Dune fairytales

czwartek, 15 maja 2014

Libra (by Ewa Chani Skalec) – fragment powieści

Bardzo jestem zainteresowana Waszą opinią na temat tego tekstu. Jest to fragment jednej z moich powieści. Nieskończonej, od wielu lat czekającej na "ten" moment, kiedy znajdę czas i natchnienie, by kontynuować. Pomyślałam sobie, że może lepiej najpierw poprosić o opinię innych – czy to się w ogóle do czegoś nadaje... zanim znów popełnię kilkaset stron tekstu, który "przeleżakuje" dekadę na moim dysku twardym... 
Cóż, nie jest to początek, ale urywek gdzieś ze środka, ponieważ większość tekstu pisałam jeszcze w zeszycie i tylko nieliczne fragmenty są w formacie elektronicznym. Może być ciężko zrozumieć, o co chodzi, mimo to jednak – każde Wasze zdanie jest dla mnie na wagę złota. Czekam zatem na opinie :)




            Klęczał przed ścianą ze schyloną głową. Prawą dłonią dotykał wystającego kamienia. Podeszła do niego i usłyszała, że szepcze modlitwę w języku starożytnych. W wymarłym języku nieużywanym od wieków. Niewielu chodziło po Krytonium ludzi, którzy go rozumieli. Ona jako prekapłanka była jedną z nich. Rozumiała słowa, nie znała jednak tej modlitwy. I nie mogła pojąć, skąd ten człowiek zna języki z czasów Katarki. Rozejrzała się,  cała ściana pokryta była równo ułożonymi w rzędach, wystającymi głazami. Dotknęła jednego z nich, próbując zrozumieć, co znaczą…
– Nie dotykaj – wycedził przez zęby. – Nie wolno Ci.
            Podniósł się i przytrzymał jej rękę w nadgarstku. Zabolało, jęknęła, ale nie puścił.
– Wróć do ogrodu. Nie przyprowadziłem Cię tutaj, byś bezcześciła… – Urwał. – Nie po to Cię tu przyprowadziłem – wskazał ręką okolicę.
– Co to za miejsce? – zapytała niepewnie. Porwał ją, przywiózł na tę straszną planetę, ale jeszcze nie był tak brutalny, jak teraz.
– Powiedziałem – wracaj do ogrodu. Przyjdę, kiedy skończę tutaj.
– Co to za miejsce? – powtórzyła, tym razem bez drżenia w głosie. Nadal się go bała, jednak postanowiła nie dać mu tej satysfakcji, by o tym wiedział. – Co to za miejsce, pytam po raz trzeci. Nie wierzę, że przyprowadziłbyś mnie do ogrodu, nie chcąc równocześnie pokazać mi tego – zobaczyła błysk w jego oku. Poluzował uścisk nadgarstka.
– Rozejrzyj się i pomyśl.
            Wpatrywał się w nią, jakby oceniał teraz całe jej życie, jego sens i wartość – jedynie na podstawie tej jednej odpowiedzi. Jakby ważył jej losy. Przestraszyła się. Nie wiedziała. Rozglądała się, ale nie miała pojęcia. To miejsce. Była w nim jakaś dziwna moc, której nie potrafiła wyjaśnić.
– Nie czujesz ich? Ty, prekapłanka Katarki? – przerwał długą ciszę. – Z nich wszystkich, Ty właśnie powinnaś wiedzieć. Nie czujesz ich, Libro?
– Czuję. Czuję, ale nie znam. Co to za miejsce?
– Cmentarz.
            Zamarła. Ta siła… Tak, nie kłamał. Byli na cmentarzu, a to znaczyło, że… Nie, niemożliwe. Przecież nie mogli. Nawet oni nie mogli aż tak bardzo sprzeniewierzyć się słowom Katarki. Nawet ludzie z Planety.
– Pa… palicie swoich zmarłych? – ledwie potrafiła to wypowiedzieć. – Palicie, mimo zakazu Katarki?
– Katarka nigdy nie zakazała… – urwał jej.
– Słowa mówią jasno – nie będzie palony człowiek.
– Człowiek. Nie będzie palony człowiek. W jej czasach jedną z kar, rzadko już wtedy wymierzaną i jedynie za najcięższe przestępstwa, było spalenie żywcem. I tego właśnie dotyczyły jej słowa. Powinnaś o tym wiedzieć. Nie będzie palony człowiek. Powtórzyła tu jedynie i wzmocniła zakaz zabijania – nawet w majestacie prawa. Nie zabroniła palić ciał zmarłych. Sama spaliła ciało swego ojca.
