu
– Herbert pisał o ludziach. Przestworza i inne planety
były jedynie pretekstem, by pokazać złożoność ludzkiej
natury. Nie tłem, pretekstem. Tło bowiem ma to do siebie, że po prostu jest – u Herberta natomiast świat tworzący pretekst jest niemal tak rozbudowany, jak ludzki umysł, w którego potęgę autor wierzył.
Skąd u niego taka odmienność w traktowaniu literatury fantastyczno-naukowej? Jak doszło do tego, że tworzył utwory, które do dziś pozostają aktualne, nie starzeją się, nie zdają śmieszne ze względu na przestarzałe pomysły technologiczne?
Jak doszło do tego, że Herbert potrafił tak opisać technologię wyprzedzającą ludzkość o tysiąclecia, że mimo bardzo szybkiego w ostatnich dziesięcioleciach rozwoju technologicznego, nie stała się ona śmieszna, jak – niestety – u wielu innych twórców?
Najłatwiej będzie to wytłumaczyć poprzez
ukazanie kilku przykładów z jego
utworów. W „Diunie” mamy do czynienia (nad czym do dzisiaj łamią sobie głowę nie tylko fani)
z filtrfrakami – specjalnymi kombinezonami przetwarzającymi ludzkie wydzieliny w pitną wodę. W „Gwieździe chłosty” z kolei
istnieją gwiazdy, które pozwalają sześciu istniejącym we wszechświecie rasom
korzystać z tuneli podprzestrzennych w celu
szybkiego poruszania się między systemami planetarnymi. W „Destination: Void”
bohaterowie (ludzkie klony) lecą bardzo
zaawansowanym technologicznie statkiem kosmicznym, który w pewnym momencie
uzyskuje świadomość. Herbert pokazuje nam świat zastany,
nie tłumaczy, jak dokładnie działają technologie, czy z czego są zbudowane statki, zmusza czytelnika, by przyjął ich istnienie do wiadomości i ewentualnie – jeśli bardzo chce –
sam wyobraził sobie dokładnie, jak wyglądają i działają. Dzięki temu pozwala
nam dostosować tę wyobraźnię do czasów, w
których żyjemy. Niezależnie więc, czy jego
powieści będą czytane w latach '70 ubiegłego wieku, dzisiaj, czy za kolejne sto lat – wyobraźnia ludzka dostosuje obrazy do rozwiniętej na danym etapie technologii. Natomiast tematy najważniejsze – człowiek, jego
miejsce w społeczeństwie, rola wiary i przywódców,
ekologia – to tematy, które nigdy nie ulegają przedawnieniu,
ich ważność nigdy nie
maleje.
Skąd się brały te pomysły? Skąd czerpał? W dużej mierze z własnych doświadczeń. Żyjąc w szalonych latach '60, kiedy to w USA królowały Dzieci Kwiaty oraz sławne powiedzenie
„sex, drugs and rock'n'roll”, Herbert również miał styczność z narkotykami,
które „pomagały” mu rozwijać hiperpercepcję. Próbował nawet soku z halucynogennego gatunku kaktusa na pustyni meksykańskiej.
Doświadczenia te znalazły odzwierciedlenie choćby w geriatrycznym
i poszerzającym świadomość melanżu („Diuna”).
Spektakularny skok samochodem, którym wiózł rodzinę (o czym wspomina jego syn w „Dreamer of Dune”) opisał w „Santaroga Barrier”. Na jego twórczość olbrzymi wpływ miały jednak nie tylko wydarzenia z własnej przeszłości, ale także osoby, które
go otaczały. Największy chyba kobiety, które miały dla niego
znaczenie.
Trzykrotnie był żonaty. Pierwsze
małżeństwo Herberta (z Florą Parkinson, w 1941 roku) nie trwało długo, choć jego owocem jest Penelope (Penny) Merritt (jej syn, Byron również jest pisarzem). Po rozwodzie, ożenił się z Beverly Ann Stuart, z którą spędził 38 lat. Z tego małżeństwa Herbert
doczekał się dwóch synów – Bruce'a
i Briana. Ten ostatni obecnie kontynuuje wielką sagę Diuny (wraz z Kevinem J. Andersonem),
rozbudowując świat stworzony
przez ojca. Beverly Herbert poświęciła dla Franka
swoją własną karierę pisarską, by pomóc mu w jego twórczości. Była jego pierwszym
korektorem, najlepszym przyjacielem i wsparciem nawet w najgorszych chwilach.
Ona prowadziła dom oraz księgi rachunkowe i dbała o to, by
utrzymać rodzinę, kiedy mężowi nie udawało się wydać powieści i nie miał przychodów. Nic więc dziwnego, że nie tylko dziękował jej w swych książkach za pomoc,
ale i często jej je dedykował. Rok po jej śmierci (przez
lata chorowała) ożenił się po raz trzeci,
ze swoją asystentką, Theresą Schackelford. Niedługo jednak cieszył się małżeńskim szczęściem. Zmarł 11 lutego1986
roku.
Kobiety w jego życiu odgrywały olbrzymią rolę. Pierwsza żona, Flora była młodzieńczą miłością. Gdy mąż wstąpił do Marynarki
USA, okazało się, że nie zniesie tej próby. Zażądała od niego rozwodu, zaledwie w rok po ślubie. Ostatecznie rozwód otrzymała dopiero po zakończeniu II Wojny Światowej, w 1945 roku. Po latach Herbert wspominał, że list, w którym
prosiła go o ten rozwód, był najwspanialszym listem, jaki otrzymał w życiu – to dzięki niemu mógł w 1946 roku
poznać Beverly. Spotkali się na z Uniwersytecie Waszyngtońskim, na zajęciach z kreatywnego pisania. Usiadł w ławce obok niej i…
od razu uległ jej wdziękom. Prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia, która przetrwała prawie czterdzieści lat,
wytrzymując wiele ciężkich chwil.
Już jednak w dzieciństwie, Frank miał styczność z silnymi
kobietami, które wpłynęły na jego twórczość. Były nimi bardzo religijne ciotki (jezuitki), u których spędzał wiele czasu.
Siostry matki próbowały wywrzeć na nim religijny wpływ, być może nawet „nawrócić”, czemu sprzeciwiał się Franklin Herbert Senior, ojciec Franka, który był agnostykiem. Właściwie można powiedzieć, że właśnie te ciotki
stały się poniekąd pierwowzorem Bene Gesserit – żeńskiego zgromadzenia, które odgrywa niebagatelną rolę w historii
Diuny.
Herbert nie był Złotym Dzieckiem,
ani nawet wielkim odkryciem literackim. Przez kilka lat pisał mystery stories, drukowany był w licznych czasopismach (był także
dziennikarzem). Popełnił kilka mainstreamowych tekstów, które do dzisiaj nie są znane szerszemu gronu czytelników. Zdarzyło mu się nawet – w wieku
17 lat – opublikować nowelę w klimacie
westernu (później próbował powtórzyć, kilkakrotnie,
ten „sukces”, lecz zakończyło się to niepowodzeniem).
Jednak przełomowa okazała się powieść „Dragon in the
Sea”. Co ciekawe, przez lata krążyła plotka, a sam autor w nią wierzył, że utwór ten
otrzymał International Fantasy Award. Gdyby
okazało się to prawdą, Herbert stałby się jedynym pisarzem, który otrzymał wszystkie główne nagrody w
dziedzinie fantastyki. „Dragon in the Sea” (1956) podejmuje tematykę zamkniętych przestrzeni
i schizofrenicznego środowiska. W łodzi podwodnej toczy się wartka akcja, która jednak ustępuje miejsca ważniejszym rozważaniom. Znów człowiek jest najistotniejszy. Autor podkreśla to w scenie, w której Sparrow ratuje Garcię, choć ten jest
szpiegiem obcego mocarstwa. Nie ma bowiem znaczenia, po której stronie barykady
w danym konflikcie stoimy, w jakim znajdujemy się środowisku – wszyscy jesteśmy ludźmi i niezależnie od warunków i sytuacji powinniśmy się niezmiennie
kierować kodeksem honorowym, pamiętać o moralności i wartości ludzkiego życia. Ciekawe są tu również tytuły powieści. „Smok w morzu” („Dragon in the Sea”) – to postać zaczerpnięta nie skądinąd, jak z Pisma Świętego. „Pod
presją”, czy też „Pod ciśnieniem” („Under Pressure”) ma dwuznaczny kontekst –
chodzi tu przecież zarówno o ciśnienie, jakie woda wywiera na łódź podwodną,
jak i o presję psychiczną ciążąca na załodze.
Ponownie z
zamkniętym środowiskiem
spotykamy się w „Destination:Void” (1966) – pierwszym
tomie tetralogii Pandory. Powieść ta to
technologiczne wyzwanie dla czytelnika – mamy tu znacznie więcej technicznych aspektów niż zazwyczaj u Herberta. Tym razem znajdujemy się w przestrzeni, na pokładzie statku
kosmicznego, którym sklonowani ludzie podróżują w kierunku Tau Ceti. Ograniczenia spowodowane przez
takie środowisko pozwalają autorowi na rozważania w kwestiach
inżynierii socjologicznej. Kulminacją powieści jest osiągnięcie samoświadomości przez statek
i poradzenie sobie z tym przez załogę w momencie, gdy ten każe się wielbić jako ich bóstwo (tu bardzo ciekawa gra słów, niestety nieprzetłumaczalna na język
polski, kiedy statek mówi do załogi, że muszą wybrać, jak go czcić; zapis
angielskiego słowa brzmi: worShip).
Drugim tomem
(napisanym w 1979, a więc dopiero po
trzynastu latach) serii jest „The Jesus Incident”. Książka przetłumaczona w
Polsce pod tytułem „Incydent z
Jezusem”, została napisana do
spółki z Billem Ransomem. Głównymi tematami podjętymi przez
autorów są ponownie kwestie ekologii, doprawione
subtelnym motywem mistycyzmu. Szkoda jedynie, że polski czytelnik – o ile w ogóle miał szansę zapoznać się z tą pozycją w swoim ojczystym języku – poznał „Incydent z Jezusem”, jako pierwszy tom trylogii (!). Z
resztą, jakby tego było mało – trzeciego,
czyli de facto czwartego, tomu nigdy w Polsce nie wydano!
„The Lazarus Effect”
(1983), czyli „Efekt Łazarza” traktuje
z kolei o wodnym (jakież ciekawe
przeciwieństwo do pustynnego Arrakis, nieprawdaż?) świecie Pandory. Potomkowie ludzkich
klonów, które przybyły na planetę w pierwszym tomie rozłączyli się. Obecnie można mówić o dwóch gatunkach – Wyspiarzy i Ludzi Morza. Żyjący przez lata
obok siebie, muszą się teraz zjednoczyć, w celu
pokonania wspólnego wroga. Czytając tę powieść, nietrudno
znaleźć liczne wątki, z których James Cameron z pewnością czerpał, tworząc swój kinowy hit – „Avatar”.
Ostatnim tomem
tetralogii jest „The Ascension Factor” (1988). Olbrzymi morszczyn zyskuje świadomość, próbując zawładnąć planetą. Czy
humanoidalnym istotom, które zamieszkują Pandorę od lat uda się zwyciężyć tę walkę? Tu znów
mesjanistyczny wątek. Pół kobieta-pół morszczyn, zwana…
Avata (sic!) to wyczekiwany od jakiegoś czasu zbawca.
Zupełnie inna wydaje się powieść „Direct Descent” (1980). Co ciekawe, jedyny polski przekład tego utworu można znaleźć w biuletynie wydawanym przez Śląski Klub Fantastyki
w Katowicach (1986). „Pochodzenie w linii prostej” traktuje o garstce ludzi, którzy
pozostali na starej Ziemi, a ich jedynym celem jest archiwizowanie wiedzy
zawartej w wielkiej bibliotece i przesyłanie jej każdemu w galaktyce (każdemu, oczywiście, kto zechce się z nią zapoznać). Zostają oni jednak uwięzieni podczas ataku i przyjdzie im zmierzyć się z ludzką ignorancją. Tematem przewodnim
jest w tej powieści ważkość wiedzy,
bibliotek jako archiwów informacji w przeciwieństwie do ignorancji i niewiedzy
oraz głupoty każdych władz, które chcą rządzić poprzez wprowadzenie cenzurowania wiedzy wśród swoich obywateli. Powiedzenie mówi, że wiedza to władza, jednak
Herbert zdaje się podkreślać, że wiedza to wolność, a wolność wiąże się nierozerwalnie z odpowiedzialnością. Książka pozwala czytelnikowi na zastanowienie się nad tym, jak kultura widzi historię jako wzorzec dla przyszłych akcji i interpretacji.
Wszystkie utwory
Herberta zasługują na uwagę czytelnika, ponieważ są unikatowe. Nawet, jeśli w kilku z nich,
co z resztą widać już w tej chwili, rozważa podobne
zagadnienia, robi to na różne sposoby,
zawsze patrząc z innej perspektywy, nie powtarzając się, nie dając skusić utartym
schematom. Ma, owszem, kilka swych ulubionych zagadnień, do których powraca, za
każdym jednak razem w inny sposób. jednym z
tych tematów jest właśnie inżynieria religii,
o której tak wiele pisał w „Diunie”.
Najbardziej jednak na tym temacie skupił się, bez wątpienia, w powieści „The Godmakers” (1972), czyli „Twórcach Bogów”. Sam tytuł znaczący, książka zaś traktuje o tym,
jak funkcjonuje Bóg, w jaki sposób osiąga ten stan, co
robi. Od podszewki Herbert pokazuje, jak się tworzy nowy
kult, nie pomijając tak ważnych kwestii, jak kapłaństwo, rządy, kodeks honorowy, czy nieśmiertelność duszy. Zauważa również, że wojny religijne niosą za sobą znacznie więcej ofiar, niż wojny o terytorium. W tych drugich bowiem, mamy do
czynienia z poszukiwaniem nowych przestrzeni i co najwyżej ludzką zachłannością. W tych pierwszych natomiast ludźmi kieruje idea. Co ciekawe, powieść ta powstała na kanwie
czterech napisanych wcześniej opowiadań: „The
Priests of Psi”, „Operation Haystack”, „You Take the High Road” oraz „The
Missing Link”, przetłumaczonego i
wydanego w trzecim numerze Cosia pod tytułem „Brakujące ogniwo”.
Herbert jednakże pisał nie tylko to,
co dzisiaj nazywamy fantastyką naukową. Jak już wyżej wspomniano, zajmował się również innymi
odmianami literatury. Warto tu zwrócić choćby uwagę na powieść „Soul Catcher” (powieść mainstreamowa
przedstawiająca odwieczne antagonizmy pomiędzy plemionami Indian, a białymi
kolonizatorami), czy też „Without Me You're Nothing. The Essencial Guide To
Home Computers” (napisana wraz z Maxem Barnardem, w której Herbert odnosi się w
sposób filozoficzny do zależności między człowiekiem a komputerem). Nadto nie
można pominąć także tego, że wielokrotnie brał udział w różnych konferencjach
(tu choćby można wspomnieć jego odczyt na Pierwszym Dniu Ziemi). Był ponadto
edytorem książek o tematyce ekologicznej, opatentował system grafów w języku
programowania podobnym do BASIC. Jego wyobraźnia nie znała granic. Gdyby
opatentował swoje pomysły, byłby z pewnością jednym z najbogatszych ludzi na
świecie, gdy tymczasem wielokrotnie borykał się z poważnymi problemami natury
finansowej. Po kilku latach od wydania „Under Pressure”, Japończycy
wykorzystali jego wizję podwodnych kontenerów z ropą naftową, ciągniętych przez
łodzie podwodne. Z pewnością już ten jeden patent przyniósłby mu niemałe
bogactwo, a przynajmniej spokojne życie.
Jednak
najbardziej znany jest z pewnością dzięki swemu cyklowi o pustynnej planecie
Arrakis, a szczególnie pierwszemu tomowi. „Diunę” Herbert pisał w taki sposób,
by czytelnik zaraz po jej zakończeniu, pragnął raz jeszcze ją przeczytać. I by
wracał do niej wielokrotnie, za każdym razem odkrywając lub zgłębiając nowe
warstwy. To arcydzieło przetłumaczono już na ponad trzydzieści języków na całym
świecie (choćby na tak egzotyczne, jak tajski, wietnamski i kataloński). Nie ma
się co dziwić – to dzieło doprawdy nietuzinkowe. Epicka historia, w której
możemy znaleźć wszystkie tematy poruszane przez autora w pozostałych jego
powieściach. Spotykamy tu silnych ludzi, dobro przeciwstawia się złu. Mesjasz
prowadzi swój lud do wojny religijnej. Oglądamy właściwie, jak powstaje jego
kult, jak z kilkunastoletniego chłopca (co prawda książęcego syna, ale jednak)
staje się „śmiercią dla niewiernych”. Nie obejdzie się bez rozważań natury
ekologicznej i zgłębiania tajników polityki, a także szantaży, planów w planach
i wartkiej akcji, która powoduje, że tematy filozoficzne nie są w stanie
znudzić. Kolejne części Kronik Diuny zostały przyjęte mniej entuzjastycznie,
ale tworzą wspaniałą epopeję, której niestety – z powodu nagłej i
niespodziewanej śmierci – nie udało się Frankowi zakończyć. Dzisiaj możemy
przeczytać zakończenie zaproponowane nam przez jego syna, Briana (napisane wraz
z Kevinem J. Andersonem). Czy się podoba? Zdania są podzielone, ale z pewnością
warto do niego zajrzeć (koniecznie jednak przeczytawszy uprzednio prequele
napisane przez tych dwóch panów – jest to warunkiem sine qua non zrozumienia
zakończenia).
Ostatnią
napisaną powieścią była, wspomniana wcześniej „The Ascension Factor”, wydana
dwa lata po śmierci Franka Herberta i nawet przez niego nieukończona (dokończył
ją już sam Ransom).
Wszystkie
przywołane powyżej dzieła autorstwa Franka Herberta pokazują jasno, jakimi
zasadami rządził się jego świat, co chciał przekazać swym czytelnikom – dla
każdego mesjasza światła musi istnieć również mesjasz ciemności, dla każdego
złego postępku, kodeks honorowy i moralny, dla każdego dobra, musi istnieć zło.
Na zakończenie
chyba najlepiej podsumują autora słowa jego syna, Briana: „Był człowiekiem o
wielu twarzach (…). Jego życie nie biegło w linearnym trybie. Wędrowało w pięćdziesięciu
kierunkach równocześnie. Był człowiekiem pełnym niespodzianek. Mój ojciec
przyznał pewnego razu, że ma problemy przy używaniu słowników i encyklopedii,
ponieważ za bardzo pochłaniają go informacje zawarte na stronach obok, co go
tylko spowalnia. Jego cechą była chłopięca ciekawość wszystkiego i
nieprawdopodobna pamięć do szczegółów. >Diuna< jest tego
odzwierciedleniem, magnum opus, który jest najbardziej złożoną, wielowątkową
powieścią wszechczasów. Był genialnym, kochającym uczciwym, lojalnym, wspaniałomyślnym
i troskliwym człowiekiem.”[i]
W 2006 roku
Frank Herbert wszedł w poczet autorów uhonorowanych wprowadzeniem do Science
Fiction Hall of Fame, takich jak między innymi Isaac Asimov, Juliusz Verne, sir
Arthur Charles Clarke, H.G. Wells, Philip K. Dick, czy Ray Bradbury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz