Dune fairytales

wtorek, 23 grudnia 2014

Wesołych Świąt

 

Jak obyczaj każe stary,
według przodków naszej wiary,
pragnę złożyć Wam życzenia
w dniu Bożego Narodzenia.
Niech ta gwiazdka betlejemska,
co przyświeca nam o zmroku
doprowadzi Was do szczęścia
w nadchodzącym Nowym Roku.

 

 

środa, 10 grudnia 2014

Malarz, pisarz, marzyciel. W ciągłej podróży z ziemi polskiej do włoskiej, czyli Bruno Wioska o sobie słów kilka



Witam.
Zacznijmy klasycznie, czyli od początku. Kiedy zaczął Pan pisać?
Chciałem pisać mając kilka lat. A próbowałem mając może 15 lat. Były to wiersze. Wysłałem je do Tygodnika w Krakowie, chyba nazywał się „Literatura”, i byłem bardzo dumny, gdy moje nazwisko ukazało się w poczcie z dopiskiem... „Nie skorzystamy”. I tak już zostało do dzisiaj z tą różnicą, że najczęściej nie dostaję z wydawnictw odpowiedzi. Potem były próby na studiach, do gazetki studenckiej. Były to wywiady z rokującymi nadzieję studentami. W sumie były 3. Jak pokazało życie, miałem nosa... Dzisiaj są znanymi artystami. Gazeta... nie ukazała się nigdy. Ale pierwsze książki, już poważniej potraktowane, powstały w ostatnich latach.
Co jest największym atutem książek Pana autorstwa?
Staram się w bardzo delikatny sposób, by nie zanudzić czytelnika, wpleść informacje o sztuce, historii i jakieś ciekawostki dotyczące miejsc lub interesujących osób związanych z danym miejscem. Chciałbym by moje książki nie tylko z zainteresowaniem się czytało, ale by pozostawiły ślady wiedzy i zachęciły do pogłębienia wiadomości. Duże znaczenie dla mnie ma także sposób widzenia, który wyniosłem studiując malarstwo. Nauczyłem się analizować zjawiska i syntetycznie je pokazywać. Ja widzę obrazami, dlatego, jak zauważyli moi przyjaciele z branży teatralnej czy filmowej, moje powieści są dobrym materiałem na film.
Może wreszcie zabiorę się za zrobienie powieści w formie typograficznej. Czyli z interesującą szatą graficzną, powiązaną z tekstem i ilustracjami. Takich książek nie widuje się ostatnio na rynku. Może zrobię to z „Tajemnicą komnaty Sybilli”?
Kiedy znajduje Pan czas na pisanie?
Nie jestem zawodowym pisarzem, więc gdy mam materiał źródłowy to najchętniej piszę wieczorem. A także, gdy zmęczony malowaniem, siadam do komputera i udaję się w krainę wyobraźni. Pisanie jest po malarstwie jak gdyby drugim filarem, na którym buduję moje życie. Bardzo ważnym elementem jest poparcie mojej żony w tym co robię. Bez tego nie mógłbym malować czy pisać.
Pisanie pozwala mi zapomnieć o wszystkim, żyję tym, o czym piszę. Gdy znajduję się w procesie pisania, przenoszę się w mój świat fantazji. Samo pisanie zajmuje mi niezbyt wiele czasu w porównaniu z późniejszymi poprawkami, niekończącymi się korektami... „Wir Leonarda da Vinci”, pierwsza książka jaką wydałem, napisałem w półtora miesiąca łącznie z poprawkami. Dzisiaj wiem, że było to zbyt pochopne. W dwa tygodnie przerobiłem książkę na scenariusz filmowy. Myślę, że jest bardziej dopracowany niż książka.
Co jest największym paliwem, które napędza Pana do pisania?
Chyba podróże. Gdy wróciłem z mojej podróży rowerowej po Francji, dopiero wtedy zrozumiałem, że podróże kształcą. Wcześniej był to slogan bez znaczenia. Dzięki nim zsynchronizowałem w czasie historię powszechną z historią sztuki. Nagle stało się to dla mnie jasne – dzięki skojarzeniom daty i wieki nie stanowiły już dla mnie problemu.
Naturalnie, to co oglądałem nie dokształciło mnie zbyt wiele, w dużej mierze to wszystko co widziałem, znałem z historii sztuki, ale stało się to realnym. Po powrocie sięgnąłem do bogatszych źródeł i uzupełniłem moją wiedzę. W tej chwili Internet bardzo pomaga w szukaniu materiałów, wcześnie musiałem jeździć do biblioteki i szperać w książkach lub kupować te, które mogłyby mi się przydać.
Co Pana inspiruje? Powoduje, że siada Pan i pisze?
Na pewno wspomnienia i przeżycia. Książki powstają przypadkowo, zainspirowane jakimiś okolicznościami lub skojarzeniami. Zapisuję to. Mam kilka zaczętych książek-pomysłów, które czekają na swój czas.
Powoduje mną wewnętrzna potrzeba wypowiadania się, podzielenia się z kimś moimi przeżyciami. Poza tym pisanie jest ucieczką od problemów rzeczywistości. Pisząc przenoszę się w inne czasy, środowiska, obcuję z dowolnie wybranymi postaciami... żyję tamtym fantazyjnym życiem. Czasem powrót do rzeczywistości jest trudny...
Pierwsze moje opowiadanie było autentyczną i w sumie zabawną historią, która mi się przydarzyła. Choć w rzeczywistości, wtedy nie było nam z żoną do śmiechu. Cały tomik tych opowiadań czeka na opracowanie i wydanie i nosi roboczy tytuł „Niesamowite i erotyczne przygody niejakiego Kowalika”. Potem pisanie pochłonęło mnie i stało się pasją.