– Nie! Nie masz racji. Dungalois Wielki mówi o paleniu człowieka, a zmarły jest według niego nadal człowiekiem.
– Wasz  Dungalois Wielki się myli.
– Jak śmiesz?
– Sama pomyśl. Ciało po śmierci nie jest już człowiekiem. To jedynie muszla, w której kryje się ludzka dusza. Jedynie czasowy dom. Człowiekiem jest to, co nazywamy duszą. Nie palimy człowieka. Palimy muszlę. To przez Waszego Dungaloisa Wielkiego nie mamy miejsca, by chować ciała naszych zmarłych zgodnie z tradycjami. To on zmusił nas do tego, byśmy znaleźli inne rozwiązanie. To jego kłamliwe tłumaczenie Świętych Xiąg doprowadziło do wydalenia nas na Katesha, to on sprawił, że naszych ojców i matki wygnano wbrew ich woli i bez żadnych podstaw. Więc nie wspominaj o nim więcej w mojej obecności. Nie wolno Ci. Nie tu!
            Obrócił się ponownie twarzą do ściany i powrócił do swoich modlitw. Libra była wstrząśnięta tym, co usłyszała. Już od kilku lat widziała pewne niezgodności, czy może nawet przekłamania w tłumaczeniach Świętych Xiąg. Nie mogła jednak mimo to uwierzyć, że mogą one dotyczyć nawet tak istotnych i podstawowych zagadnień. Czy to możliwe, że przodkowie tych ludzi zostali wydaleni z Krytonium bezpodstawnie? Uczono ją, że było to zgodne ze słowami Katarki, że to na ich podstawie dokonano tego wyboru. Czy to oznaczało, że to wszystko było kłamstwem? Że podstawa ich społeczeństwa opierała się na błędzie, a może nawet kłamstwie? Nie. Nie, to niemożliwe. To jakiś podstęp. Pułapka, w którą próbował ją złapać. Ale ona zna Święte Xięgi. Wszystkie siedem, które przetrwały. Co się stało z ósmą nikt nie wiedział. Czy, czy to oni? Czy to oni ukradli ósmą Xięgę? A jeśli tak, co w niej przekazała Katarka? Jakie prawdy były ukryte przed ludem Krytonium? I czy były one znane tym z Planety? Jeśli tak, to być może znają więcej prawdy, niż ona. Niż ona – prekapłanka Katarki.
– Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? Po to tylko, by mi powiedzieć, że nie znam Świętych Xiąg? Mogłeś to zrobić w innym miejscu. Nie musieliśmy iść tu przez dwa dni.
– Przestań myśleć jedynie o sobie, Libro. Nie ty jedna tu jesteś. Nie przyszło Ci na myśl, że nie przyszliśmy tu ze względu na Ciebie, a dlatego, że ja miałem taką potrzebę?
            Zdziwiła się. Rzeczywiście, nawet nie pomyślała o takiej możliwości. Tylko dlaczego zabrał ją ze sobą? Z pewnością nie pozwolili mu spuścić jej z oczu. Był jej stróżem – czy tego chciał, czy nie. Ciekawe, przy czyim grobie odmawiał modlitwę?
– Często tu przychodzisz? – zapytała, obawiając się od razu zadawać ważniejsze pytania.
– Nie tak często, jakbym chciał. Kilka razy w roku.
– Dlaczego teraz? Nie mogłeś zaczekać, aż zostaniesz beze mnie?
Był rzeczywiście zdziwiony tym pytaniem. Nie zastanawiał się nad jej obecnością? Przecież spowalniała go cały czas i ciągle zadawała kłopotliwe pytania.
– Dziś wigilia jej śmierci. Taki mamy zwyczaj, że przychodzimy, jeśli jest nam dane, oddać honor naszym bliskim w wigilię ich odejścia i zostajemy na trzy dni. To stary zwyczaj, jeszcze z czasów przed Katarką.
– Czytałam o nim, ale nie przypuszczałam, że ktoś jeszcze się do niego stosuje.
            Uśmiechnął się. Z dumy? Nie, to nie był dumny uśmiech. Zdawał się być szczery, przyjacielski. Jakże dziwnie wyglądał ten uśmiech na jego twarzy. Widziała go już złego, zirytowanego, zmęczonego, był uśmiech pogardliwy i złośliwy, ale jeszcze nie taki. Może nie był takim potworem, za jakiego go początkowo miała. Obrócił się ponownie do skały i pokłonił.
– Chodźmy. Niedługo się ściemni. Za pół godziny będziemy w pobliskiej wiosce. Tam przenocujemy.

            Wioska zdawała się nie mieć końca. Była olbrzymia. Libra miała wrażenie, że jest przynajmniej tak duża, jak Byblos, prawdopodobnie nawet rozleglejsza. Dlaczego nazywają to wioską, a nie miastem? Czy to możliwe, że mają jeszcze większe osiedla, miasta tak wielkie jak metropolie na Krytonium? Nie zdawała sobie sprawy z tego, ilu ludzi zamieszkuje Planetę. Ciekawe, jak duża jest stolica. Haikon wspominał, że gdy ją zobaczy, będzie zdziwiona. Ona jednak już teraz odczuwała niesamowitą siłę tych ludzi.
            Na pierwszy rzut oka wioska wyglądała ubogo, jednak po pewnym czasie Libra zaczęła dostrzegać, że to jedynie pozory. Prawdopodobnie w celu zmylenia ewentualnej satelity z Krytonium. Ona była jednak prekapłanką – już we wczesnych latach przeszła dogłębne szkolenia z postrzegania i teraz dzięki nim odkrywała zupełnie nowy świat. Pomagał jej w tym również wiejący od zachodu wiatr. Wełniane przesłony w drzwiach i oknach trzepotały z każdym jego podmuchem ukazując fragmenty wnętrz. Nie uszło również jej uwadze, że wychodzący z lepianek ludzie nie przypominali tych, których widywała czasami na Krytonium – zatrudnionych w różnych zakładach ciężkiej pracy. Kobiety miały wypielęgnowaną cerę i włosy, nosiły kolorowe szaty zdobione kwiatowymi haftami. Stroje mężczyzn – krótkie skórzane kurtki i wygodne lniane koszule – były zadbane i eleganckie. Na ich rękach dostrzegała ozdobne bransolety z wizerunkami zwierząt. Biegające wokół głównego placu dzieci w kolorowych krótkich tuniczkach niczym nie różniły się od tych, które widywała na co dzień. Jedna z dziewczynek była nawet bardzo podobna do Alengii sprzed kilku lat.
– Witaj, Haikonie. Oczekiwałem Cię – przywitał ich wysoki mężczyzna w krwisto-czerwonej kurtce. Był dobrze zbudowany, a ciągnąca się wzdłuż całej twarzy blizna po głębokiej ranie nadawała mu srogiego charakteru. Orli nos i spojrzenie pełne ognia przeraziły Librę.
– Izydionie – odparł Haikon, podając mu ramie w geście powitania. – Cóż Cię sprowadza w nasze strony?
– Porozmawiamy po rocznicy, bracie. Teraz cześć naszym przodkom.
            Dziwny człowiek – pomyślała. Spojrzała na jego bransoletę – dokładnie taka, jak Haikona. Czy byli rzeczywiście braćmi, czy to jedynie zwrot grzecznościowy? Zamierzała się zapytać. Zdawało się oczywiste, że są braćmi, jednak zastanawiało ją zdziwienie Haikona. Może jednak się myliła.
            Izydion odszedł w przeciwnym kierunku, oni zaś udali się dalej na wschód. Libra zastanawiała się, dlaczego ludzie z Planety tak dokładnie ukrywają swoje bogactwa, udając całkowicie nieudolnych i zależnych od Krytoniańczyków. Przedsionki ich domów pokryte były wewnątrz drogim drzewek telakka, widziała również dywany niczym nie ustępujące pięknem tym, które pokrywały podłogi jej rodzinnego domu, różniły się jednak rodzajami splotów. Całe to ukryte bogactwo intrygowało ją. Czy aż tak bali się Krytoniańczyków, by za wszelka cenę ukryć swe prawdziwe życie? A może to nie strach, a pogarda? Przypomniała sobie raporty o Planecie, które pozwalał jej czytać ojciec. Zupełnie inny świat. Nie wynikało to jednak z przekłamań w raportach, a raczej z niedokładności tych, którzy je tworzyli. Zbadali Planetę jedynie powierzchownie. Pomylili się co do wielkości osiedli, co do bogactw i zależności tutejszej ludności od Krytonium. Wyglądało na to, że raporty nie zawierały żadnych prawdziwych i przydatnych danych. Czy wielcy badacze w Ministerstwie byli aż tak próżni, aż tak zapatrzeni w siebie, że nadal nie próbowali poznać prawdy? Czy może ją znali, a jedynie nie chcieli, by dotarła do szerszych kręgów? Czy w Ministerstwie ktoś celowo ukrywał prawdziwe oblicze Planety, czy to straszliwe niedopatrzenie spowodowane niedbalstwem i zadufaniem? Wyglądało na to, że mieszkańcy tej wioski byli bardzo szczęśliwi z powodu braku zainteresowania ich terytorium.
            Doszli do szaro-brunatnego domu z wielkim drewnianym tarasem. Haikon odsunął płócienne przesłony i wskazał jej gestem ręki, by weszła, co też uczyniła. Na pobielonych ścianach wisiały wełniane makaty w kwieciste wzory. Podłoga zbita z desek, trochę skrzypiąca pod nogami, błyszczała czystością.  Z dłuższego korytarza wychodziło kilka par prostych drewnianych drzwi, również pobielonych. Przy każdym wejściu wisiał niewielki dzwonek z kowadełkiem oraz symbol Katarki – słońce z ośmioma promieniami.
            Haikon dotknął dłonią symbolu słońca, przykładając następnie te same palce do czoła, po czym zaprosił ją do pomieszczenia Na środku stał niewielki drewniany stół, przykryty  obrusem w czerwone kwiaty, a przy nim dwa krzesła. Na komodzie pod ścianą znajdował się dzban, z którego nalał do kielichów złotawego napoju i podał Librze jeden z nich. Usiedli. Płyn wydzielał słodkawy, przyjemny zapach. W pierwszej chwili nie była pewna, czy to bezpieczne, doszła jednak do wniosku, że gdyby chciał ją otruć, zrobiłby to już dawno i nie męczył się z nią tyle czasu. Pociągnęła niewielki łyk i poczuła, jak całe jej ciało wypełnia odprężające ciepło. Wszystkie jej mięśnie się rozluźniły, zapomniała o zmęczeniu i bolących stawach. Odciski na stopach zdawały się zniknąć. Przyjemny dreszcz przeszył jej ciało. Narkotyk? Spojrzała na niego. Siedział obok, wpatrując się w nią z zaciekawieniem. Sprawdzał jak zareaguje? Dostrzegła niemal niewidoczny uśmiech, po czym sam zaczął pić. Odprężenie i siła, której dodał jej napój wyostrzyły jej zmysły. Widziała teraz, jak trunek wpływa na Haikona – jak rozluźnia się jego szczęka, przestają pulsować skronie, delikatnie zwalnia się uścisk dłoni na kielichu, jak z oczu znika zmęczenie dwudniową podróżą.
– Co to za substancja? – zapytała, gdy zdawał się być zupełnie rozluźniony.
– Nalewka z drzewa sulakka – odparł uśmiechając się. Nadal bacznie się jej przyglądał, jakby oczekując na dalsze działanie napoju. – Wytwarzamy ją od pokoleń. Dodaje sił, koi nerwy, rozluźnia. Sama poczułaś, jak działa. To jeden z najcenniejszych napojów, jakie znamy na Kateshu. Należy z nią jednak uważać – przedawkowanie grozi utratą przytomności, niebezpiecznym przyspieszeniem bicia serca, halucynacjami, a nawet śmiercią.
– Narkotyk?
– Nie – znów się uśmiechnął. – Nie uzależnia. Nawet po wielu latach jej stosowania, nie odczuwa się jej braku. Nie podajemy jej jedynie kobietom w ciąży, gdyż źle wpływa na płód. Poza tym jest całkowicie bezpieczna.
– Skąd wiesz, że nie jestem w ciąży? – spytała podchwytliwie, badając dokładnie wyraz jego twarzy.
– Wiem o Tobie więcej, niż przypuszczasz, Libro. Mówiłem już, że nie zostałaś wybrana przypadkowo.
            Usłyszała dźwięk dzwoneczka przy drzwiach. Haikon wstał i wpuścił do pokoju starsza kobietę niosącą tacę. Poczuła zapach jedzenia. Dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo była głodna. Kobieta postawiła tacę na stole, ukłoniła się nisko i wyszła.
– Służąca? – zapytała ze szczerym zdziwieniem.
– Nie – skarcił ją, spoglądając z niesmakiem. – W odróżnieniu od Was nie wyręczamy się służbą. Nie byłem w domu od miesięcy, dlatego – zgodnie z tradycją – przygotowano mi powitalny poczęstunek. 
            Nalewał zupy do czarek, nie spuszczając z niej oczu. Zawiodła go tym pytaniem, czy też oczekiwał takiej reakcji z jej strony? Nie potrafiła zrozumieć jego zachowań. Mimo najszczerszych chęci i wielu lat ćwiczeń nadal nie umiała czytać tego człowieka. Czegokolwiek nie zrobiła, nie powiedziała – wydawało się błędem. On natomiast zdawał się przewidywać każdy jej gest, wyprzedzać każdą myśl. Gdzie się tego nauczył? I jak – przecież ludzie z Planety nie byli tak inteligentni i zdolni. Bzdura! Teraz wiedziała, ile kłamstw przekazywano na Krytonium z pokolenia na pokolenie. Jak bardzo się pomylono względem Katesha. Nazywała Planetę imieniem nadanym jej przez zesłańców. Sama czuła, że się zmienia. Każde słowo Haikona, każdy jego ruch, każde spojrzenie – zmieniały w niej coś. Zaczynała dostrzegać świat w zupełnie inny sposób – jak gdyby dotychczas oglądała go przez zasłonę, która dzięki Haikonowi opadła.
– Jedz zanim ostygnie – przerwał jej rozmyślania.
– Dlaczego nie zaprosiłeś na posiłek brata? – zaryzykowała. Kolejny błąd?
– Brata? – był rzeczywiście zdziwiony. Zmrużył oczy próbując zrozumieć, o co go pytała. Przez ułamek sekundy przypominał jej ojca, gdy wieczorami przesiadywał nad ważnymi dokumentami i rozważał nad ich podpisaniem albo odrzuceniem. – Nie mam brata. Co też przyszło Ci do głowy? Jedz.
– Izydion… – pomyliła się. Był zupełnie zaskoczony. Odłożył łyżkę i wpatrywał się w nią, jakby pierwszy raz zobaczył kobietę. Nagle się roześmiał.
– Izydion? Zupełnie nie wiem, skąd masz takie pomysły. Zadziwiasz mnie bardziej, niż przypuszczałem, Libro. Masz bujną wyobraźnię.
– Nazwał Cię bratem – próbowała się bronić. Czuła jednak, że to się na nic nie zda. Znów wyciągnęła błędne wnioski. Przynajmniej też go intrygowała…
– Jest moim bratem we krwi. Znamy się od dziecka, łączy nas wiele, ale nie jesteśmy rodziną. Izydion jest członkiem Rady, dlatego tak mnie zdziwiło jego przybycie. Myślałem, że jest w Aksalonie.
– Gdzie?
– W naszej stolicy – Aksalonie. Zaprowadzę Cię tam niedługo – uśmiechnął się i nabierając łyżką zupę dodał – spodoba Ci się. Tego jestem pewien.
            Zupa była wyśmienita, ale jeszcze bardziej wyostrzyła apetyt Libry. Drugie danie ją zaskoczyło – drób z warzywami. To oznaczało, że albo mieli własne hodowle i uprawy, albo towary były kradzione. Niezależnie od tego – Ministerstwo z pewnością nie zdawało sobie z tego sprawy. Już miała się zapytać, gdy postanowiła nie ryzykować kolejnej pomyłki i być może bezpodstawnego oskarżenia. Jadła jeszcze, a on ją obserwował. Czekał aż skończy, czy może znów wiedział, że chce go o coś zapytać? Poczeka i sama się dowie – wcześniej czy później on jej powie. A może sama to zbada. Czuła się nieswojo, więc nie dokończyła dania, chociaż było pyszne.
– Jutro mnie nie będzie – oświadczył, wstając od stołu i składając naczynia na jednym jego brzegu. – Cały dzień spędzę na cmentarzu.
– Czyj to grób? – zapytała nieśmiało. Nadal miała przed oczami jego postać w czasie modlitwy za zmarłych. Wiedziała, że to musiał być ktoś bardzo bliski. Powiedział, że nie był w domu od miesięcy, a teraz przybył.
– Dlaczego Cię to interesuje?
– Ponieważ… ponieważ widzę i czuję, że go kochałeś.
– Ją… ją… – wyszeptał cicho, po czym podszedł do okna.
            Żona? Kochanka? Kim była ta kobieta, po której śmierci tak cierpiał? Widziała, że miał łzy w oczach. Gdy zobaczyła go po raz pierwszy, pomyślała, że to zimny i bezlitosny morderca i z pewnością zabije ją przy pierwszej nadarzającej się okazji. Musiał kochać tę kobietę. Bardziej niż samego siebie. Chciała go ponownie zapytać, ale poczuła, że wracając do tematu sprawi mu ból. Ten człowiek ją porwał, zabrał na obcą planetę, ukrył przed najbliższymi, a ona nie chciała sprawiać mu bólu i przykrości. Nawet nie wiedziała, jak to się stało, że nagle znalazła się obok niego i położyła mu dłoń na ramieniu. Obrócił się w jej stronę z wyrazem zdumienia na twarzy.
– Moja – wyszeptał, jakby nie miał siły mówić – matka.
            Matka… Minęły już ponad dwa tygodnie od wyjazdu z domu i raz tylko pomyślała o matce. On natomiast na wspomnienie swojej miał łzy w oczach i nawet nie starał się tego przed nią ukryć. Znów obrócił się w stronę okna.
– W ostatniej izbie po lewej jest łaźnia. Możesz się odświeżyć. Jak będziesz gotowa, wejdź do izby z czerwonym dzwoneczkiem. Będę tam na Ciebie czekał. Chcę Ci coś pokazać. To bardzo ważne i nie mam wątpliwości, że będziesz nad tym myślała długi, naprawdę długi czas, Libro. Idź.
Poszła…

4 komentarze:

  1. Piękna ilustracja :) ciężko oderwać od niej wzrok. Tekst klimatem trochę przypomina mi drugi tom "Ziemiomorza" który uwielbiam :) podobne napięcie między bohaterami, których wrogość powoli przeradza się w głęboką więź. Nie wiem, jak się to wszystko zaczęło, ale ciekawi mnie, jak się potoczy dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ilustracja jest rzeczywiście fantastyczna (dlatego ją wybrałam). Zresztą już na etapie wyobrażania sobie Świętych Xiąg Katarki (jakieś 8-9 lat temu) inspirowałam się nią właśnie Twórcą jest Ciruelo Cabral :)
    "Ziemiomorza" nie czytałam, więc ciężko mi się ustosunkować do tego porównania.
    Problem polega na tym, że początek mam w zeszytach, musiałabym to przepisać i, przede wszystkim, uzupełnić i poprawić, bo jest dalekie od ideału. Zdecydowanie lepsze są fragmenty, które opowiadają o akcji, kiedy Libra i Haikon już się poznali.
    Ciekawa jestem innych opinii...
    Nie jest to zbyt podobne do czegoś, co już czytaliście, widzieliście? Albo w jakiś inny sposób nudne? Czy w ogóle ten fragment, który tu umieściłam, sprawia, że zastanawiacie się, co było wcześniej i co będzie dalej, kim są bohaterowie? Czy może jednak nie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze podobały mi się książki, które już od pierwszych słów wciągają w swój świat - tak robi King, tak robi Gaiman, tak robi Pratchett, tak robi Zadie Smith. Nie przedstawiają swoich bohaterów jak w pilocie sitcomu, tylko uchylają kurtynę, za którą toczy się życie powieściowych postaci, a my (niemal jak widzowie w teatrze) tylko ich podglądamy, i ich tajemnice poznajemy stopniowo, na tyle, na ile sami bohaterowie je poznają. Autor jest wszechwiedzący, ale postaci są nieświadome tego, dlaczego coś im się przydarza, i dopóki same nie zdecydują się dowiedzieć, czytelnik może się tylko domyślać. Dlatego też podoba mi się tego typu próbka Twojej twórczości - to najlepszy sposób na to, by dowiedzieć się, czy Twoja historia kogoś zainteresuje - pokazać mu jej środek. Oczywiście, na pewno treść potrzebuje "wypolerowania" tu i tam, ale mnie zaciekawiło a, jak pewnie wiesz, jestem bardzo krytycznym, wymagającym i bezlitosnym czytelnikiem, któremu podoba się to, co się podoba z powodów niejasnych czasem i dla mnie samej. Dobra robota. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kaju, muszę przyznać, że nie spodziewałam się tak wyczerpującego komentarza. Jestem bardzo mile zaskoczona i pełna uznania. Dziękuję!
    Co do "wypolerowania" - z pewnością masz rację. Ten tekst w ogóle wymaga sporo pracy, ale na razie "badam czytelnika".
    BTW - byłam dzisiaj na bardzo ciekawym wykładzie dotyczącym redakcji tekstów. Wiele ciekawych myśli krąży mi teraz po głowie...

    OdpowiedzUsuń