Jest Pan malarzem, pisarzem, interesuje się Pan historią i… jeździ na rowerze… Skąd takie pasje i jak wpływają na Pańską twórczość?
Mój ojciec był skrzypkiem i grał także na fagocie w katowickiej filharmonii. Zmarł, gdy miałem rok. Na naukę muzyki potrzeba było pieniędzy, których moja mama wtedy nie miała. Z całą rodziną mieszkaliśmy w dwupiętrowym rodzinnym domu. Mój starszy kuzyn dobrze rysował, zazdrościłem mu zawsze tych umiejętności. Miałem wiele kuzynek i kuzynów... ja byłem najmłodszym i dla nich byłem zbyt małym, by cokolwiek potrafić zrobić. Starałem się im dorównać, by móc się z nimi bawić.  Tylko po to, by mnie zaakceptowali robiłem coś, czego taki brzdąc nie mógł zrobić. Może na ten temat napiszę kiedyś książkę, wspomnienia z dzieciństwa, które miałem ubogie materialnie, ale bardzo bogate duchowo. Moje wnuki nie mogą sobie wyobrazić, jak żyliśmy bez obecnej techniki.
Przed paroma laty już ją właściwie napisałem, ale twardy dysk, na którym była zapisana, uległ zniszczeniu. Chyba była źle napisana, bo inaczej tak by się nie stało. Ale całość odtworzę teraz z łatwością i na pewno napiszę już lepiej niż wtedy.
Ponieważ ze względów finansowych nie mogłem uprawiać muzyki, więc robiłem małe figurki z plasteliny. Marzyłem by iść do liceum plastycznego... Ale rodzina, pragmatyczni wujkowie wpłynęli ma mamę i ulegając namowom, poszedłem do szkoły zawodowej. W ciągu niespełna dwóch lat przeczytałem wszystkie książki z biblioteki. Nudząc się na lekcjach, rysowałem. Od tego czasu zacząłem poważnie myśleć o studiach plastycznych. Ale na razie zostałem mechanikiem samochodowym. By zdawać egzamin na ASP musiałem jednak najpierw zrobić maturę... Robiłem ją w technikum chemicznym. Tam miałem szczęście trafić na dyrektora, który chciał być artystą... Wiele godzin spędzaliśmy w jego gabinecie na rozmowach o sztuce, nawet często wzywał mnie w czasie lekcji do siebie. Dużo zawdzięczam temu Panu. Dopisało mi szczęście, zdałem na studia do Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Były jeszcze marzenia o reżyserii na szkole filmowej... Ale lata na ASP to były jedne z piękniejszych moich lat w życiu.
Interesowałem się sztuką i jej historią. Historii powszechnej nie lubiłem. Uważałem ją za zbyt nudną. Te zainteresowania przyszły w trakcie pisania. Uważam, że gdyby historię powszechną podano w inny sposób, była by na pewno najbardziej lubianą nauką. A rower... Myślę, że wszyscy lubią jeździć na rowerze. Zalety tej podróży doceniłem nad Loarą, gdy już z daleka, wolno zbliżając się, mogłem podziwiać interesujące pałace czy zamki. Podróż samochodem nie daje możliwości dogłębnego poznania. Wszytko toczy się zbyt szybko i pole widzenia jest ograniczone. Tę pasję opisałem w „Rowerem na koniec świata”.
Myślę, że na moje malarstwo jak i na pisanie miało wpływ wszystko, co w życiu robiłem. Zbierałem doświadczenia, jak się wydawało zupełnie niepowiązane ze sobą, które teraz układają się jak paciorki różańca w całość.
Jaką literaturę najbardziej lubi Pan czytać i dlaczego?
Kiedyś czytałem poznawczo. Literaturę Ameryki Północnej, potem europejską... rosyjską, potem próbowałem Ameryki Południowej. Ta nie odpowiada mi zupełnie. Nie zastanawiałem się nigdy, dlaczego. W wieku 40 lat przeczytałem ponownie wszystkie lektury szkolne. „Pana Tadeusza” kilkukrotnie. Za każdym razem znajdowałem ten utwór jako bardzo dowcipnie napisany.
Był czas Jasienicy, Umberto Eco, Ken Folletta i wielu innych.
Z książek, które mi głęboko utkwiły to Romaina Rollanda „Colas Bregnon”, nagroda Nobla chyba z roku 1910, na pewno Aleksander Dumas z wieloma książkami i Sienkiweicz.
Lubię czytać biografie i książki historyczne, ale zaglądam także do podręczników historii, czy historii sztuki, filozofii lub z dziedziny symboliki czy magii... tej prawdziwej, nic wspólnego nie mającej z otrzymywaniem złota, jak się powszechnie uważa.
Pana ulubiona książka z dzieciństwa to…
Pierwszą książką to był na pewno „Elementarz”. Nie mogłem się doczekać, gdy pójdę do szkoły... bo moi kuzyni umieli już czytać, a ja jako najmłodszy jeszcze nie. Bywało, że wkradałem się na lekcje do klasy o rok starszej kuzynki, z których, ku uciesze klasy, oczywiście mnie wyrzucano.
Potem, chyba nietypowo, bo była książka dziś nieznanego autora Józefa Bieniasza, „Edukacja Józia Barącza”. Z Józiem mogłem się utożsamić i ta książka zdopingowała mnie do zdobywania wiedzy i dobrego zachowania. A z książek innych to „Tajemniczy ogród” Frances Hodson Burnett, „Alicja w krainie czarów”, Lewisa Carrolla.
Ulubiona książka własnego autorstwa to…
Zdecydowanie „3 powrót”. To książka, za którą kryje się wiele przemyśleń, wiele badanych źródeł i przede wszystkim włożyłem w nią bardzo wiele pracy. To książka o reinkarnacji i Saint Germainie, także bohaterze książek takich autorów jak Umberto Eco czy James Joyce i innych. I ciągle siedzę nad nią i dopracowuję. Trochę z tej książki przeniknęło do „Tajemnice komnaty Sybilli”, w której jest mowa o dwoistości życia. Życiu realnym, a także tym z pogranicza fantazji i snu.
To może jeszcze ulubiony film.
Chyba to był „Rzym” Felliniego. Może także francuski film, chyba nazywał się „Bal”. Był to film bez dialogów, akcja toczyła się na sali balowej, gdzie pary tańczyły ten sam taniec, przy zmieniających się dekoracjach, które symbolizowały upływ czasu. Jeszcze jeden film to „Pieski świat”. Podobają mi się filmy na podstawie powieści Tolkiena „Władca pierścieni”. Natomiast nie lubię ani książek ani filmów Harry Potter.
Gdyby złowił Pan złotą rybkę, to jakie byłyby Pańskie trzy życzenia?
To trudne pytanie. Pierwsze. Chciałbym być długo zdrowy i kreatywny.
Chciałbym mieć tyle pieniędzy, by móc odbywać wiele podróży i zabrać ze sobą wszystkich moich przyjaciół, z którymi mógłbym dzielić się przeżyciami.
Móc powiedzieć temu światu „żegnaj”, gdy uznam, że już wszystko zrobiłem.
Jest Pan autorem kilku książek. Przede wszystkim chyba jest Pan jednak malarzem. Z jakim malarzem najchętniej zjadłby Pan kolacje, gdyby miał taką możliwość (przy założeniu, że możemy wybierać do woli, także wśród dawno już nieżyjących)?
Bezspornie byłby to Leonardo da Vinci. Pozwoliłbym mu mówić, zupełnie się nie odzywając. Choć zdarzyło mi się rozmawiać z nim ustami Kordiana w powieści „Tajemnica komnaty Sybilli” (poprzedni polski tytuł: „Relatywne spotkania”). Ale książka ukazała się pod takim tytułem w języku niemieckim i pewnie kiedyś ukaże się po polsku.
Czy jest jakiś obraz, który szczególnie Pan lubi, kocha, podziwia? Który w jakiś sposób odcisnął na Panu swoje piętno?
Chyba tak, ale to się z biegiem czasu zmienia. W tej chwili jest to może obraz Leonardo da Vinci, św. Jan Chrzciciel.
Pisze Pan często o zamkach nad Loarą. Dlaczego właśnie te tereny i te budowle tak Pana urzekają?
Loara jest dziwną rzeką. Niepodobną do Wisły czy Renu lub Sekwany. Ma w sobie coś, co przyciąga, być może dlatego w renesansie wybudowano tam tak wiele wspaniałych pałaców. Tam działa się cała historia Francji. Podróżując przez te tereny rowerem, przeżyłem to, co widziałem bardzo mocno. To była bardzo magiczna jazda. Poza tym renesans jest moim ulubionym stylem. Odpowiedź znajduje się w maleńkiej książeczce „Rowerem na koniec świata”.
Mieszka Pan od lat w Niemczech. W którym języku porozumiewa się Pan na co dzień i jaki ma to wpływ na Pańską twórczość literacką?
To zależy od okoliczności. W domu różnie, czasami po polsku, a czasami po niemiecku. Ale ponieważ mam najwięcej do czynienia z mymi przyjaciółmi Niemcami, jestem prezesem Stowarzyszenia Ars Porta International, więc to oczywiste, że mówię po niemiecku. Choć muszę powiedzieć, że przez pierwsze 15 lat mego pobytu nie pisałem nic po polsku i później z trudem przyszło mi to pisanie. To był właśnie czas, gdy czytałem lektury szkolne.
Poznałam Pana dzięki książce „Rowerem na koniec świata”, w której opisuje Pan swoją wycieczkę rowerową po Francji. Była to z pewnością niesamowita podróż. Czy planuje Pan jeszcze podobne wyjazdy, a jeśli tak, to czy będziemy mogli o nich przeczytać?
O tak. Ta podróż była w samej rzeczy interesująca i magiczna. Chętnie wybrałbym się w podobną, także rowerem. Myślałem już kiedyś o Normandii, Klasztor Saint Michelle od dawna mnie inspiruje. To są kulisy do dobrej książki. Ale samotnie to mało interesujące.
Natomiast zacząłem pisać powieść o mych podróżach do Włoch. Te odbyłem wielokrotnie, ale pierwszą rowerem, nie takim na pedały, ale samochodem marki Rover. Tytuł powieści „Z ziemi polskiej do włoskiej”. Wyruszyłem w świat właśnie z Polski i jestem w podróży...
Co myśli Pan o współczesnej polskiej literaturze? Jak widzi jej rozwój w najbliższych latach? Będzie dobrze, czy nie?
Nie znam zbyt dobrze współczesnej literatury polskiej. To co znam jest mi bardzo dalekie, nie mogę zgodzić się z brutalizacją i wulgaryzacją języka polskiego. To jest katastrofa. To świadczy o braku słownictwa. Zastąpienie wielu zwrotów uniwersalnym wulgaryzmem nie powinno mieścić się w kanonie mowy mówionej środowisk kulturalnych, nie mówiąc już o pisanej, a przeciek do literatury, mimo, że mi się to nie podoba, to oddaje stan kultury społeczeństwa polskiego.
Czy widzi Pan duże różnice pomiędzy rynkiem wydawniczym w Polsce i w Niemczech, a jeśli tak, to na czym one polegają?
Wydaje mi się że rynki te niewiele się różnią, jeżeli chodzie o politykę wydawniczą. Nie można natomiast ich porównać jeżeli chodzi o wielkość. Ale sama liczba mieszkańców obu krajów mówi sama za siebie. Licząc Austrię i Szwajcarię to jest czterokrotna różnica.
Dziękuję bardzo.

Strony, na które zaprasza Bruno Wioska:

Zapraszam serdecznie do zapoznania się z recenzjami książek
Brunona Wioski na Dune Fairytales:

wtorek, 18 listopada 2014

Pojedynkowała się z uczuciami, zapewniała szczęście all inclusive, a teraz ofiaruje nam świąteczny podarunek. Krystyna Mirek o sobie słów kilka



Witam.
Witam ;)

Zacznijmy klasycznie, czyli od początku. Kiedy zaczęła Pani pisać?
Niedawno. Trzy lata temu na rynku ukazała się moja pierwsza powieść. Ale proces przygotowawczy zaczął się wiele, wiele lat wcześniej.

Co jest największym atutem książek Pani autorstwa?
Na to pytanie może odpowiedzieć wyłącznie czytelnik. Ja mogę się tylko podzielić swoim pomysłem na powieść, powiedzieć, o co się staram, co jest dla mnie ważne. Wybrałam powieść obyczajową pisaną ku tzw. ,,pokrzepieniu serc”, bo uważam, że to jedna z najpiękniejszych funkcji literatury. Ważna i potrzebna. Mnie samej kiedyś pomogła w trudnych chwilach. Ale trzymam się blisko realiów życia, w którym sama jestem zanurzona. Świat kobiet, ich trosk i przeżyć, to jednocześnie mój świat. Jest w takim samym stopniu piękny, jak i trudny. Uważam, że warto o nim pisać.

Kiedy znajduje Pani czas na pisanie?
To pytanie pojawia się w każdym wywiadzie. Odpowiedź jest złożona. Najkrótsza to godzinne warsztaty na temat organizacji czasu, które prowadzę, dzieląc się swoim doświadczeniem w tym zakresie. Zajęłam się pisaniem, kiedy moje dzieci były już duże, między innymi dlatego tak późno zaczęłam wydawać. Teraz też pomaga mi rodzina, mąż, mama, córki. Ale sprawa jest bardziej złożona. Trzeba wiele spraw dopiąć, ułożyć, zorganizować, by znaleźć odpowiednią ilość godzin na pracę. Bo pisanie to niezwykle czasochłonne zajęcie. Ale nie bardziej niż wykonywanie innych zawodów. Można to odpowiednio zaplanować.

Co jest największym paliwem, które napędza Panią do pisania?
Moje dzieci i czytelnicy. Dają mi mnóstwo wsparcia i dobrej pozytywnej energii. Dzięki nim czuję, że to co robię, jest potrzebne. Ważne zarówno w życiu prywatnym, jak i dla czytelników. Piszę właśnie dla nich. 

Co Panią inspiruje? Powoduje, że siada Pani i pisze?
Inspiruje mnie wszystko. Historie płyną dzień i noc, a szczególnie w nocy. Ostatnio przez sześć miesięcy karmiłam najmłodszego synka, co dwie godziny całą dobę. Mało spałam. Ilość opowieści, które się wtedy narodziły starczy na kilka kolejnych lat, a wciąż przybywają nowe. A do pisania nie trzeba mnie nakłaniać. To także wewnętrzna potrzeba. 

Ile czasu zajęło Panu napisanie „Podarunku”?
Samo pisanie rozumiane jako wstukiwanie tekstu w komputer sześć miesięcy, ale prace przygotowawcze zaczęły się o wiele wcześniej. Czasem trudno to policzyć, mam taki zeszyt z projektami i opracowuję je w wolnych chwilach, bywa że bardzo długo. Rekordzista ma piętnaście lat i właśnie dostał swoją szansę. Wydawnictwo szukało pewnego pomysłu i okazało się, że ten bardzo dobrze pasuje. Więc go wyciągnęłam i piszę ;)

Jaką literaturę najbardziej lubi Pani czytać i dlaczego?
Czytam dwutorowo, tzw. literaturę wysoką np. Kapuścińskiego, Myśliwskiego, ale także bardzo dużo powieści obyczajowych, poradników, kolekcjonuję książki kucharskie. Nie ograniczam się gatunkami. Lubię chodzić między półkami w bibliotece albo księgarni, oglądać różne książki i wybierać, kierując się wyłącznie impulsem. Czasem w ten sposób znajduję swoje największe czytelnicze fascynacje.

Pani ulubiona książka z dzieciństwa to…
,,Dzieci z Bullerbyn” – wracałam do niej wielokrotnie,  ,,Tajemnica zielonej pieczęci” Hanny Ożogowskiej była tak często czytana, że starła się okładka, ,,Błękitny zamek” znalazłam przypadkiem i też czytałam wciąż od nowa. Światem moich pierwszych fascynacji rządził przypadek. Mieszkałam w małej miejscowości, nie miałam swobodnego dostępu do książek, czytałam wszystko, co udało się zdobyć.

Ulubiona książka własnego autorstwa to…
Nie ma takiej. Zawsze najbardziej emocjonalnie związana jestem z tą, która aktualnie powstaje. A te wydane są dla mnie jednakowo ważne. Każda ma swoją historię powstania, czegoś się dzięki niej nauczyłam, kogoś poznałam. Wszystkie mają swoją rolę do spełnienia.

Jest Pani autorką kilku książek. Która z nich cieszy się największym zainteresowaniem czytelników? Jak Pani myśli, dlaczego właśnie ona?
Do tej pory najlepsze recenzje otrzymywał ,,Pojedynek uczuć”, a najwyżej na listy bestsellerów dotarło ,,Szczęście all inclusive”. Teraz w recenzjach pojawia się opinia, że najlepszy jest ,,Podarunek”. Ale to kwestia względna, zależna od upodobań czytelniczych, wieku, sytuacji rodzinnej odbiorcy. Najbardziej cieszę się, że każda powieść ma swoje grono odbiorców i dobre opinie.

Jest Pani bardzo pracowita. Poza „Podarunkiem” można teraz kupić również zbiór opowiadań „Cicha 5”, w którym jest i Pani tekst. Robi się bardzo świątecznie i klimatycznie. Lubi Pani ten okres w roku?
Bardzo lubię. Nie tylko ze względu na zewnętrzną otoczkę: tradycję, jedzenie, prezenty, dekoracje, ale także głęboką symbolikę. Celebrujemy ten czas w naszym domu, choć nie zawsze są to łatwe dni. Nieraz zmagaliśmy się wtedy z różnymi zmartwieniami. W święta wszystko cieszy bardziej, ale i mocniej boli, jeśli są jakieś problemy, a one dotykają także moją rodzinę. Mam jednak nadzieję, że w tym roku będzie dobrze. Już się powoli zaczynam cieszyć.

Prowadzi Pani fanpage’a i często organizuje różne konkursy. Widzę, że dużo się dzieje, czytelnicy chętnie uczestniczą w inicjowanych przez Panią aktywnościach. Jak Pani myśli, czy w dzisiejszych czasach, kiedy duża część życia toczy się w sieci, autorzy, którzy nie mają takiego kontaktu z czytelnikami mają jakąkolwiek (a jeśli tak, to jaką?) szansę na to, by zaistnieć na rynku?
Ja na to patrzę trochę z innej strony. Działam w sieci nie tylko ze względów marketingowych. Lubię kontakt z czytelnikami. Z tego samego powodu jeżdżę na spotkania. Gdybym miała więcej czasu, pewnie byłabym jeszcze bardziej aktywna. Myślę, że trudno dzisiaj funkcjonować w sferze publicznej bez działań internetowych. Ale sądzę, że także współcześnie ktoś mógłby napisać wielką powieść, nawet nie ujawnić swojego nazwiska i odnieść sukces. Bo literatura jest nieprzewidywalna. Są prawa, które działają, co nie oznacza, że nie można ich złamać i stworzyć czegoś wielkiego.

Co w ogóle myśli Pani o współczesnej polskiej literaturze? Jak widzi jej rozwój w najbliższych latach? Będzie dobrze, czy nie?
Polska literatura zmienia się na przestrzeni ostatnich lat. Rośnie w siłę. Jest bardzo różnorodna i ma coraz więcej zwolenników wśród odbiorców. To czytelnicy właśnie dają jej taką pozycję. Oczywiście sytuacja nie jest idealna, wiele by można poprawić i wciąż wydawcy biją czołem przed literaturą tworzoną za granicą, choć poziomem często nie odbiega od naszej, a bywa i gorsza. Ale wierzę, że idzie ku dobremu. Coraz więcej mamy dobrych autorów, wydawców chętnych do współpracy i polskich nazwisk na listach bestsellerów.

Dziękuję bardzo.
Ja również dziękuję za zaproszenie do rozmowy i pozdrawiam serdecznie czytelników strony ,,Polacy nie gęsi i swoich autorów mają” ;)


Zapraszam do zapoznania się z recenzją najnowszej powieści Krystyny Mirek zatytułowanej „Podarunek”:

czwartek, 13 listopada 2014

Jacek Ostrowski czy Jack Sharp? Autor "Mężczyzny z tatuażem" o sobie słów kilka...



Witam ;)
Dzień dobry.
Zacznijmy klasycznie, czyli od początku. Kiedy zaczął Pan pisać?
To był rok 1982 i od razu zmierzyłem się z trudniejszą formą, napisałem powieść. Ciężkie wyzwanie pod wieloma względami, maszyna do pisania Łucznik, proszę nie mylić z maszyną do szycia i każda większa pomyłka mściła się pisaniem strony od nowa. Książka liczyła sobie dobrze ponad dwieście stron, a w niej… – konflikt nuklearny i garstka ludzi organizujących ucieczkę z Ziemi. Pomysł niezły, wykonanie już gorsze – tak to oceniam po latach. Trzeba było to dopracować, ale nikt mnie nie ukierunkował, nie podpowiedział, co poprawić. To były inne czasy, jedynie kilka wydawnictw i małe pole manewru przy próbie wydania, poległem. Teraz trochę żałuję, że za szybko się poddałem. Za drugim podejściem już było inaczej. Po pierwsze zacząłem pisać opowiadania, lepsze, gorsze, ale w myśl powiedzenia – trening czyni mistrza – szkoliłem warsztat. Napisałem ich sporo i wróciłem do powieści.
Co jest największym atutem książek Pana autorstwa?
To jest trudne pytanie. Co dla jednego odbiorcy jest atutem, to dla drugiego może być wadą. Nigdy wszystkich nie zadowolę. Zawsze mówię, że książki piszę dla czytelników, bo pisanie dla siebie nie ma dla mnie sensu. Mogę śmiało powiedzieć, że w moich powieściach mnóstwo się dzieje i dobrnięcie do ostatniej strony nie jest dla czytelnika wielkim wyzwaniem. Chcę czytelnikowi dać ciut relaksu, oderwać go od trudów codziennego życia, pozwolić zapomnieć się na chwilę i przenieść do innej krainy, nieraz ciut zaczarowanej. „UT”, „Posiadłość w Portovenere” są takimi książkami. Prócz tego podrzucam skrycie, a innym razem jawnie pewne zagadnienia, informacje zmuszające odbiorcę do własnych przemyśleń. Staram się, żeby lektura moich książek to nie był tylko i wyłącznie relaks, ale przy okazji coś jeszcze, jakaś wartość dodana.
Kiedy znajduje Pan czas na pisanie?
Z tym różnie bywało. Kiedyś jeden z dziennikarzy Gazety Wyborczej zatytułował wywiad ze mną „Żona klnie, a ja piszę”, to trafnie odzwierciedla sytuację pisarza. Coś powstaje czyimś kosztem. Kiedy piszę nową powieść to wtedy odrywam się od rzeczywistości, żyję tylko książką. To jest wielkie wyzwanie dla mózgu, trzeba wszystko zaprojektować, zbudować głównego bohatera, intrygę, zazębiające ją koła, to wszystko musi się kupy trzymać i ja to muszę mieć w głowie. Nie potrafię pracować z notatkami, cała powieść jest tylko i wyłącznie w mojej głowie i dopiero wtedy przelewam ją na papier. 
Co jest największym paliwem, które napędza Pana do pisania?
Proszę teraz nie oczekiwać, że przyznam się do ćpania, picia gorzały, czy do pochłonięcia wywaru z kilograma liści herbaty. Nic z tego. Nie ma używek, nie ma żadnych dopalaczy. Lubię pukać palcami w klawiaturę i mam pretekst, bo taka powieść to pół miliona znaków, lub więcej. A tak już na serio, przecież to jest taka zabawa w pana Boga. Tworzę ludzi, daję im osobowości, nieraz kieruję nimi niczym marionetkami, jestem panem ich życia i śmierci. Czy to nie jest piękne? To jest naprawdę super zabawa, a jeszcze jest piękniej, kiedy w to wszystko wkręcę czytelnika. :)
Co Pana inspiruje? Powoduje, że siada Pan i pisze?
Oczywiście podstawą jest pomysł. Później wszystko idzie jak z płatka. Tworzę przysłowiowego Kowalskiego, daję mu duszę i ciało. Oczekuję od niego czegoś i on ode mnie. Nie mogę go tak zostawić, jestem mu winien zbudowanie jego historii. Daję mu charakter, lepszy gorszy, ważne, żeby mieścił się w szablonie, bo kiedy za bardzo wyjdzie poza jego ramy nie będzie akceptowany przez czytelnika, nie polubi go, bo nie znajdzie w nim cząstki siebie samego. Teraz Kowalski musi zapracować na siebie. Ja mu tylko pomagam, nadzoruję jego zachowania, nieraz ustawię do pionu. Jednak wciąż go lubię, bo jeśli autor przestaje darzyć sympatią swojego bohatera to historia zaczyna kuleć. To wszystko muszę jak najszybciej utrwalić na papierze i dlatego siadam i piszę.   
Ile czasu zajęło Panu napisanie „Mężczyzny z tatuażem”?
To było najbardziej zwariowane moje literackie przedsięwzięcie. Skończyłem pisać „Posiadłość w Portovenere” i doszedłem do wniosku, że czas spróbować czegoś innego. Romans stanowczo odrzuciłem, pisanie o miłości to było wbrew mojej naturze. Może napisać powieść sensacyjną? Czemu nie, to jest jakieś wyzwanie, inna konstrukcja, inne wymagania odnośnie tempa akcji, to mogło być to. Tak jak zawsze chciałem jednak coś w swojej książce przekazać, czymś zaciekawić, sprawić to, żeby czytelnik choć na chwile się zadumał. Kilka dni przemyśleń i zaczęło coś w głowie kiełkować. Miałem bohatera, mroczne tajemnice Watykanu i nieraz bardzo skomplikowane relacje niemiecko żydowskie. Teraz wystarczyło to tylko powiązać. „Mężczyzna z tatuażem” powstała bodajże w miesiąc. Mogę tu pomylić się o kilka dni. Następnie leżakowała niczym wino około roku i zabrałem się za poprawki. To trwało około dwóch tygodni.
Wiem, że lubi Pan dobre filmy, muzykę, szybką jazdę samochodem i podróże. Skąd takie pasje i jak wpływają na Pańską twórczość?
Faktycznie, kocham film, dobrą muzykę filmową, nieraz szaleńczą jazdę samochodem i podróże. W filmie urzeka mnie bogactwo przekazu, od muzyki, poprzez przestrzeń, efekty specjalne, a kończąc na plastyce postaci. Jazda samochodem podkręca mi adrenalinę do maksimum, to jest prawdziwy odlot. Podróże zaś wietrzą mój umysł i tworzą miejsce na nowe pomysły. :) Wracając do filmu, to kilka lat temu napisałem parę scenariuszy, które być może kiedyś doczekają się realizacji. Nie wiem, skąd się biorą moje pasje, może ich zalążkiem jest moja niespokojna dusza, pochodzenie, wciąż szukam nowych wyzwań, staram się realizować w różnych dziedzinach. Proszę mi wierzyć, trudno byłoby je zliczyć. Ostatnio pasjonuję się architekturą i według własnego projektu wykonałem skomplikowane konstrukcyjnie schody i nie mniej zaawansowany technicznie piętrowy taras, wszystko z drewna. Moje pasje wciąż mnie nakręcają. :)
Jaką literaturę najbardziej lubi Pan czytać i dlaczego?
Obecnie jedyną literaturą, którą czytam są instrukcje obsługi urządzeń domowych i często ich nie rozumiem, tyle tam dziwnych nowych słów. Owszem, do tej pory pochłonąłem mnóstwo powieści, ale teraz mało czytam. Nie dlatego, że nie mam na to czasu, ale żeby bezwiednie nie przejąć nawyków innego pisarza. Mam swój styl, ponoć rozpoznawalny i to jest skarb, który muszę chronić. Odnośnie ulubionych książek to kocham starą gwardię, czyli Mann, Remarque, Hemingway, Waltari i wielu innych. Z polskich pisarzy uwielbiam Sienkiewicza, Lema. W książkach Sienkiewicza czuć nawet zapach ukraińskich stepów, w dziełach Manna, Remarqua, Hemingwaya jest to „coś”, czego nie widzę u większości współczesnych pisarzy. Wyrosłem na tej literaturze, ona pomogła mi się ukształtować, pomogła zrozumieć świat. Trudno jest mi nie napisać kilku słów o Mika Waltari. Jego książki są mi duchowo wyjątkowo bliskie, a „Egipcjanin Sinuhe” jest według mnie najlepszą książką na temat starożytnego Egiptu.     
Pana ulubiona książka z dzieciństwa to…
Bajki i to kilku autorów, ale głównie Andersen i bracia Grimm. To są te pierwsze książki, później był Sindbad Żeglarz, Dzieci z Bullerbyn, Przygody Tomka Wilmowskiego, powieści Karola Maya, Juliusza Verne’a. Trudno wymienić wszystkie, tyle ich przeczytałem, większość wspaniałych. Ona pobudzały moją wyobraźnię, sprawiały, że życie nabierało ciekawych barw. Możliwe, że ich lektura daje dziś wymierne efekty w postaci moich powieści.  
Ulubiona książka własnego autorstwa to…
Na dzień dzisiejszy to jest powieść „Transplantacja”, która powinna się ukazać w kwietniu przyszłego roku. Mogę jedynie zdradzić, że mój bohater byłby wspaniałym kolegą profesora Religi, choć jego podejście do przeszczepów jest ciut inne. :) Jest to pierwsza powieść, kiedy byłem zmuszony zwrócić się o konsultacje do specjalistów z dziedziny medycyny. Jeśli chodzi o ulubioną książkę z już wydanych, to na pierwszym miejscu stawiam „UT”. Powieść ukazała się w 2012 roku i przemknęła niczym meteor, prawie niezauważona, a szkoda. Mam jednak nadzieję, że jak gwiazda betlejemska jeszcze powróci. Inspiracją do jej powstania była moja wyprawa do Toskanii. Wtedy narodził się pomysł, żeby mały podupadły toskański hotelik stał się niemym świadkiem wielu ciekawych wydarzeń.  
To może jeszcze ulubiony film.
Film to jest temat rzeka. Trudno jest mi wskazać ulubiony film. Lubię oglądać wszystkie gatunki, od komedii po dramaty psychologiczne. Cenię świetny pomysł, realizację, grę aktorską, no i oczywiście muzykę wciąż traktowaną po macoszemu w polskim kinie. Te wszystkie składniki tworzą film, a jeśli są świetne, to wtedy powstaje arcydzieło. Wymienię kilka filmów, które wywarły na mnie duże wrażenie. Pierwszy z nich to „Odyseja kosmiczna 2001”. Pamiętam, że pierwszy raz oglądałem ją w kinie. Bezpośrednio po jej obejrzeniu byłem bardzo zawiedziony, uważałem że głupio wydałem pieniądze kupując bilet i zmarnowałem czas. Kiedy wróciłem do domu wciąż myślałem o filmie, w nocy nie mogłem zasnąć, a rano stwierdziłem, że to był najlepszy film jaki dotąd widziałem. Taka metamorfoza nie przytrafiła mi się nigdy więcej. Przy okazji trudno nie wspomnieć o „Gwiezdnych Wojnach”, Obcym, komediach z Louisem de Funesem, czy filmach Polańskiego. Z polskich filmów bardzo lubię „Dzień świra”, filmy Barei i jeszcze kilka kultowych pozycji.   
Pyta Pan retorycznie: „Jak walczyć z przyjemnymi nałogami?”. No właśnie – jak?
Ja wiem, jak z nimi walczyć. Kiedyś byłem palaczem, ale to już historia i to od lat. Trzeba dokonać wyboru między krótszym, a dłuższym życiem. Kiedy jest się młodym, o tym się nie myśli, ale z wiekiem sytuacja diametralnie zaczyna się zmieniać, zaczynamy bardziej cenić zdrowie i życie. Sama walka z przyjemnym nałogiem może być ciekawa, bo to zawsze jest wielkie wyzwanie, próba charakteru. Oczywiście mówiłem o szkodliwych nałogach, bo są i takie, które aż tak nam zdrowia nie rujnują. Wtedy może nie warto z nimi walczyć? :)
Jest Pan autorem kilku książek. Dlaczego „Mężczyznę” postanowił Pan wydać pod pseudonimem, skoro wcześniejsze pozycje wydane są pod Pańskim nazwiskiem?
Pisarz ma ten przywilej, że może kilka razy debiutować, oczywiście żartuję. Od lat wciąż analizuję specyfikę polskiego rynku i nie tylko księgarskiego. Polacy często z większą chęcią sięgają po obce wyroby, nie mają zaufania do swoich producentów, twórców. To źle, ale ja tego nie zmienię. Tę teorię potwierdzają niektóre komentarze pod recenzjami „Mężczyzny z tatuażem” w których internauci szczerze wyznali, że do sięgnięcia po książkę skłoniło ich obco brzmiące nazwisko, że po powieść sensacyjną polskiego pisarza nigdy by nie sięgnęli. Inną sprawą jest gatunek literacki tak odmienny od moich pozostałych książek. Jack Sharp pisze powieści sensacyjne, a Jacek Ostrowski pozostałe.
O sobie mówię, że jestem „kocią mamą”. Wiem, że Pan hoduje psy. Jest Pan takim „psim tatą”?
Raczej jestem ojczymem. Nie poświęcam im tyle czasu, na ile zasługują i mam z tego powodu duże wyrzuty sumienia. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości poprawię się.
Co skłoniło Pana do napisania „Mężczyzny z tatuażem”? Wiem, że to jedyny Pański utwór w tych „klimatach”.
Jak już wcześniej wspomniałem to była chęć spróbowania czegoś innego. Czytając opinie na temat powieści można stwierdzić, że mi się to udało. Jednak nie wiem, czy Jack Sharp napisze następną książkę. Być może jakaś Jadwiga Goździk napisze „Miłość nad przepaścią”? Kto wie. :) Na dzień dzisiejszy powraca Jacek Ostrowski z nową powieścią „Transplantacja”, a co będzie za rok, to sam nie wiem.
Co myśli Pan o współczesnej polskiej literaturze? Jak widzi jej rozwój w najbliższych latach? Będzie dobrze, czy nie?
Raczej unikam wypowiadania się na temat innych pisarzy i dlatego powiem ogólnie. Według mnie w polskich książkach jest za dużo brutalności, seksu i wulgarności, a za mało treści, proporcje są zupełnie zachwiane. Wydaje mi się, że nie tędy prowadzi droga do serca czytelnika, ale może się mylę, może jestem niedzisiejszy w swoich poglądach. Jednak jeśli ten trend się utrzyma to niebawem wraz z kryminałem otrzymamy słoiczek z krwią ofiary i reklamówkę z jej głową. Czy na pewno jest to dobry kierunek?
Dziękuję bardzo.

Zapraszam serdecznie do zapoznania się z recenzją „Mężczyzny z tatuażem” na Dune Fairytales: